Maciej Kwiatkowski: W play-off zaczynają się trenerskie szachy

Play-off NBA wkracza w fazę trenerskich usprawnień i niuansów taktycznych, które mogą zmienić losy rywalizacji. To zwykle wtedy dowiadujemy się, kto jest kim na ławce trenerskiej.

W tym artykule dowiesz się o:

Boston Celtics i Memphis Grizzlies rzucili razem we wtorek tylko 140 punktów. To o cztery mniej niż Minnesota Timberwolves rzucili w ostatnim dniu sezonu regularnego. O ile Grizzlies już przed startem play-off skazywani byli na porażkę 0-4 ze Spurs, tak fakt, że Celtics trafili dotychczas zaledwie 34 proc. rzutów z gry w dwóch meczach z Hawks jest niespodzianką.

Dziś oszczędzę pisania i spekulowania na temat stanu prawej stopy Stephena Curry'ego. Wspomnę tylko, że Złoty Chłopiec przeszedł wczoraj badanie rezonansem magnetycznym i wg przedstawicieli Golden State Warriors nie wykryto żadnych uszkodzeń. Jego status na mecz nr 3 z Houston Rockets nie zmienił się i występ Curry'ego stoi pod znakiem zapytania.

Cała nadzieja w Sullym

Celtics trafili we wtorek zaledwie 14 z 39 rzutów przy obręczy, wielokrotnie zmagając się nie z jednym, ale z dwoma, trzema lub czasem nawet czterema obrońcami Atlanty. Dikembe Mutombo oglądał mecz z pierwszego rzędu trybun i groził palcem, patrząc jak jego były zespół bije klubowy rekord bloków w play-off (15).

Tak niska skuteczność Celtics spod kosza była efektem absencji w meczu nr 2 kontuzjowanych Avery'ego Bradleya i Kelly'ego Olynyka, czyli dwóch z trzech najlepszych strzelców za trzy Celtics w sezonie regularnym (Bradley 36,1 proc., Olynyk 40,5 proc.). Mierzący 176 cm Isaiah Thomas (trafił tylko 4 z 15 rzutów), który mimo swojego lilipuciego wzrostu jest królem kończenia akcji w polu trzech sekund, napotykał tych obrońców Hawks, którzy schodzili pod kosz, zostawiając na obwodzie Evana Turnera, Marcusa Smarta, Terry'ego Roziera i centra Amira Johnsona. Celtics praktycznie cały mecz spędzili w głębokim lesie niewysokich drzew, bo żaden gracz Hawks nie mierzy 213 cm wzrostu. Hawks jednak kolektywnie realizowali prosty plan obrony z pomocy i zagęszczania "trumny".

Bradley najprawdopodobniej nie zagra już w tej serii. Olynykowi z kolei odnowiła się kontuzja barku i jego status na mecz nr 3 jest w tej chwili nieznany. Stevens podobnie jak w meczu nr 1 obniżył we wtorek skład na drugą połowę i centra Jareda Sullingera zastąpił w piątce Turner. Jeżeli jednak Olynyk w meczu nr 3 nie zagra, to właśnie Sullinger może być dla Celtics ostatnią deską ratunku.

Latem Sullinger uzyska status zastrzeżonego wolnego agenta i Celtics musieli będą podjąć decyzję co z nim zrobić. "Sully" - typowany niegdyś na nr 1 draftu - przychodził do NBA jako typowy gracz podkoszowy. Z czasem jednak rozpoczął transformację w zawodnika, który doskonały timing w grze na tablicach spróbował połączyć z rzutem za trzy. Praktycznie zaczął się stawać gorszą wersją Kevina Love'a - tego Love'a z Cavaliers, którego rola w ataku od czasu transferu z Minnesoty została mocno ograniczona.

Sullinger oddał tylko 5 rzutów za trzy w swoim debiutanckim sezonie 2012/13. Sezon później tych prób było już aż 208. W sezonie 2015/16 oddawał jednak tylko 1,9 trójki PER-36 (w przeliczeniu na 36 minut), po tym jak oddawał ich aż 4,2 w sezonie 2014/15. Powód? Jest banalny - Sullinger trafia tylko 28 proc. trójek w swojej karierze. Zamiast więc patrzeć na kolejne pudła, trener Celtics Brad Stevens zdecydował się przybliżyć go o metr-dwa bliżej kosza i w tym sezonie Sullinger oddał aż 290 rzutów z półdystansu, trafiając solidne 40 procent. 40 procent to jednak nie na tyle dużo, aby rywale kryli go ciasno, po tym jak stawiał zasłonę Thomasowi. Wiele z tych rzutów oddawał więc niekryty.

W pierwszych dwóch meczach przeciwko Celtics Sullinger spędził na parkiecie razem tylko 34 minuty i trafił zaledwie 1 z 6 rzutów z półdystansu. Nie oddał jak na razie ani jednej trójki. Celtics oba mecze z Hawks przegrali praktycznie już w pierwszej kwarcie (razem 26:54), trafiając tylko 10 z 49 rzutów z gry, w tym 1 z 15 za trzy. Sullinger zwłaszcza w meczu nr 1 miał kilkukrotnie kłopoty w komunikacji w obronie. W meczu nr 2 Stevens zdjął go z parkietu w połowie pierwszej kwarty, posadził na ławce od startu drugiej połowy i "Sully" zagrał tylko przez 14 minut.

W tym momencie Celtics zmuszeni są szukać resztek utraconego "spacingu" i jedną z tych resztek może być przywrócenie Sullingera do roli strzelca za trzy już od kolejnego meczu. Oczywiście ten będzie musiał te rzuty trafiać, a statystyki za nim nie stoją. Stevens może też spróbować użyć w roli startera Jonasa Jerebko, ale wtedy pewnie trener Hawks Mike Budenholzer szybko spróbuje stłamsić Szweda w obronie, wysyłając bliżej kosza Paula Millsapa.

Najbliższy mecz to moment, w którym "Sully" powinien dostać szansę, aby pomóc Celtics obrócić losy tej serii. Mecz nr 2 pokazał, że Bostonowi brakuje strzeleckiego talentu, żeby grać niższymi ustawieniami. W meczu nr 3 możemy spodziewać się, że Celtics spróbują wygryźć zwycięstwo u siebie, grając wyżej. To jak i ile zagra Sullinger powinno być kluczowe.

Lillard znalazł się w typowej pułapce

Damian Lillard nie jest pierwszym rozgrywającym w historii NBA, który debiutując w play-off jako zdecydowany gracz nr 1 ataku swojej drużyny będzie musiał odpowiedzieć na agresywną, "trapującą" obronę rywali. W meczu nr 1 DeAndre Jordan wychodził aż na 8 metr do obrony pick-and-rolli. Często też pokazywał się wysoko, zanim jeszcze Lillard i jego Portland Trail Blazers zdążyli podjąć decyzję o tym czy chcą użyć zasłony. Nie używając analitycznego slangu - Los Angeles Clippers chcieli, żeby Lillard pozbywał się piłki. W ten sposób kompletnie wybili tę sprawnie funkcjonującą maszynę "motion-offense", dzięki której Trail Blazers zajęli 5 miejsce w Konferencji Zachodniej.
[nextpage]
Mecz nr 1 Clippers wygrali po obu stronach boiska (115:95), ale o ile wiemy, że zatrzymanie kwartetu Paul-Redick-Griffin-Jordan graniczy z cudem, tak Trail Blazers mogą sobie pomóc w atakowaniu Clippers.

To jak mogą to zrobić było już widać w meczu nr 1. Było to trochę rozczarowujące, że trener Blazers Terry Stotts - kandydat do nagrody dla Trenera Roku - nie wprowadził usprawnień na drugą połowę. Mówił o nich jednak przed dzisiejszym meczem nr 2.

- Musimy egzekwować nasze pick-and-rolle troszeczkę lepiej. Musimy atakować ich obronę w trochę inny sposób. Musimy wprowadzić więcej zagrywek z użyciem ruchu gracza i uwolnić Lillarda, używając go więcej bez piłki.

To budujące, że sam Lillard zdaje się dokładnie wiedzieć o co chodzi.

- To usprawnienie, które zwykle się robi. Mamy sporo zagrywek, w których rozpoczynam akcję, ale mogę szybko pozbyć się piłki i funkcjonować jako gracz, który wychodzi po nią po zasłonach typu "flare" (oddanie piłki i tzw odpłynięcie na skrzydło po zasłonie postawionej na wprost kosza za linią za trzy) i "pindown" (wyjście spod kosza na obwód po zasłonie a'la akcje Clippers dla JJ'a Redicka).

Każdy dobry trener w play-off myśli jednak krok na przód i można się spodziewać, że taki weteran jak Doc Rivers ma już obmyślony plan na odpowiedź Trail Blazers. Można się też spodziewać tego, że słowa Stottsa i Lillarda to zasłona dymna.

Clifford mówi nowocześnie

Clippers i Trail Blazers rozpoczną mecz nr 2 o godz. 4:30 nad ranem (1-0 dla Clippers). Wcześniej o godz. 1 Cleveland Cavaliers zagrają drugi mecz z Detroit Pistons (1-0 dla Cavaliers). Dla tych oczu najciekawiej powinno być jednak nad Zatoką Biscayne, gdzie Charlotte Hornets przegrywają 0-1 z Miami Heat, ale na wiosnę potrafili tam wygrać 109:106 i po blamażu 91:123 meczu nr 1 nie stoją wcale na straconej pozycji.

Wg statystyk nba.com Hornets kontestowali (kryli blisko) aż 67 rzutów oddanych przez Heat w meczu nr 1. Sam Courtney Lee bronił blisko z ręką aż 16 rzutów.

- Zdobywali aż 1,42 punktu na posiadanie. To najwięcej ile jedna drużyna zdobyła w jednym meczu w całym sezonie - mówił we wtorek trener Hornets Steve Clifford, przypominając o niskim tempie w jakim toczony był mecz nr 1.

- Nasz atak wygenerował 1,07 punktu a posiadanie. To w tym sezonie byłby trzeci czy czwarty najlepszy wynik w lidze i graliśmy przeciwko bardzo dobrej obronie. Rzuciliśmy 91 punktów, bo nie było wielu posiadań i mecz był grany w wolnym tempie. Nasz atak oczywiście może być lepszy, ale był całkiem niezły w meczu nr 1. To nie był nasz problem. Nie byliśmy w stanie ich kryć. Właśnie to musimy naprawić.

Jednak łatwiej to powiedzieć, niż zrobić. Heat od lutego grają bez Chrisa Bosha, oglądam praktycznie co drugi ich mecz w całości i naprawdę nie potrafię odpowiedzieć czy to jest zespół tylko na I rundę, czy też jest w stanie nawet wygrać całą Konferencję Wschodnią.

W meczu nr 1 Hornets trafili tylko 33 proc. rzutów przy obręczy Heat - zaledwie 14 proc., gdy bronił tych rzutów Hassan Whiteside. Ale jak mówił Clifford, już od startu nie byli w stanie spowolnić Heat, którzy rzucili aż 41 punktów w pierwszej kwarcie.

- Zaczęliśmy mecz dwukrotnie nie dochodząc zbyt agresywnie do Luola Denga, który rzucał za trzy z rogów, a trafia stamtąd 37 procent. To były decyzje, które w trakcie sezonu potrafiliśmy podejmować. Wiedzieliśmy do kogo dochodzić agresywnie, a do kogo nie - mówił Clifford.

Tym co jednak było najciekawsze w jego wypowiedziach, był opis ofensywy Heat. Po przeczytaniu już chyba wiem dlaczego tak trudno jest mi ocenić szanse Miami w tych play-off. Clifford mówił o tzw inwersji ofensywy. Nie jest to nowość, bo używał jej już przed laty Rivers w Celtics i nawet Sam Mitchell w drugiej połowie ostatniego sezonu w Minnesocie. Dla Heat jest to jednak bardzo duża część planu, w którym Dwyane Wade pełni na boisku praktycznie rolę silnego skrzydłowego, który albo gra tyłem do kosza, albo ścina wzdłuż linii końcowej, kiedy np Goran Dragic rozgrywa akcję pick-and-roll z Whitesidem.

- Erik Spoelstra (trener Heat) wykonał w drugiej części sezonu fenomenalną pracę, korzystając z graczy jakich ma i grając do ich sił, jednocześnie maskując fakt, że Heat brakuje trochę ludzi, którzy potrafią regularnie trafiać z dystansu. Heat ustawiają graczy przy linii końcowej, co jest typowe w NBA. Ale ustawiają tam niskich graczy, którzy grają tyłem do kosza. Nigdy nie wiadomo, który z nich tam się znajdzie - mówił Clifford, mając na myśli Wade'a, Denga i Joe Johnsona.

Clifford mówił też o tym, że z tych ustawień tyłem do kosza Heat potrafią przechodzić do akcji pick-and-roll rozgrywanych praktycznie w promieniu nie więcej niż 4 metrów od obręczy. To akurat rzecz w NBA unikalna. Kocha to robić zwłaszcza Wade w duecie z Whitesidem. Clifford dodał, że to zupełnie komplikuje sposób ustawiania przez Hornets obrony pick-and-roll.

To co powinno cieszyć Hornets, to bardzo dobra gra w meczu nr 1 Nicolasa Batuma, który rzucił już do przerwy 20 punktów, choć przystępował do play-off z kontuzją kostki. Hornets będą musieli we wtorek spowolnić Heat, ale też znaleźć sposób na to, aby ich center, nierzucający z półdystansu Cody Zeller był w stanie lepiej wyciągać spod kosza Whiteside'a. Być może w tym celu wprowadzą nowy zestaw zagrywek, w których Zeller częściej ścinałby do obręczy, nie tylko wtedy, gdy postawi zasłonę i roluje do kosza.

Przed nami kolejne mecze nr 2 i rywalizacji w meczach 2-4 zwykle towarzyszą trenerskie usprawnienia. Od meczów nr 5 najczęściej decydują już przede wszystkim gracze i to jak dostosują się oni do nowych warunków gry.

Mam nadzieję, że nie zanudziłem. Jeśli tak, to jestem pewien, że zrekompensują to dzisiejsze trzy mecze, które będą znacznie ciekawsze niż te rozegrane ostatniej nocy.

Komentarze (0)