Nie tylko kibice zgromadzeni w hali Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Radomiu, ale i trenerzy oraz sami zawodnicy byli pod wrażeniem zakończonego trzema dogrywkami meczu pomiędzy miejscową Rosą a PAOK-iem Saloniki w pierwszej kolejce grupy C Basketball Champions League.
W przeciwieństwie do Wojciecha Kamińskiego, Tyrone'a Brazeltona czy Darnella Jacksona, Gary Bell nie chciał oceniać, czy środowe starcie było najbardziej emocjonującym w jego dotychczasowej karierze. - Nie chcę w tym momencie sięgać pamięcią i o tym mówić. Na pewno mecz mógł się podobać kibicom, stał na dobrym poziomie i nie brakowało w nim zarówno ładnych zagrań, jak i twardej, męskiej walki. Zakończył się po trzech dogrywkach i, co najważniejsze, wygraliśmy go - powiedział kilkanaście minut po końcowej syrenie rzucający radomskiej drużyny.
Amerykanin był drugim, po Brazeltonie, najlepszym strzelcem wicemistrzów Polski. Zgromadził na swoim koncie 17 punktów. Jego skuteczność w rzutach z gry pozostawiła jednak wiele do życzenia, gdyż wyniosła zaledwie 6/18, w tym 2/8 z dystansu. Ponadto miał osiem zbiórek, pięć przechwytów i asystę.
Bell pochwalił kapitalnie dysponowanego w tym spotkaniu Brazeltona, zdobywcę aż 36 "oczek". - On jest zdecydowanie naszym liderem. Pokazał to w tym pojedynku, nie bojąc się podejmować trudnych decyzji. Świetnie wytrzymał presję - skomentował 24-latek.
- Trener zawsze w nas wierzy i wielokrotnie nam to w trakcie spotkania powtarzał. Tyrone był bardzo pewny siebie, ja również. W ważnych momentach wzięliśmy ciężar gry na swoje barki - zakończył Bell.
ZOBACZ WIDEO Zapłakany, chciał uciekać. Oto początki Cristiano Ronaldo. Wróci jeszcze do domu?