- Moim zdaniem przegraliśmy to spotkanie z powodu czarnych minut z początku meczu. Dobrze rozpoczęliśmy to spotkanie, ale później przyszedł właśnie ten okres - mówił na pomeczowej konferencji prasowej Okorn Gasper, trener Energi Czarnych.
Pierwsze minuty spotkania wcale nie wskazywały, iż zwycięstwo odniosą gospodarze, którzy w ostatnim czasie odnieśli cztery kolejne ligowe porażki. Energa Czarni grali proste akcje, na które odpowiadał jedynie Krzysztof Roszyk i prowadzili 9:4. Z minuty na minutę do głosu zaczęli jednak dochodzić gospodarze, którzy ze stanu 12:11 zdobyli siedemnaście punktów nie tracąc przy tym ani jednego. - Straciliśmy w pierwszych dziesięciu minutach trzydzieści dwa punkty i to było złym znakiem. Później było już ciężko wrócić do gry i zbliżyć się do rywali - dodawał Gasper.
W dalszej części spotkania jedynym egzekutorem ze strony gospodarzy był John Turek, który do piątej minuty drugiej kwarty sam punktował. Po niesamowitych akcjach Demetrica Bennetta i Antonio Burksa przewaga zgorzelczan zmalała do dziesięciu punktów. Świetne spotkanie rozgrywali Krzysztof Roszyk, Damir Miljkovic i Bryan Bailey, który był jedynym rozgrywającym PGE Turowa w tym spotkaniu, bowiem w meczowej dwunastce nie znalazł się Iwo Kitzinger.
Wicemistrzowie Polski świetnie bronili i w ich grze widać było tę dawną wściekłość i determinację podczas walki o pozycje, czy o piłkę. Być może taką motywację u zawodników PGE Turowa spowodował siedzący na trybunach Renato Pasquali, kandydat na pierwszego szkoleniowca zgorzeleckiej drużyny. - Ten mecz był niejako podziękowaniem dla Saso Filipovskiego i Bobana Miteva, dlatego byliśmy tak pobudzeni - komentował Damir Miljkovic.
Jeszcze pięć minut przed końcem meczu gospodarze prowadzili różnicą czternastu punktów, bowiem znakomity okres gry miał Robert Witka, którego praktycznie każdy rzut wpadał do kosza. Prawdziwe emocje przyszły w momencie, kiedy swój piąty faul popełnił Bryan Bailey. Wówczas trener Okorn zdecydował, aby jego zawodnicy wyżej bronili i stosowali pressing, co znacznie utrudniło zawodnikom PGE Turowa przeprowadzanie piłki. - W końcówce spotkania mieliśmy problem, ponieważ posiadamy tylko jednego rozgrywającego. Bryan Bailey złapał wówczas swoje piąte przewinienie, a do tego czasu grał bardzo dobrze - tłumaczył po meczu Paweł Turkiewicz, trener zgorzeleckiej drużyny.
Słupszczanie konsekwentnie zbliżali się do rywali, którzy, wobec niezwykle twardej obrony gości, nie mogli skonstruować żadnej składnej akcji. Energa Czarni w końcówce przegrywali już tylko 81:86 i mieli okazję, by zmniejszyć straty, ale z czystej pozycji z dystansu pomylił się Marcin Sroka, który po tym rzucie złapał się za głowę. Później wszystko należało już do gospodarzy, którzy wygrali 92:81.
Aż sześciu koszykarzy ze Zgorzelca zanotowało na swoim koncie ponad dziesięć punktów, co świadczy o zbilansowanym tego dnia ataku PGE Turowa. - To świadczy o tym, iż trzymamy się razem i każdy może zdobyć punkty - wyjaśniał Bartosz Bochno, niespełna 21-letni wychowanek PGE Turowa.
Tuż przed meczem odbyło się oficjalne pożegnanie Saso Filipovskiego i Bobana Miteva, którzy obdarowani zostali licznymi prezentami przez zgorzelczan i włodarzy przygranicznego klubu. Chwilę później Słoweniec poprosił o mikrofon i retorycznie zapytał, kto wygra mecz. Spotkanie poprzedziła także minuta ciszy dla zmarłego w czwartek Krzysztofa Naruńca, kibica PGE Turowa.
PGE Turów Zgorzelec - Energa Czarni Słupsk 92:81 (32:22, 20:17, 20:20, 20:22)
PGE Turów: Turek 18, Bailey 15 (1), Miljkovic 15 (2), Roszyk 14 (1), Daniels 12, Witka 11 (1), Harris 5 i Bochno 2.
Energa Czarni: Bennett 16 (4), Burks 15 (1), Booker 13, Bakić 11 (2), Sroka 7, Cesnauskis 6, Kedzo 6, Leończyk 4, Malesa 3 (1) i Dutkiewicz 0.