Rozpoczęli w wymarzony sposób, później było gorzej, a w końcowym rozrachunku nie udało się im zdobyć terenu Boston Celtics, hali TD Garden. Mowa o drużynie Washington Wizards z Marcinem Gortatem w składzie, która rozpoczęła niedzielny, premierowy mecz półfinału Konferencji Wschodniej od prowadzenia 38:24. Właśnie takim wynikiem zakończyła się pierwsza kwarta. Ale co najgorsze, dopiero nadeszło.
Czym spotkanie trwało dłużej, tym Boston Celtics radzili sobie coraz lepiej. Przewaga stołecznych stopniała w błyskawicznym tempie, a na domiar złego, przy remisie 42:42, kontuzji nabawił się ich podstawowy skrzydłowy, Markieff Morris. To był dla Czarodziei bardzo bolesny cios i najprawdopodobniej punkt zwrotu w całym meczu. Schodząc do szatni, Wizards mieli jeszcze 64:59, ale 36:16 w trzeciej odsłonie rozwiało wszelkie wątpliwości. Trener Brad Stevens mógł obniżyć skład, tak zrobił, co przyniosło oczekiwane efekty. Celtowie triumfowali 123:111 i w serii do czterech zwycięstw prowadzą 1-0.
Morris w ferworze walki z Alem Horfordem oddał rzut, trafił faulowany przez rywala, ale przy tym upadł tak niefortunnie, iż jego lewa kostka wygięła się w nienaturalny sposób. Cała sytuacja wyglądała groźnie, zawodnik Czarodziei momentalnie złapał się za obolały punkt, a na jego twarzy pojawił się duży grymas bólu. 27-latek wrócił jeszcze, aby wykonać rzut osobisty, ale następnie udał się do szatni. Ostatecznie zdobył pięć punktów oraz trzy zbiórki w 11 minut.
- Straciliśmy wtedy dużo agresji, faceta, który stwarza dla nas przestrzeń na parkiecie, może często zmieniać się kryciem przy zasłonach, potrafi skutecznie grać tyłem do kosza i w odpowiednim czasie odciąża mnie i Brada Beala - komentował lider stołecznych, John Wall. - Kiedy ktoś jest zmuszony zejść, wtedy ktoś następny się pojawia i musi wziąć na swoje barki tę odpowiedzialność. W tym meczu my po prostu nie mogliśmy się wstrzelić. Mieliśmy bardzo dużo okazji, ale zbyt często pudłowaliśmy - podsumował rozgrywający. Wizards w całym meczu trafili 10 na 23 oddane rzuty zza łuku, Celtowie mieli w tym elemencie 19 na 39.
Absencja Markieffa Morrisa w sporym stopniu utrudniłaby zadanie stołecznych. Jak jednak twierdzi sam zawodnik, nie ma powodów do obaw. Na pytanie, czy zagra w drugim meczu rywalizacji, odpowiedział bez zastanowienia. - Na pewno. Oczywiście, że tak! Kostka nie jest złamana, a to wszystko co muszę wiedzieć - powiedział "Keef". Skrzydłowy chciał wrócić na parkiet nawet w niedzielę, ale wraz ze sztabem drużyny uznali, że nie można aż tak ryzykować. - To długa seria - odpowiedział Morris. Mecz numer dwa odbędzie się w nocy z wtorku na środę o godzinie 2:00 czasu polskiego.
ZOBACZ WIDEO Potężny wsad koszykarza Barcelony i... zobacz, co się stało!