To było genialne widowisko w Zielonej Górze, w którym nie brakowało zwrotów akcji. W samej końcówce regulaminowego czasu wydawało się, że jest już po wszystkim i Stelmet Enea BC sięgnie po drugą wygraną w tej serii, ale Anwil wrócił z zaświatów.
Najpierw Jaylin Airington trafił "3+1", a następnie włocławianie przechwycili piłkę pod koszem i doprowadzili do dogrywki. Goście zaczęli ją od sześciu punktów z rzędu i fani zielonogórskiego klubu mogli jedynie krzyknąć z przerażenia. Wtedy sprawy w swoje ręce wziął James Florence, który praktycznie w pojedynkę wygrał mecz. Trafiał niesamowite rzuty, kreował partnerów. Prawdziwe "one man show".
- Walczyliśmy do samego końca, udało nam się doprowadzić do dogrywki. Zaczęliśmy ją przyzwoicie, ale później zabrakło nam zimnej głowy. Ten atut był po stronie Stelmetu, który przeważył szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W zdecydowanej większości meczu realizowaliśmy założenia, ale to okazało się za mało do zwycięstwa - mówi Igor Milicić.
Szkoleniowiec Anwilu miał w trakcie spotkania pretensje do sędziów. Zwłaszcza jedna sytuacja pod koszem Stelmetu wywołała sporo kontrowersji. Długo obóz włocławski nie mógł się pogodzić z takim orzeczeniem arbitrów. Po meczu Milicić pobiegł za sędziami. Wydawało się, że chciał im coś powiedzieć, wyjaśnić. Okazuje się, że chciał... się pożegnać!
- Pobiegłem do sędziów, bo chciałem im podać rękę na pożegnanie. Po prostu takie są zasady w sporcie, że po meczu trzeba sobie podziękować za pracę. Zostawmy tamtą sytuację. Ona nie jest istotna. Sędziowie podjęli taką decyzję, której już nie zmienimy - tłumaczy.
Chorwat wierzy, że jego zespół jest w stanie wygrać w Zielonej Góry i wrócić na piąty mecz do Włocławka. - Mimo wszystko to spotkanie napawa nas optymizmem i wiarą, że możemy wygrać w piątek i wrócić do Włocławka - uważa szkoleniowiec Anwilu.
ZOBACZ WIDEO Derby Madrytu dla "Królewskich"
Może tak szczerze napiszecie na temat wielu bardzo dziwnych decyzji na korzyść Anwilu?
Mecz był w Zielonej Czytaj całość