[b]
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Kibice Anwilu po meczu z Polskim Cukrem Toruń (80:89) krzyczeli: "Nic się nie stało". Faktycznie wasza sytuacja w tabeli nie uległa zmianie, ale w Kujawsko-Pomorskim rządzi teraz Polski Cukier Toruń.[/b]
Kamil Łączyński, kapitan Anwilu Włocławek: Derby to spotkania wyjątkowe, które cieszą się ogromnym zainteresowaniem. Naszych kibiców było mnóstwo w Arenie Toruń i to dla nich chcieliśmy wygrać. Szkoda, że nie sprawiliśmy im świątecznego prezentu. Mecz miał wyrównany przebieg, rozstrzygnął się w samej końcówce. Sprawy w swoje ręce wziął Glenn Cosey, który trafił trzy "trójki" w 70 sekund. Pokazał swoją wartość.
Druga połowa stała na niezłym poziomie, ale o pierwszej trudno cokolwiek dobrego powiedzieć. Było aż 27 strat z obu stron. Z czego to wynikało? Nerwy?
Pierwsza połowa była faktycznie chaotyczna, było sporo strat i niedokładności. To były proste błędy, które nie powinny się zdarzać tak renomowanym zespołom. Kilka razy wyszliśmy z kontratakiem 3 na 1, a nawet nie oddaliśmy rzutu, bo w głupi sposób traciliśmy piłkę. Po przerwie była lepsza skuteczność, było więcej widowiskowych akcji. Myślę, że kibicom mogło się to podobać.
Świetna skuteczność torunian (13/21) zaskoczyła?
Nie, bo przecież grają tam klasowi zawodnicy: Cel, Cosey, Gruszecki czy Newbill. Rywale trafili 13 z 21 rzutów z dystansu, siedem "trójek" w czwartej kwarcie. My w ostatnim czasie mamy problem z egzekucją. Są czyste pozycje, ale nie potrafimy tego zamienić na punkty.
W Pucharze Polski Stelmet Enea BC trafił 14 "trójek", ostatnio Asseco Gdynia 18, a teraz Polski Cukier 13. Czyli recepta na pokonanie Anwilu leży w rzutach z dystansu?
No tak, ale warto pamiętać o skuteczności, na której grali wymienieni rywale. Rzadko się zdarza, żeby przeciwnik miał ponad 60-procentową skuteczność z obwodu. To nie jest codzienność. Mamy takie założenie, żeby zacisnąć strefę podkoszową. Torunianie wykorzystali fakt, że zostawiliśmy nieco miejsca na obwodzie. Ale czy to jest metoda na nas? No niech tak będzie. Choć warto przypomnieć, że z reguły skuteczność z obwodu jest na 40 procentach, a to oznacza, że co drugi atak jest obroniony. Jestem za tym, żeby tak właśnie było w naszym przypadku.
Jak się panu gra z Ivanem Almeidą? Jest pan rozgrywającym, a często zdarza się, że piłkę w swoich rękach ma właśnie Kabowerdeńczyk i to on rozdaje karty. Nie przeszkadza to panu?
Gdy jesteśmy obaj na boisku, to ja pełnię rolę nominalnego rozgrywającego. W taktyce trenera Milicicia jest takie założenie, że wszyscy gracze obwodowi muszą grać dobrze na koźle. W drugiej kwarcie nie było nas obu na boisku i zespół funkcjonował całkiem przyzwoicie. Gdyby nie kontuzja Jaylina, to takim ustawieniem gralibyśmy jeszcze dłużej. Z Ivanem gra mi się bardzo dobrze. To nasz lider punktowy. Na nim koncentruje się uwaga rywali, co powoduje, że mam nieco więcej miejsca na obwodzie. Ostatnio nieco zatraciłem skuteczność. Poniekąd jest to spowodowane kontuzją, ale na play-off będę odpowiednio przygotowany.
Nie denerwują was czasami jego indywidualne popisy?
Jesteśmy już do tego przyzwyczajeni. W każdym z sezonów mieliśmy konkretnego lidera punktowego, który ciągnął grę zespołu. Jelinek, Jaramaz, a teraz Almeida. Ivan to mądry facet, który wie, że samemu głową muru nie przebije.
Czasu na rozpamiętywanie porażki zbyt dużo nie ma. W czwartek TBV Start, w niedzielę King Szczecin.
Niezły maraton się nam szykuje. Ja osobiście bardzo cieszę się z tego, bo wolę częściej grać niż trenować.
ZOBACZ WIDEO F1: testy Kubicy z Renault. "To był najpiękniejszy moment w moim życiu"