Nie mierzę w MVP - rozmowa z Filipem Dylewiczem, skrzydłowym Asseco Prokomu Sopot

Filip Dylewicz, zdobywca 11 punktów i 8 zbiórek, był jednym z głównych autorów piątkowego zwycięstwa Asseco Prokomu Sopot nad PGE Turowem Zgorzelec 88:77. Polski skrzydłowy zebrał kluczowe piłki na początku czwartej kwarty, których niestety nie zapisano mu w statystykach.

Damian Chodkiewicz
Damian Chodkiewicz

Damian Chodkiewicz: Co sądzi Pan o tym porzekadle, że kto wygrywa trzeci mecz, ten wygrywa serię?

Filip Dylewicz: Bardzo bym sobie tego życzył, ale to wszystko zweryfikują nasze mecze. Mam jednak nadzieję, iż ta przepowiednia sprawdzi się także w tegorocznych finałach. Czeka nas jednak bardzo ciężka przeprawa, bowiem gospodarze pokazali, iż nie przez przypadek znaleźli się w finale. Wszystko przed nami.

O zwycięstwie Prokomu przesądziła przewaga na tablicy atakowanej w czwartej kwarcie?

Myślę, że tak. Ten element nie funkcjonował w naszej grze podczas drugiego meczu w Sopocie i wtedy przegraliśmy. W piątek trzy pierwsze kwarty były średnie w naszym wykonaniu, ale w pewnym momencie narzuciliśmy gospodarzom swój rytm gry. Zaczęliśmy wykorzystywać przewagę podkoszową i dzięki zbiórkom w ataku mogliśmy ponawiać akcje. To zaowocowało naszym zwycięstwem.

Kluczowa była Pana postawa na początku ostatniej kwarty, gdy zebrał Pan trzy ważne piłki w ataku.

Tak, ale ktoś niestety zapomniał dopisać mi tych zbiórek w statystykach [śmiech]. To nie jest jednak najważniejsze. Liczy się to, aby zespół funkcjonował tak, jak powinien i odnosił sukcesy. Bardzo cieszy mnie fakt ilości minut spędzanych przeze mnie na parkiecie. Trener widocznie wierzy, że dużo wnoszę do gry drużyny i mam nadzieję, iż swoją postawą pokazuję, że nadal się rozwijam i staję się naprawdę dojrzałym zawodnikiem, który w ważnych momentach nie boi się brać odpowiedzialności na siebie.

Skąd ten zmienny rytm gry po przerwie? Najpierw pozwalacie Turowowi rozpędzić się i prowadzić, a później wygrywacie zbiórki i mecz.

W końcu zaczęliśmy realizować przedmeczowe założenia. Cieszy mnie to, że po średnich trzech kwartach w naszym wykonaniu, umieliśmy się podnieść. Pokazaliśmy, że potrafimy wygrać na wyjeździe i to w tak ważnym spotkaniu.

Spędza Pan dużo minut na parkiecie, ale nie ma swojego stałego miejsca w pierwszej piątce.

Pierwsza piątka nie jest istotna, a ważne są minuty gry, które trzeba wykorzystywać. Wyjście w pierwszej piątce jest czymś fajnym, ale przyzwyczaiłem się już do roli zmiennika. Najważniejsze jest być produktywnym i przynosi wiele korzyści zespołowi, co jest kluczowe.

Nie sposób nie porównać meczu numer dwa i trzy. Zespół przegrywa praktycznie wygrany mecz.

Ciężko mi jest je jednak porównać, bowiem w Sopocie prowadziliśmy różnicą dwudziestu jeden punktów, a przez ostatnie piętnaście minut meczu zdobyliśmy zaledwie cztery punkty. Roztrwoniliśmy w ten sposób całą przewagę. W Zgorzelcu musieliśmy gonić gospodarzy i chociaż oni prowadzili dziesięcioma punktami to nie poddaliśmy się i pogoń za wicemistrzami Polski przyniosła zwycięstwo.

PGE Turów szuka, jak tylko może, jakiegoś sposobu na zatrzymanie Qyntela Woodsa. Nieraz to wychodzi, ale on i tak swoje punkty zawsze zdobędzie.

To jest zawodnik chyba dwie ligi ponad naszą. Jego możliwości w ataku są w zasadzie nieograniczone i może robić, co tylko chce, ale w trzecim meczu Turów pokazał, że szuka sposobu na niego i momentami to się udawało. Woods nie świeci już tak jasno jak w spotkaniach półfinałowych i widać, że trener Turkiewicz wymyślił coś ciekawego.

Zgorzelczanie mają problemy z Woodsem, ale sopocianie nie mogą sobie poradzić z Tyusem Edney’em.

Edney na boisku robi po prostu wszystko. Widać, że Amerykanin jest mózgiem zespołu, jak duże ma doświadczenie i jakim jest mądrym koszykarzem. Miło się patrzy na jego grę i mimo wieku, nie ujmując mu oczywiście nic, gra fenomenalnie. Drużyna dokonała najlepszego chyba transferu ściągając go do siebie, ponieważ świetnie kreuje grę, kontroluje tempo, doskonale czyta wydarzenia na boisku i widać, że jest jednym z najlepszych zawodników, jacy występowali w Europie.

Zwycięstwo i prowadzenie w serii na pewno cieszy, ale jakie błędy trzeba poprawić przed kolejnym meczem?

Trzeba uspokoić grę w ataku. Pierwsza połowa pokazała, że gramy za nerwowo i momentami zbyt chaotycznie, bowiem oddajemy zbędne rzuty i za bardzo wierzymy w ich celność.

W tym roku także mierzy Pan w tytuł MVP finałów?

Nie. Mierzę w obronę mistrzowskiego tytułu z Asseco Prokomem. Moim zdaniem MVP zdarza się tylko raz w życiu, a mi udało się to osiągnąć, więc cieszę się z tego powodu i nie jestem pazerny [śmiech].

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×