Finał NBA. Golden State Warriors - Toronto Raptors: osłabieni mistrzowie bez szans, świetni Raptors prowadzą 2-1

PAP/EPA / JOHN G MABANGLO / Na zdjęciu: Danny Green (z lewej) oraz Stephen Curry (w środku)
PAP/EPA / JOHN G MABANGLO / Na zdjęciu: Danny Green (z lewej) oraz Stephen Curry (w środku)

Stephen Curry rzucił aż 47 punktów, ale Golden State Warriors byli osłabieni brakiem Klaya Thompsona i nie zdołali obronić własnego parkietu. Toronto Raptors zwyciężyli w Oakland 123:109 i w serii do czterech zwycięstw, drużyna z Kanady prowadzi 2-1.

Kevin Durant, Kevon Looney, a przed meczem okazało się, że na parkiecie nie pojawi się także Klay Thompson. Bez tych trzech koszykarzy musieli radzić sobie w trzecim meczu finału NBA Golden State Warriors. Sam Thompson próbował namówić drużynę, aby ta pozwoliła mu wystąpić, ale klub z Oakland nie chciał ryzykować pogłębienia się jego kontuzji mięśni tylnej części uda i ewentualnego wykluczenia z pozostałych spotkań.

Toronto Raptors wykorzystali braki obrońców tytułu, a przede wszystkim sami zaprezentowali się na bardzo wysokim poziomie. Zafunkcjonowało u nich wiele elementów, trafili 17 na 38 oddanych rzutów za trzy, czyli blisko 45 procent. Oddali ponadto 21 rzutów osobistych, z których wykorzystali 20. Punktowało w ich zespole siedmiu zawodników, a sześciu z nich przekroczyło barierę dziesięciu punktów. Kawhi Leonard zanotował 30 "oczek", siedem zbiórek i sześć asyst, ale bardzo dobrze spisywali się też inni zawodnicy. Serge Ibaka zanotował chociażby sześć bloków.

Goście z Kanady rozpoczęli od wygrania premierowych 12 minut w stosunku 36:29. Jak się później okazało, "Dinozaury" zwyciężyły w środę wszystkie cztery kwarty. Golden State przez większość spotkania próbowali odrabiać straty, ale kiedy tylko zbliżali się do przeciwników, ci odpowiadali celnymi rzutami. Podopieczni Steve'a Kerra zniwelowali straty chociażby do stanu 71:78, ale następnie błyskawicznie zrobiło się 83:71 dla Toronto.

ZOBACZ WIDEO Rekordowy transfer w Lotto Ekstraklasie. "Rzadko zdarza się, żeby wszystko udało utrzymać się w tajemnicy"

Kluczowe trafienia notował Danny Green. Ten kiedyś dziurawił kosz w finałowych meczach przeciwko Miami Heat, teraz przypomniał, że w wieku 31 lat cały czas to potrafi. Green trafił w środę 6 na 10 oddanych prób za trzy, co dało mu w sumie 18 punktów. Po jego dwóch skutecznych rzutach Raptors prowadzili w pewnym momencie 89:75, a następnie też 91:75.

Ambitni Warriors potrafili znów sprawić, aby zaliczka rywali stopniała do siedmiu "oczek" (89:96), aczkolwiek wtedy dał o sobie znać Kyle Lowry. Jeden z liderów "Dinozaurów" w 43 minuty, które spędził na parkiecie, miał 23 "oczka", cztery zbiórki i dziewięć asyst. W kluczowym momencie Lowry dwukrotnie przeprowadził skuteczne akcje, a Kanadyjczycy mieli 107:91. Triumf drużyny z Toronto niesamowitym trafieniem lobem z dalekiego dystansu przypieczętował Fred VanVleet. Raptors zwyciężyli 123:109.

- Pokonywanie mistrzów nigdy nie będzie łatwe. My trzymaliśmy się naszego planu gry i to przyniosło oczekiwane rezultaty. Stephen Curry? To dwukrotny MVP Finałów, on robi niesamowite rzeczy. My musimy zostać na tym poziomie, co dziś. Wtedy mamy szansę. Jeśli chodzi o mnie chciałem być agresywniejszy, niż w dwóch pierwszych meczach. To leży w mojej naturze i wreszcie wszystko zafunkcjonowało - mówił w rozmowie z Doris Burke na antenie ESPN Kyle Lowry.

Czytaj także: Golden State Warriors jeszcze bez Kevina Duranta. Gwiazdor nie zagra w trzecim meczu finału NBA

Stephen Curry rzucał się na parkiet w walce o bezpańskie piłki, motywował kolegów i sam chciał wznieść się na wyżyny. Trzykrotny mistrz NBA zanotował rekordowe dla siebie w play-offach 47 punktów (14/31 z gry, 6/14 za trzy, 13/14 za 1), ale zdecydowanie zabrakło mu wsparcia w postaci Klaya Thompsona. Curry zebrał też osiem piłek (najwięcej w zespole) i rozdał siedem kluczowych podań.

Inni zawodnicy nie stanęli na wysokości zadania, Draymond Green zapisał przy swoim nazwisku 17 "oczek", chociaż popełnił też cztery straty. Co okazało się brzemienne w skutkach, DeMarcus Cousins, Shaun Livingston, Jordan Bell, Jonas Jerebko i Alfonzo McKinnie w całym meczu trafili po tylko jednym rzucie z gry. Cousins, który w drugim meczu był tak ważnym ogniwem drużyny, teraz zaliczył zaledwie cztery punkty.

Golden State nawet w obliczu problemów walczyli o sukces z całych sił, za co wdzięczny był im trener Steve Kerr. - Jestem bardzo dumny z moich zawodników. Graliśmy naprawdę z dużym poświęceniem. Zostawiliśmy na parkiecie wszystko, co mieliśmy. Toronto było po prostu lepsze, kiedy tylko potrzebowali punktów, trafiali wielkie rzuty. My się zbliżaliśmy, oni odpowiadali i zasłużyli na to zwycięstwo. Liczę, że zdrowie w naszym zespole się poprawi i w piątek wyrównamy serię - komentował na konferencji prasowej trener Kerr.

Klay Thompson był w środę obecny na ławce rezerwowych, ale szkoleniowiec GSW nie desygnował go do gry. - Nie chcieliśmy ryzykować pogłębienia się kontuzji i wykluczenia z całych finałów. Taką decyzję podjęliśmy. Nigdy nie wybaczyłbym sobie, gdybym nim grał, a on nabawiłby się poważniejszego urazu - tłumaczył Kerr. - Klay czuł się dobrze, teraz ma następne dwa dni. Wierzmy, że wystąpi w piątek - dodawał w rozmowie z dziennikarzami.

Czwarty mecz Finałów NBA, także w hali Golden State Warriors, odbędzie się w nocy z piątku na sobotę o godz. 3:00 czasu polskiego.

Czytaj także: Clint Capela wzbudza spore zainteresowanie klubów NBA

Wynik:

Golden State Warriors - Toronto Raptors 109:123 (29:36, 23:24, 31:36, 26:27)
(Curry 47, Green 17, Iguodala 11 - Leonard 30, Lowry 23, Siakam 18, Green 18)

Stan serii: 2-1 dla Raptors

Źródło artykułu: