Derrick Rose przeprasza za swoje słowa. Powiedział ich o kilka za dużo

Getty Images / Harry How / Na zdjęciu: Derrick Rose
Getty Images / Harry How / Na zdjęciu: Derrick Rose

Derrick Rose ostatnio posunął się nieco za daleko. Stwierdził bowiem, że wątpiący w niego powinni się zabić. Później tłumaczył się z tych słów na Twitterze.

Kariera Derricka Rose'a ponownie nabrała kolorów. Rozgrywający Minnesota Timberwolves znów zaczął grać tak, jak za swoich najlepszych lat, gdy decydował jeszcze o obliczu Chicago Bulls. Spora w tym zasługa zwolnionego właśnie przez "Leśne Wilki" Toma Thibodeau. 30-letni zawodnik wprost stwierdził, że to właśnie "Thibs" był tym, który przywrócił mu dawny blask, stąd też zaczęły się pojawiać pytania o to, co dalej z jego grą.

- Był jedynym trenerem, który we mnie wierzył - podkreślił Rose. - To właśnie on w głównej mierze reaktywował moją karierę i za to zawsze będę mu wdzięczny. Tym niemniej każdy, kto myśli, że teraz się zatrzymam, powinien się zabić - dodał koszykarz, który tym samym wyraźnie się zapędził. Po czasie się jednak zreflektował i wystosował na Twitterze posta z przeprosinami.

Trudno się jednak nie zgodzić z byłym MVP sezonu zasadniczego (2011) w tej kwestii, że to właśnie pod skrzydłami Thibodeau zawsze grał najlepiej. W trwających rozgrywkach notuje on bowiem średnio 19 punktów oraz po prawie 5 asyst i 3 zbiórki, co względem poprzedniego roku jest olbrzymim przeskokiem.

Całkiem niedawno zresztą, Rose pobił rekord kariery. W meczu z Utah Jazz uzyskał aż 50 "oczek", które bardzo przyczyniły się do wygranej Timberwolves 128:125. Czy zatem bez "swojego" szkoleniowca 30-latek utrzyma wysoką dyspozycję? Wydaje się, że tak, ale też sam raz jeszcze zaznaczył, jak duże znaczenie ma dla niego osoba "Thibsa".

ZOBACZ WIDEO Kulisy wyboru na najlepszego polskiego sportowca. "Kurek objął prowadzenie dwie minuty przed końcem"

- Kiedy zadzwonił do mnie przed rokiem, byłem akurat w Cleveland. To był taki moment, że nikt mnie nie chciał. Tak w zasadzie to znajdowałem się już poza ligą. Nawet przyjeżdżając tu, trudno było powiedzieć, jak będę się prezentował. Ale on mi zaufał, dzięki czemu ja sam nabrałem wiary w siebie. I to nie zmieni się na pewno. Myślę więc, że nadal będę grał swoje - stwierdził rozgrywający.

To rzuca nieco inne światło na prawie 61-letniego szkoleniowca. W środowisku ma on bowiem przypiętą łatkę tzw. "zamordysty", który katuję swoich graczy ciężkimi treningami, a w meczach nadto eksploatuje liderów. Z drugiej zaś strony, ktoś taki jak Rose zawdzięcza mu bardzo wiele, a to także nie jest bez znaczenia.

Źródło artykułu: