Oliver Miller’01 - lepszy niż Qyntel Woods’09 ?

Odkąd pojawił się w PLK najpierw mówiono o jego krnąbrnym charakterze i wybrykach z przeszłości - paleniu marihuany, czy organizowaniu nielegalnych walk psów, a dopiero później o koszykarskich umiejętnościach. W Asseco Prokomie Qyntel Woods pokazał się jednak z tej dobrej strony. Zdaniem wielu zdominował ligę, a zdobyty podczas finału tytuł MVP był tylko tego potwierdzeniem.

Z mistrzem Polski Woods związał się już nowym kontraktem. Dalej więc będzie czarował kibiców swoją grą. Zdaniem Wojciecha Kamińskiego, w poprzednim sezonie trenera Polonii Warszawa, w naszej lidze był już zawodnik, który mógł zdominować ją jeszcze bardziej, niż ostatnio Woods. - Pamiętam, jak do Pruszkowa przyjechał Olivier Miller. Już na pierwszym treningu dał swój popis. Wykonał kapitalny wsad z obrotem o 360 stopni. Na nim nie zrobiło to wrażenia, tymczasem my patrzyliśmy na niego z niedowierzaniem - mówi portalowi SportoweFakty.pl Kamiński, w sezonie 2000/2001 asystent duetu trenerów Jacek Gembal - Michalis Kiritsis w Hoopie-Blachy Pruszyński. Właśnie wtedy Miller zaliczył krótki epizod w polskim klubie.

- Zrobił to w jakichś ciżemkach, co bardziej pasowały do garnituru, niż na koszykarski parkiet. Myślę, że z takimi umiejętnościami mógł wtedy zdominować polską ekstraklasę jeszcze bardziej niż w poprzednich rozgrywkach zrobił to Woods. Już sam fakt, że grał w finale NBA świadczył o jego nieprzeciętnych umiejętnościach - wspomina Kamiński. Jak się okazuje pozyskanie przed dekadą takiego gracza nie było niewiadomo jak trudne. Trzeba było jednak mieć duże rozeznanie na rynku, dokładnie śledzić i analizować koszykarzy starających się o angaż w europejskich klubach. - W NBA pieniądze były zawsze. Teraz są one na zdecydowanie większa skalę. Gdy zawodnik nie załapał się do klubu w Stanach musiał sobie szukać pracy w Europie. Tyle, że tam były limity, a to stwarzało im kolejne problemy. Łatwiej przez to można było pozyskać klasowego gracza, często jednak po przejściach - opowiada szkoleniowiec Polonii.

Inaczej odbywała się też adaptacja graczy z odmiennym kolorem skóry, trudno było im się przemieścić przez miasto "niezauważonym". Łatwiej było im się odnaleźć w większych ośrodkach. - Warszawa, Gdańsk, Wrocław – tam o aklimatyzację było łatwiej obcokrajowcom. W tych mniejszych miejscowościach bywało z tym różnie. To się już na szczęście u nas zmieniło. Nie dochodzi do sytuacji, w której dziecko krzyczy: "Tata, tata, patrz murzyn". Ludzie się przyzwyczaili - kończy.

Komentarze (0)