[b]
Karol Wasiek, WP SportoweFakty: Filip Matczak w ostatnich tygodniach wrócił do żywych i znów cieszy się koszykówką. Zgodzi się pan z tak postawioną tezą?[/b]
Filip Matczak, zawodnik Stelmetu Enei BC Zielona Góra: Jak najbardziej. Wróciłem do gry i znów mogę pokazać swoje umiejętności na parkiecie. Dokładam cegiełkę do wyników drużyny. Jestem w takiej sytuacji, w jakiej chciałem być od samego początku.
Jednak wcześniej tak kolorowo nie było. Były mecze, w których w ogóle pan nie pojawiał się na parkiecie. Było ciężko?
Na pewno. Ogólnie ten sezon nie należy do najłatwiejszych, ale to kolejna lekcja, z której należy wyciągnąć wnioski. To niezwykle cenne doświadczenie, które zaprocentuje w przyszłości.
ZOBACZ WIDEO Precyzyjne oko Cengiza Undera. AS Roma lepsza od Cagliari Calcio [ZDJĘCIA ELEVEN SPORTS]
Były momenty zwątpienia?
Nie, bo ja jestem świadomy tego, że potrafię grać w koszykówkę i to na dobrym poziomie. Tutaj w tej kwestii nic się nie zmieniło. Nie było lekko, ale dalej robiłem swoje na treningach. Teraz sytuacja się nieco zmieniła i trzeba pokazać, że ta praca nie poszła na marne.
Podobno podpadł pan właścicielowi klubu tym, że na i po treningach za często się nie uśmiechał. Nie był pan tym Filipem Matczakiem, do którego wszyscy się przyzwyczaili.
Ja zawsze jestem uśmiechnięty (śmiech). Mówiąc poważnie: sytuacja nie była łatwa, dlatego też nie okazywałem wielkiej radości. Mimo wszystko starałem się odnaleźć w tej sytuacji najlepiej jak umiałem.
Inne kluby dzwoniły z propozycjami? Mógł pan zmienić pracodawcę w trakcie sezonu?
W trakcie sezonu jest spory ruch na rynku. Kluby monitorują sytuacje zawodników w innych zespołach. Szukają możliwości. Coś słyszałem, że działo się w kontekście mojej osoby. Starałem się zachować spokój i konsekwentnie robiłem swoje na treningach. Nie marnowałem czasu na różne plotki, doniesienia, na które i tak nie miałem wpływu.
Wiem, że dzwonił też Przemysław Frasunkiewicz z Asseco Gdynia.
Tak. Mamy bardzo dobry kontakt. Przemek starał mi się pomóc w tej trudnej sytuacji. Podpowiedział mi, żebym wykorzystał z tego sezonu tyle, ile się da. Mówił: "to będzie dla ciebie bardzo dobre doświadczenie".
Wojciech Kamiński lubi używać takiego sformułowania: nieszczęście jednego, jest szansą dla drugiego. Pan skorzystał na kontuzji Thomasa Kelatiego.
Nie życzyłem nikomu kontuzji, ale w sporcie takie sytuacje się zdarzają. Trzeba wejść w buty tych zawodników, których nie ma. W moim przypadku chodzi o Thomasa Kelatiego. Nie jest to łatwa sprawa, ale staram się dać jak najwięcej drużynie i wypełnić lukę po nim. Wydaje mi się, że coraz lepiej to wygląda.
W piątek Stelmet Enea BC Zielona Góra rozpocznie rywalizację w półfinale z Anwilem Włocławek. Po raz pierwszy od dawien dawna nie będziecie faworytem w serii. Jak do tego podchodzicie?
Ja nie lubię tych stwierdzeń: "kto jest faworytem, kto lepiej wygląda na papierze". To trzeba zostawić za sobą, o wszystkim i tak zadecyduje boisko. Sezon zasadniczy Anwil zakończył na pierwszym miejscu, ale my zrobimy wszystko, żeby tę serię wygrać. Co prawda wygraliśmy trzy ostatnie mecze z Anwilem, ale to o niczym nie świadczy. Trzeba wyjść na boisko i robić swoje.
W sezonie 2012/2013 wraz z Quintonem Hosleyem zdobył pan mistrzostwo Polski w Stelmecie Zielona Góra. Teraz on jest w Anwilu. Jak go pan wspomina?
Nie miałem z nim aż tak bliskiego kontraktu. To na pewno nietuzinkowa postać. On jest świetnym zawodnikiem, który potrafi grać w meczach o dużą stawkę. Imponująca jest jego postawa w obronie. Widać, że świetnie antycypuje zagrania rywali. Ma to czucie. Umie wywrzeć presję. Wszyscy w Polsce wiedzą, że Quinton jest niewygodnym przeciwnikiem. Na pewno robi różnicę.