Prezes Asseco: Nie jesteśmy maszynką do robienia kasy

- Nie jesteśmy maszynką do robienia nowych zawodników i pieniędzy. W koszykówce na ten moment nie ma takich pieniędzy, aby był to sposób na biznes - mówi Przemysław Sęczkowski, prezes Asseco Gdynia.

WP SportoweFakty: Sporo zmian zaszło w ekipie Asseco Gdynia w okresie wakacyjnym.

Przemysław Sęczkowski: Powiem szczerze, że spodziewałem się tego, że zajdą zmiany. Czy wszystkie przewidziałem? Nie. Mam jednak nadzieję, że wyjdą one nam na dobre. Te korekty są wynikiem polityki, o której cały czas mówiliśmy. Powtarzaliśmy, że w naszym zespole mają grać młodzi Polacy. Konsekwentnie w tę stronę idziemy. Budżet jest mniejszy niż w latach ubiegłych, ale za to chcemy pokazać, że mamy pomysł na szkolenie młodzieży. Chcemy wszystkim młodym ludziom pokazać możliwość rozwoju i dojścia na sam szczyt.

Czyli budżet klubu uległ zmianie w tym roku? Jest nieco więcej pieniędzy w kasie?

- Nie, jest na tym samym poziomie.

Dlaczego rozstaliście się z Ovidijusem Galdikasem? On miał przecież ważny kontrakt z drużyną.

- To nie było tak, że go nie chcieliśmy w drużynie. Po prostu jego poziom finansowy wzrósł na tyle, że nie można było mu blokować drogi rozwoju. Poza tym razem doszliśmy do wniosku, że w lidze hiszpańskiej będzie miał znacznie bliżej do NBA, w której chce występować.

Podjęliście taką decyzję, aby jeszcze móc na nim zarobić?

- To była bardziej wspólna decyzja. On chciał się rozwijać i dostawać więcej pieniędzy. Ja to rozumiem, bo to jest jego zawód. Z drugiej strony uznaliśmy, że te pieniądze dobrze spożytkujemy na rozwój młodych zawodników.

Sporo się ich udało uzyskać.

- Staraliśmy się.

Ale łatwo chyba nie było, bo negocjacje trwały dość długo?

- Tak. Trzeba sobie powiedzieć, że dużo dobrej roboty w tym temacie zrobił Tomas Pacesas. To on go wynalazł, pokierował jego karierą i brał udział w negocjacjach kontraktu w Hiszpanii.

Na co te pieniądze zostały przeznaczone?

- Np. na pozyskanie trzech młodych podkoszowych za granicy, którzy ewentualnie wskoczą w jego miejsce. Sam pan wie doskonale, że takich zawodników w Polsce nie ma. Środkowi są najbardziej poszukiwani na rynku.

Czemu do zespołu trafiło aż trzech graczy zagranicznych?

- To jest konsekwencja naszej strategii. Szukamy jak największej liczby zawodników, których można wyszkolić. Jeśli mamy taki zbiór, to myślę, że można go wykorzystać i wyciągnąć tych graczy na wyższy poziom, tak aby oni później poszli grać na wyższym poziomie i mieli satysfakcję finansową. Uważam, że mamy bardzo dobry sztab trenerski, atmosferę w całym klubie. Jestem zdania, że mamy świetną kombinację doświadczenia z młodością. Młodzi mogą się nauczyć od starszych realizacji zagrywek podczas meczu, techniki biegania, siłowni, kondycji. Kto inni ma ich nauczyć boiskowego cwaniactwa?

Czyli model jest prosty - wychować i sprzedać?

- Za bardzo pan to uprościł. Nie jesteśmy maszynką do robienia nowych zawodników i pieniędzy. W koszykówce na ten moment nie ma takich pieniędzy, aby był to sposób na biznes. To bardziej pokazanie, że można przejść od młodzieżówki talentem i ciężką pracą aż do samej góry.
 
Odszedł także David Dedek, który przez wielu uważany jest za osobę, która w największym stopniu przyczyniła się do sukcesów gdyńskiej drużyny.

- Duży szacunek za to, co zrobił. Każdy ma jednak prawo pójścia w swoją stronę. Doszliśmy do takiego momentu, że trener chciał iść swoją drogą. Wydaje mi się, że po części zagrały finanse i zmiana atmosfery.

Słyszałem taką opinię, że pomysły obu stron na kolejne lata nie były jednak do końca spójne.

- Nie chcę tego oceniać i roztrząsać. Nic złego na temat Davida Dedka z moich ust nie padnie. Trener rozumiał uwarunkowania, w których się obracaliśmy. Wiedział, że nie mamy co się "napinać" na wyjątkowy wynik w sezonie. Oczywiście to nie jest tak, że nie chcemy motywować młodzieży. Bardzo byśmy chcieli, aby zdobyli mistrzostwo, ale nie będzie to łatwe zadanie.

Tane Spasev mówi, że najważniejszy jest styl zespołu, a wyniki to sprawa drugorzędna.

- Oczywiście, podpisuję się pod tym. Powtarzam to zawodnikom jak mantrę: jeśli będę widział pot, krew, łzy na parkiecie, to ja im wszystko wybaczę. To są młodzi ludzie, którzy wciąż się rozwijają. Byłbym nieracjonalny gdybym wymagał od tych zawodników gry na poziomie Ewinga, Woodsa, czy Logana.

Macedończyk to dobry następca Davida Dedka?

- Tak. Pokazał, że jest dobrym trenerem. Zdobył wicemistrzostwo do lat 20. Należała mu się ta praca. To był naturalny wybór. Ale żeby było jasne - najpierw rozmawialiśmy z Davidem Dedkiem, a później przystąpiliśmy do negocjacji z Tane Spasevem. Szybko się dogadaliśmy.

Rozmawiał Karol Wasiek

Komentarze (0)