Tego nikt się spodziewał. AZS Koszalin był skazywany na pożarcie w starciu z Rosą Radom. Akademicy do tego spotkania przystępowali po trzech porażkach z rzędu - z Anwilem, Stelmetem BC i BM Slam Stalą, czyli drużynami, które aspirują do gry o najwyższe cele w PLK.
W sobotę do Koszalina przyjechał kolejny zespół, którego celem jest walka o medale. Radomianie do starcia z AZS-em przystąpili bez Tyrone'a Brazeltona, który ma problemy ze stopą. Jego brak był mocno odczuwalny. Radomianie w całym meczu zanotowali zaledwie pięć asyst, trafiając przy okazji tylko jeden rzut z dystansu!
Koszalinianie świetnie zneutralizowali wszystkie atuty Rosy, która nie umiała narzucić swojego stylu gry. Podopieczni Piotra Ignatowicza byli dobrze przygotowani na zespół z Radomia.
- Zagraliśmy agresywnie, z dużą wiarą. Myślę, ze kluczową kwestią było to, że nie przestraszyliśmy się rywali. Byliśmy bardzo dobrze przygotowani na rywali. Wiedzieliśmy, co będą grać. Skarcili nas jedynie kontratakami. Z pozycyjnym atakiem mieli sporo problemów, nie potrafili zdobyć łatwych punktów - podkreśla Jakub Zalewski, dla którego był to mecz szczególny, ponieważ w przeszłości przez kilka lat reprezentował barwy Rosy Radom. W sobotę zdobył 12 punktów, trafiając 5 z 11 rzutów z gry.
ZOBACZ WIDEO Natalia Partyka: moje życie pokazuje, że niemożliwe nie istnieje
Tym samym koszalinianie odnieśli pierwsze zwycięstwo na własnym parkiecie w tym sezonie. AZS z bilansem 3:7 zajmuje 14. miejsce w ligowej tabeli.
- Jestem przekonany, że nasza gra z każdym meczem będzie wyglądała coraz lepiej. Mamy jeszcze sporo do poprawienia, ale wierzę, że pójdziemy w dobrą stronę - zaznacza Zalewski.