To nie tak miało wyglądać. Legia Warszawa po efektownym zwycięstwie nad Kataja Basket (86:55) w FIBA Europe Cup (CZYTAJ WIĘCEJ), w sobotę liczyła na przełamanie fatalnej passy w Energa Basket Lidze. Legionistów w teorii czekał jak dotąd najłatwiejszy rywal w tym sezonie, jednak praktyka okazała się zgoła odmienna.
HydroTruck Radom obnażył wiele braków drużyny z Warszawy (76:90). Co ciekawe, radomianie przegrali zbiórki, jednak przewyższali gospodarzy w skuteczności oraz determinacji na parkiecie.
- To sympatycznie wygląda, gdy na parkiecie pojawiają się Przemysław Kuźkow, Jakub Nizioł, Patryk Nowerski, Adam Linowski czy Szymon Kiwilsza. Z tego jednak wyników nie będzie - nie gryzie się w język Tane Spasev. - Mogą być one za 2-3 sezony, ale jeszcze nie w tym momencie.
ZOBACZ WIDEO Stacja Tokio. Szpital zamiast igrzysk. Dramat Joanny Dorociak
Siłą Legii Warszawa powinni być obcokrajowcy, tymczasem kreowany na największego strzelca - Isaac Sosa, pożegnał się już z drużyną (zobacz szczegóły TUTAJ-->). Dużym rozczarowaniem jest także Romaric Belemene, który w sobotnim meczu zdobył zaledwie dwa "oczka".
- Potrzebujemy sześciu obcokrajowców. Gramy dwa mecze w tygodniu. Zbudowałem skład w ramach budżetu, być może jest to moja wina - tłumaczy Spasev.
Stołeczni muszą wziąć się do roboty, gdyż walka o czołowe lokaty w rozgrywkach może okazać się już niemożliwa. - W sobotę nie byliśmy wystarczająco agresywni, musimy wciąż ciężko pracować nad swoimi błędami, wyciągać wnioski, by w końcu zacząć wygrywać - tłumaczy Belemene.
Zobacz także: Szymon Szewczyk, kapitan Anwilu Włocławek nie przebiera w słowach