Agnieszka Szott: Nie zawsze chodzi o punkty

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski

Jedna z bohaterek mistrzowskiej Wisły Can Pack wykorzystuje przerwę w grze na pozaboiskowe przyjemności oraz obowiązki. Opowiada jak juniorka pomagała podczas decydującej akcji podnieść się rywalce z parkietu i, co ważne, emanuje dobrym humorem.

WP SportoweFakty: Świętowanie po zdobyciu mistrzowskiego tytułu smakowało chyba wyjątkowo? W końcu cały sezon przyniósł wiele niespodziewanych historii.

Agnieszka Szott-Hejmej: Smakowało wyśmienicie! 25 złoty medal i zarazem przypadające na ten rok 110-lecie Wisły Kraków stworzyło niepowtarzalną okazję. Przed sezonem, rozmawiając z prezesem myśleliśmy o tym, że super byłoby zwieńczyć jubileusz sukcesem w postaci mistrzostwa i nie tylko. To się udało, choć wcale łatwo nie przyszło. Zanotowałyśmy parę wpadek, a ponadto towarzyszyły nam pewne obawy czy na pewno zrealizujemy cel. Doszły kontuzje, które uniemożliwiły normalne trenowanie 5 na 5. Wszystko sprawiło, że sezon określam jako ciężki, jednak strasznie cieszę się, że z dziewczynami wywalczyłyśmy kolejny, tak cenny "krążek" dla Wisły.

Często mówiło się, iż serce Agnieszki Szott jest tak silne, że nie wytrzymują kolana. Tym razem uniknęła pani większych urazów i pozostawała do dyspozycji szkoleniowca prawie cały czas. To mały, osobisty sukces?

- Mimo falstartu, zdołałam wejść do drużyny i pomóc jej. Również jeśli chodzi o rozgrywki Euroligi. Pewnie, że to nie szczyt moich możliwości, marzeń oraz tego, na co mnie stać. Niemniej, jak zaznaczyłeś, zdrowie jest absolutnie najważniejsze. Dziękuję doktorowi Jerzemu Zającowi, doktorowi Janowi Paradowskiemu, panu Łukaszowi Potępie i ekipie EgoPowerLab. Wszyscy pracowali ze mną w trakcie rozgrywek, pomagali uniknąć urazów, to dało właściwy efekt. Teraz wiem, że muszę głównie wzmacniać mięśnie i cały czas pilnować się, aczkolwiek nie przeciążać. Akurat mam takie tendencje. Lubię ciężką pracę. Wychowując się w Gorzowie Wielkopolskim zawsze mocno trenowałyśmy pod okiem trenera Dariusza Maciejewskiego i jestem tego nauczona. W okresie roztrenowania będę szukać łagodnych form. Przed następnym sezonem natomiast wytyczę sobie nowe cele.

A w trakcie rozgrywek nie miała pani wrażenia, że są trochę wariackie?

- Trochę to się układało jak na wariackich papierach. Gdzieś jechałyśmy, za chwilę powrót. Nagle brakowało koszykarek do treningu, przegrany puchar Polski, potem strata pierwszego miejsca przed play off w lidze… Jednak wbrew temu awansowałyśmy do "czwórki", tam wyeliminowałyśmy Ślęzę Wrocław i ostatecznie w finale pokonałyśmy Artego Bydgoszcz. Strasznie szybko mi to zleciało. Niedawno mówiłam do Magdy Ziętary, że przecież dopiero wróciłyśmy po świętach, tymczasem teraz pakujemy walizki. Poza tym trzeba pamiętać o Eurolidze. Nikt nie przypuszczał, że dojdziemy tak wysoko. Zaczęłyśmy od porażek i kiedy wydawało się, iż niewiele zdziałamy całość uległa zmianie. Przyszły zwycięstwa, chociaż teoretycznie nie powinny. Przegrywałyśmy w niektórych meczach różnicą 20 punktów, a na koniec my się cieszyłyśmy. Z kolei, gdy przyszedł wspomniany puchar kraju, nie odrobiłyśmy straty w starciu ze Ślęzą i poległyśmy. Duża sinusoida.

Odnośnie europejskich zmagań zobaczyliśmy, że nie wielkie nazwiska, a pomysł na zespół i wykorzystanie umiejętności poszczególnych graczy pozwala zajść naprawdę daleko.

- Team, atmosfera, trener, który tak wszystko poukładał. Do tego wiara w siebie i chyba pokazałyśmy, że nie liczą się indywidualności, że można skutecznie rywalizować z mocnymi klubami. Nie ujmując rywalkom, dwukrotnie pokonałyśmy Nadieżdę Orenburg, czyli późniejszego wicemistrza Euroligi! Generalnie trzej przedstawiciele naszej grupy wystąpili potem w FinalFour. Stąd wydaje mi się, że obecność w "ósemce" jest sukcesem. Osiągnęłyśmy go właśnie wspólnie. Zostając kapitanem wspominałam dziewczynom owe pojedynki. Te cechy, łącznie z wiarą w siebie należy pielęgnować i siebie nawzajem wspierać. Wtedy można wygrać ze wszystkimi.

Spokojnie opowiada pani o Eurolidze, w której zadebiutowała pani pod trykotem Wisły. Warto zatem skrywać marzenia.

- Faktycznie jako sportowiec chciałam skosztować także tego szczebla, ponieważ wcześniej sprawy toczyły się inaczej i jakoś mnie to omijało. Przychodząc do Krakowa między innymi tym się kierowałam. Z perspektywy ta decyzja wiem, że jest słuszna. Zresztą korzysta cały team. Nawet trener Tomasz Herkt, opiekun Artego zauważył, iż zebrane doświadczenie okazało się dla nas pomocne. Stąd według mnie każda młoda zawodniczka, chcąca występować na wysokim poziomie powinna właśnie wybierać zespoły rywalizujące w takim gronie. Żeby nie siedzieć tylko we własnej mieszance, a raczej konfrontować się z innym stylem, postrzeganiem koszykówki. Tam zazwyczaj nie znamy się nawzajem za dobrze i potyczki niosą za sobą coś ciekawego, co uczy.

Wracając do pojedynku z Bourges, kiedy przegrywałyście 29:49 losy rywalizacji odwróciła juniorka.

- Poczułam się jak juniorka. Wynik mocno niekorzystny, więc pomyślałam, że zaraz dadzą mi pograć jak kiedyś młodym dziewczynom, dopiero wchodzącym do teamu. Patrzę i trener mnie woła. Pewnie wszyscy myśleli, że już mecz przegrany…

A juniorka okazała się mieć duże umiejętności.

- Wiadomo, że razem pociągnęłyśmy grę. Byłam w szoku, bo zupełnie spokojnie się zachowywałyśmy. Tu wejście pod kosz, tam rzut i nagle patrzę, a na tablicy jest jednym dla nas. Nawet nie zauważyłam kiedy odrobiłyśmy straty. Dalej wspominamy tamten wieczór. Trener podesłał mi filmik, gdzie Leedham rzuca za trzy, a ja podnoszę z parkietu jedną z zawodniczek przeciwnika, która się wywróciła i dopiero później lecę blokować rzut.

I co najważniejsze zawsze pokazuje pani tą samą radość.

- Cieszę się, bo po tylu kontuzjach, przerwach, biegam po boisku. Radość sprawia każda minuta, zmagania o mistrzostwo… Budzę się rano, nic nie boli i to doceniam.

Co z tego sezonu najbardziej wyciągnęła pani dla siebie? Pojawiły się jakieś wnioski?

- Masa wniosków. Szczególnie - w drużynie siła. Nie zawsze chodzi o punkty, zbiórki czy przechwyty, tylko oddanie siebie zespołowi.

W kontekście wakacji, też docenia pani każdą wolną chwilę?

- Tak. Mam jeszcze trochę zaległości na uczelni, które chciałabym jak najszybciej nadrobić. Dla mnie czas wolny to możliwość odebrania córki z przedszkola, wspólnego wyjścia na spacer. Cieszy, że mogę jej poświęcić więcej siebie, co zresztą obiecałam. Często pyta dlaczego jadę? Czy muszę jechać? I teraz przyszedł doskonały moment, by być razem. Ona wiem, że rozumie to wszystko, lecz jednak chce się przebywać ze sobą. Na przykład odkąd skończyłyśmy grać w TBLK uczymy się jeździć na rowerze. Wcześniej dosłownie nie było kiedy. Taki nasz sukcesik.
Na pewno planuję wrócić do domu, pobyć z rodziną. W sezonie niestety wszystkie imprezy rodzinne mnie omijały. Odwiedzę babcię, pobędę z nią. Nie zamierzam nigdzie daleko wyjeżdżać. Po tych sportowych podróżach nie mogę patrzeć na samolot. Poza tym jadąc ostatnio autem do Bydgoszczy tak spokojnie popatrzyłam dookoła i stwierdziłam, że u nas jest naprawdę pięknie!

Rozmawiał Adam Popek 

ZOBACZ WIDEO Dramatyczna końcówka finału ZSRR - USA

{"id":"","title":""}

Komentarze (0)