Niedzielny mecz na Kociewiu był równie ważny dla Farmaceutów, jak i przyjezdnych, gdyż oba zespoły przed rozpoczęciem tego pojedynku nie zaznały jeszcze smaku zwycięstwa. Zdecydowanie lepiej do gry weszli gospodarze, którzy bardzo szybko powiększali swoją przewagę, a po połowie prowadzili różnicą 16 punktów.
Scenariusza po wyjściu obu drużyn z szatni jednak nie powstydziłby się sam Alfred Hitchock. Podopieczni Zorana Martica wrócili bardzo zmotywowani, a przewaga Polpharmy topniała z minuty na minutę. Przebudził się Piotr Śmigielski, grą sopocian dyrygował Tyreek Duren i Trefl nagle na 4 minuty przed ostatnim gwizdkiem prowadził 67:68.
Znów jednak koszmarem żółto-czarnych okazało się ostatnie 60 sekund. W tej części walki goście prowadzili już 74:70, a później 76:70 i mieli wszystko w swoich rękach. Na 34 sekundy przed końcem starcia za trzy punkty trafił co prawda Michael Hicks, a starogardzianie zmniejszyli stratę do rywala. Wtedy na linii rzutów wolnych ustawił się Tyreek Duren i zaskakująco dwukrotnie spudłował, a J.T. Tiller wyrównał szalonym rzutem stan rywalizacji na 76:76 i doszło do dogrywki.
Tą pod pełną kontrolą mieli już podopieczni Dariusza Szczubiała, którzy niesieni dopingiem publiczności wygrali 16:4 i mogli cieszyć się z pierwszego triumfu w tegorocznych rozgrywkach. Co jednak stało się Treflem? Jakim cudem koszykarze z Sopotu znów oddali zwycięstwo przeciwnikowi w ostatniej minucie? Tego nie był w stanie zrozumieć nawet trener Zoran Martic.
- Mój zespół zagrał idiotycznie - przyznawał słoweński szkoleniowiec. - Pierwszą połowę zagraliśmy bardzo źle, potem wróciliśmy do meczu przegrywając już różnicą 20 punktów i mieliśmy w końcówce dwa faule. Na czasie radziłem moim zawodnikom, aby nie doprowadzili do rzutów trzypunktowych Polpharmy - zauważał.
Co mogę dodać? - kontynuował analizę meczu Piotr Śmigielski. - Oba zespoły na pewno chciały wygrać ten mecz. Pierwsza połowa bardzo dobra w wykonaniu Polpharmy, w drugiej wróciliśmy z dalekiej podróży i mieliśmy kolejny raz wygrany mecz - podkreślił.