Przed rokiem Washington Wizards dotarli do półfinału Konferencji Wschodniej, gdzie najpewniej pokonaliby Atlantę Hawks, gdyby nie kontuzja dłoni Johna Walla już w pierwszym meczu tamtej serii. W tym roku praktycznie ten sam skład znalazł się poza pierwszą ósemką Wschodu.
Z jednej strony maksimum potencjału Wizards był w tym sezonie awans do finału konferencji i realne zagrożenie w nim faworytom nr 1, czyli Cleveland Cavaliers. Z drugiej strony minimum właśnie się dokonało... Skąd więc taki rozrzut możliwości? Dlaczego ten sezon Wizards okazał się jednym z największych rozczarowań ostatnich pięciu lat w NBA? Pisałem o tym już pod koniec stycznia, kiedy Wizards mieli bilans 20-24. Od tamtego czasu wygrali tylko 18 z 35 meczów i w gruncie rzeczy niewiele się zmieniło.
1. Kontuzja Bradleya Beala.
Kłopoty 22-letniego Bradleya Beala - najlepszego gracza Wizards w zeszłorocznych play-off - z przeciążeniem kości strzałkowej rozpoczęły się już na wiosnę 2013 roku. W tym sezonie z tego powodu opuścił 24 mecze, ale 20 z 54 pozostałych, w których zagrał, nie zaczął w pierwszej piątce. Trener Randy Wittman nie mógł go przeforsować i musiał pilnować jego czasu gry. Przez to Beal grał średnio w tym sezonie najmniej minut (31,3) od swojego debiutanckiego sezonu 2012/13, jednocześnie trafiając najlepsze w karierze 45 proc. rzutów z gry i zdobywając najlepsze w karierze 17,5 punktów w meczu.
Ale na koniec sezonu Beal opuścił wcale nie tak dużo spotkań, bo przecież tylko 24 mecze. W zeszłym sezonie nie zagrał w 19., a mimo tego Wizards z bilansem 46-36 spokojnie weszli do play-off. Kontuzja Beala nie była jedynym z powodów.
2. Zmiana stylu gry.
Rok temu w kwietniu Wittman został trenerską gwiazdą play-off, po tym jak - krytykowany przez cały sezon - w końcu zrezygnował z grania podkoszowym duetem Marcin Gortat/Nene Hilario w pierwszej piątce i zamiast Brazylijczyka wstawił do niej niskiego skrzydłowego Otto Portera. Za tym pomysłem stało to, o co prosił na koniec tamtego sezonu sam Gortat - wyprowadzenie jednego gracza (Nene) ze strefy podkoszowej i otworzenie miejsca do gry pick-and-roll dla duetu Wall/Gortat. Wychodziło to fantastycznie w zeszłorocznych play-off i prawie doprowadziło Wizards do finału konferencji.
Wittman pozostał przy tym od początku tego sezonu - Wizards grali niżej, nowocześnie. Regres w obronie - tracenie 2,9 pkt na 100 posiadań więcej - był czymś czego można było się spodziewać. Drużyny NBA, które zaczynają grać niżej, zwykle w pierwszym sezonie takiej zmiany tracą więcej punktów.
Dodatkowo, kiedy od w ostatnim miesiącu sezonu Beal zaczął grać już regularnie, a sprowadzony pod koniec lutego Markieff Morris zaczął odnajdywać się w ataku Wizards, zaczęły wychodzić braki w komunikacji i w znajomości rotacji. W ostatnich czterech tygodniach Wizards pozwolili m.in. na 116 punktów przeciętnym Denver Nuggets bez ich najlepszego strzelca Danilo Gallinariego, na 122 punkty u siebie Atlancie Hawks, na aż 132 punkty u siebie słabej Minnesocie Timberwolves, czy w końcu na 120 punktów fatalnym Sacramento Kings.
3. Brak rytmu, brak poprawy w ataku.
Zaskakujące było jednak to, że pomimo przejścia na bardziej ofensywny system gry, Wizards zdobywali tylko 1,4 punktu na 100 posiadań więcej. Z jednej strony powodem tego był fakt, że Wall i Beal - dwaj najlepsi gracze zespołu - zagrali ze sobą tylko 1241 minut (zagrali razem 1721 minut w sezonie 2014/15). Ale z drugiej strony ten brak wyraźnych postępów w ataku idzie też na konto Wittmana.
W pierwszej części sezonu Wizards grali bardzo niedokładnie, będąc jeszcze jedną drużyną w najnowszej historii NBA, która na przejście w tzw. "small ball" zareagowała zwiększoną liczbą strat. W pierwszym miesiącu sezonu tylko 76ers, Thunder i Rockets tracili piłkę częściej. Potem z każdym miesiącem było już lepiej.
Beal swój pierwszy mecz opuścił już 10 listopada. Jego przerwa w grze to nie była jednak tylko jedna długa nieobecność, ale seria kilku meczów przerwy: 3 w listopadzie, 16 na przełomie grudnia i stycznia, 1 mecz w styczniu, 1 mecz w styczniu, 3 mecze w marcu, 1 mecz w marcu. To - i małe urazy innych graczy - praktycznie przez cały sezon nie pozwoliło Wizards złapać rytmu.
Jeśli spojrzymy na najlepsze okresy gry drużyn NBA w tym sezonie - nawet tych, które do play-off nie wejdą - to wyłania się z tego jeden wspólny mianownik. Zespoły NBA - np Orlando Magic w grudniu, Sacramento Kings i New York Knicks w styczniu - grały swoją najlepszą koszykówkę, gdy grały w pełnych składach. Zaliczały serie kilku gier, w których wyglądały jak drużyny, które mogą awansować do play-off. Już nad play-offową kreską najlepsze okresy gry Charlotte Hornets, czy np Atlanty Hawks też wiązały się z faktem, że trener miał do dyspozycji pełną rotację, włącznie z rezerwowymi.
Wizards praktycznie aż do połowy marca nie zaliczyli serii 3-4 meczów, w których Wittman miał do dyspozycji pełną 9-osobową rotację graczy. Dlatego - mimo, że przez lata krytykowałem go mocno - nie potrafię wskazać go jako winnego tego rozczarowującego sezonu Wizards. Wittman dziś jest już lepszym trenerem, niż przed dwoma laty. Trenerzy, jak i gracze, też mogą stawać się lepsi.
[nextpage]Więc co dalej z Wizards
Ktoś będzie musiał "beknąć" za ten sezon Wizards i najprawdopodobniej będzie to Wittman. Innym poszkodowanym może być Beal, któremu Wizards mogą w lipcu nie chcieć zaoferować maksymalnego kontraktu. Jest to poważnym problemem dla przyszłości Wizards, że Beal może nie być w stanie grać po 33-34 minuty w meczu przez pełen sezon. Że jego ciało - konkretnie dolne partie nóg - może temu nie podołać. Nie oferując mu maksimum, mogą jednak zepchnąć się sami do narożnika.
Bo na horyzoncie jest oczywiście perspektywa walki o Kevina Duranta, który w lipcu będzie najlepszym dostępnym, niezastrzeżonym wolnym agentem i może chcieć wrócić do domu (pochodzi z okolic Waszyngtonu). Wizards są przygotowani na to, żeby zaoferować mu maksymalne zarobki, ale mogą to zrobić tylko pod warunkiem, że wcześniej dogadają się z Bealem - obiecają mu maksymalny kontrakt, w zamian za to, że jako zastrzeżony wolny agent nie podpisze oferty innej drużyny, zanim Wizards porozumieją się z Durantem. Plotki mówią, że póki co tej zgody nie ma.
Gortat robił co mógł
Marcin Gortat robił co mógł. Był zdrowszy, niż przypuszczałem, że będzie po EuroBaskecie, gdy zastanawiałem się czy nie jest to przypadkiem początek jego końca. Nie miałem racji. Gortat uniknął kłopotów z kolanem i ma jeszcze szansę na drugi w karierze sezon ze średnim double-double - 13,4 punktów i 9,9 zbiórek - o ile zagra jeszcze w trzech ostatnich meczach tego sezonu. Przed nim jeszcze trzy sezony kontraktu w Waszyngtonie i pewne miejsce w pierwszej piątce na pozycji centra. Jego skuteczność pod koszem i bloki pozostały na tym samym poziomie, a zbiórki w ataku poszybowały w górę (3,0), bo grając więcej bez Nene, miał też więcej okazji na zbieranie piłki. Miał też więcej szans w środku na zdobywanie punktów, stąd jego najlepsze od czterech lat 13,5 punktów w Wizards.
Zobacz wideo: Sezon na rower. Rusza Skandia Maraton Lang Team
{"id":"","title":""}
Gortat miał też bardzo dużo na głowie, bo gra bez Nene, wymagała od niego kontrolowania praktycznie całej drugiej linii obrony i był w tym bardzo dobry. Ale przede wszystkim w wieku 31 lat raz jeszcze pokazał, że jest jednym z najzdrowszych centrów w NBA.
Wizards kończą sezon poza play-off, ale już teraz rozpoczyna się dla nich drugi sezon - ugadywanie się z Bealem, a na horyzoncie nakłanianie w lipcu Duranta do powrotu w rodzinne strony. Jeżeli to im się uda, to kolejny sezon mogą rozpoczynać już jako druga siła Konferencji Wschodniej obok Cavaliers. Jeżeli natomiast na koniec lata będą bez Duranta, to sprawą nr 1 powinno być postawienie Beala na nogi.