W tym artykule dowiesz się o:
8. miejsce - KKS Pro-Basket Kutno
Cztery mecze i zero zwycięstw. Właśnie tak w największym możliwym skrócie można by podsumować występ kutnowskich zawodników w Gdyni. Nie do końca jednak można to ująć w ten sposób. Owszem, KKS nie zawojował turnieju finałowego i był najsłabszą ekipą, ale w grupie mierzył się z dwiema najlepszymi drużynami całej imprezy, a w meczu z UKS-em GIM 92 walczył dzielnie, przegrywając trzema punktami.
Ważnym aspektem jest też to, że zespół przed turniejem finałowym stracił swoje niezwykle ważne ogniwo w postaci Macieja Poznańskiego. Skrzydłowy, którego pozyskała ekstraklasowa Polpharma, w turniejach ćwierćfinałowych i półfinałowych był wyróżniającym się zawodnikiem - zdobywał średnio ponad 15 punktów na mecz, grając przy tym na dobrej skuteczności z gry, pewnie egzekwował rzuty wolne, pomagał w walce na tablicach. Wiadomo było, że bez niego szanse kutnian na dobry wynik w Gdyni bardzo zmaleją.
Wobec tego ciężar zdobywania punktów w jeszcze większym stopniu spoczął na barkach Szymona Pawlaka, Januarego Sobczaka, Huberta Stopierzyńskiego i Damiana Pogody, którzy momentami dwoili się i troili, ale nie byli w stanie ugrać więcej. Pozostali gracze, może jeszcze poza Kacprem Grzesiowskim, już aż tyle nie dawali, efektem czego wyżej wymieniona czwórka w Gdyni grała grubo ponad 30 minut w meczu.
Zespół z Kutna oszałamiającego wyniku na finałach nie osiągnął, ale zebrał bardzo cenne doświadczenie, które na pewno zaprocentuje w przyszłości.
7. miejsce - Asseco Gdynia
Na pewno na zdecydowanie więcej liczył gospodarz imprezy. Co prawda ze złotej drużyny sprzed roku zostało niewiele, tym niemniej chyba nikt w Gdyni nie brał pod uwagę scenariusza, że impreza zakończy się dla Asseco zajęciem zaledwie przedostatniego miejsca. Ale tak się właśnie stało.
Na turniej finałowy dostępny dla trenera Miloša Mitrovicia był Marcel Ponitka, w czym upatrywano nadziei na solidne wzmocnienie. Już pierwszy mecz w turnieju pokazał jednak, że nie będzie mu łatwo. Zawodnicy z Poznania skutecznie ograniczyli jego poczynania, efektem czego w meczu nr jeden zdobył 9 punktów przy kiepskiej skuteczności, miał 4 straty. Dzień później, choć nadal nie potrafił uregulować celnika, zagrał już dużo lepiej, ocierając się o triple-double. Druga porażka przekreśliła jednak szanse Asseco na dostanie się do strefy medalowej.
W ostatnim meczu grupowym gdynianie, już bez Ponitki, przegrali jeszcze z Rosą Radom, co spowodowało, że ostatecznie zagrali zaledwie o 7. miejsce. W tym starciu już pokazali klasę, ale turniej dla nich i tak zakończył się rozczarowaniem, bo stać ich było na dużo więcej. Najjaśniejszą postacią ostatniego dla Asseco meczu był Michał Kołodziej, który trafiał i zbierał jak z nut. W przekroju całego turnieju otrzymał on wsparcie choćby od Karola Kamińskiego, Mateusza Itricha, czy Aleksandra Załuckiego, ale to i tak było za mało.
6. miejsce - UKS GIM 92 Ursynów Warszawa
Obiektywnie rzecz ujmując, chyba najciekawszy zespół całego turnieju. Jak równy z równym powalczyli w swoim pierwszym meczu z WKK, który później został przecież srebrnym medalistą. Następnie wygrali po dość ciekawym spotkaniu z KKS Pro-Basket Kutno, by w ostatnim grupowym pojedynku okazać się już widocznie słabszymi od Śląska. Ale było przecież jeszcze starcie o 5. miejsce, w którym rywalem zespołu Marka Popiołka był Trefl.
Mecz miał podobny przebieg do tego, w którym warszawianie bardzo napsuli krwi WKK. Ostatecznie nie dali rady pokonać sopocian, gdyż na swoje nieszczęście zagrali bardzo słabą ostatnią kwartę w całym turnieju, która zadecydowała o ich końcowej lokacie. Ale i tak, choć piątego miejsca nie zajęli, byli pozytywnym zaskoczeniem. Grali bez respektu dla faworytów, co nie znaczy bez szacunku. Żadnego meczu nie przegrali z kretesem. Nie można było ich lekceważyć.
Wydaje się, że szóste miejsce odzwierciedla ich potencjał, a być może jest nawet czymś ponad stan. Tym niemniej była to ekipa, która - choć nie odegrała kluczowych ról w turnieju - grała koszykówkę przyjemną dla oka. Co prawda dużo zależało od trójki liderów - Çağlara Çalişkana, Michała Ścibiorka i Mikołaja Czyża, ale tak przecież było u większości zespołów na gdyńskim turnieju. A warszawianom należą się wielkie brawa, bo już sam ich awans do finałów był sporym osiągnięciem. A w nich nie byli chłopcami do bicia.
5. miejsce - Trefl Sopot
Trefl, chyba podobnie jak Asseco, liczył na więcej. Ostatecznie osiągnął lepszy wynik niż rywal zza miedzy, ale celem sopocian był awans do strefy medalowej, co im się nie udało. Zaważył o tym ostatni grupowy mecz i 40 punktów, które zaaplikował im gracz Biofarmu, Michał Samsonowicz. Kto jednak wie, jak potoczyłby się pierwszy grupowy mecz, gdyby Trefl mógł w nim skorzystać z usług dwóch swoich liderów.
W starciu z Rosą Radom zabrakło zarówno Michała jak i Łukasza Kolendy. Powodem absencji starszego z nich był wyjazd z pierwszym zespołem na mecz PLK do Zgorzelca - zresztą bardzo udany dla Michała, w którym z ławki zdobył on 11 punktów, a Trefl wygrał 81:79. Łukasz nie zagrał natomiast z powodu urazu, jednak fizjoterapeuci zespołu dosłownie stawali na głowie, aby dzień później młodszy z braci był do dyspozycji trenera Krzysztofa Roszyka.
Z Asseco zagrali już obaj i po niesamowicie emocjonującym meczu, w którym sopocianie wykazali się wielkim zaangażowaniem, wygrana powędrowała na ich konto. O wszystkim zadecydował jednak przegrany mecz z zespołem z Poznania, ale widać w nim było, jak wiele kosztowało zespół Trefla derbowe starcie z gdynianami.
I choć ostatecznie pozostała walka o 5. miejsce, w tym spotkaniu sopoccy gracze pokazali, jak powinno się grać do końca. Choć w czwartej kwarcie przegrywali już 12-oma punktami, wygrali ostatnie pięć minut 24:6 i mocnym akcentem zakończyli swój udział w turnieju finałowym.
4. miejsce - KS Rosa-Sport Radom
Niektórzy być może jeszcze do teraz zastanawiają się, jak oni to zrobili, że zajęli tak wysokie miejsce. Choć nie starczyło im chyba sił na ostatnie dwa dni turnieju, swoją grupę przeszli jak burza, pokonując kolejno Trefl, Biofarm i Asseco. Ta grupa wydawała się tą trudniejszą, bo bardziej wyrównaną, jednak można było przypuszczać, że sprawę awansu do strefy medalowej rozstrzygną między sobą ekipy nadmorskie z tą poznańską. Ale nic z tego.
Rosa-Sport pokazała przede wszystkim piękno sportu z tej strony, że bywa on nieprzewidywalny. Przed turniejem u każdego grupowego rywala radomian większość kibiców młodzieżowej koszykówki byłaby w stanie wymienić minimum 2-3 nazwiska tych bardziej znanych zawodników. Jeśli o Rosę chodzi, taką postacią był Mateusz Szczypiński. Reszta tak naprawdę była dość anonimowa. Ale może właśnie to sprawiło, że zespół osiągnął tak dobry wynik.
Liderem w nim był popularny "Szczypek", ale za jego plecami nie było jednego, czy dwóch graczy, którzy byliby zaangażowani w grę. Wyróżnił się Norbert Ziółko, ale i tak każdy musiał dokładać od siebie cegiełkę i tak właśnie było. Idealny przykład to mecz z Asseco, w którym Szczypiński zdobył 12 punktów, a dalej: czterech graczy 8, czterech 6, a trzej pozostali uzbierali łącznie 8 punktów. Ale sił starczyło jedynie na fazę grupową.
W walce o medale radomianie już tak dobrze nie grali, ale i tak ich wynik można uznać za dużą i jednocześnie bardzo miłą niespodziankę.
3. miejsce - Biofarm Basket Junior Poznań
Nie miał lekko trener Biofarmu w Gdyni, oj nie miał. Dość powiedzieć, oczywiście nieco na wyrost, że zmuszony był cały turniej grać jedną piątką. Przed finałami kontuzji doznał Patryk Stankowski, czyli podstawowy rozgrywający zespołu. Nawet z nim w składzie poznaniacy i tak mieliby problem z rotacją - głównie na pozycji podkoszowej. W zasadzie jedynym ich centrem był Mikołaj Kurpisz, który nominalnie jest jednak silnym skrzydłowym. W wyjściowym składzie Biofarmu za każdym razem było czterech - w dodatku tych samych - obwodowych.
Przemysław Szurek musiał tak inteligentnie rotować składem, aby nie tracić na jakości gry, ale jednocześnie - kolokwialnie mówiąc - nie zajechać swoich starterów. Raz lepsze, raz gorsze zmiany dawali głównie Maciej Leszczyński i Andrzej Krajewski, ale powiedzieć trzeba, że starali się jak mogli, aby jak najlepiej wywiązywać się ze swoich obowiązków. Ale o wynikach i tak decydowała głównie pierwsza piątka, gdzie każdy gracz grał co mecz ponad 30 minut.
Biofarm był jedną z tych ekip, którą oglądało się najprzyjemniej. Dobry mecz otwarcia z Asseco, ale za to dzień później wpadka z Rosą, żeby na koniec fazy grupowej Michał Samsonowicz mógł przejść samego siebie i zdobyć przeciwko Treflowi 40 punktów (20 w czwartej kwarcie), pieczętując awans ekipy do strefy medalowej.
A tam pamiętny, znakomity dla kibiców, bardzo intensywny pojedynek półfinałowy z WKK. Aż żal, że ktoś musiał to przegrać, ale taki jest sport. O porażce zadecydował czynnik krótkiej ławki, bo pod koniec gracze z Poznania oddychali już rękawami i nie trafiali kluczowych rzutów. A zmęczenie na ich twarzach widoczne było gołym okiem. Pozostał im mecz o brązowe medale, które - dosłownie - sobie wyszarpali, po m.in. 20 punktach najlepszego strzelca turnieju, Szymona Ryżka i 19 zbiórkach Mikołaja Kurpisza.
2. miejsce - WKK Wrocław
WKK był jednym z pewniaków do medalu. Choć w szeregach zespołu nie zagrał już Szymon Kiwilsza, na co dzień występujący w pierwszoligowej Jamalex Polonii, wrocławianie i tak dysponowali dość mocną i wyrównaną kadrą. Udowodnili to już w spotkaniach grupowych, które wygrywali bez większych problemów. W zespole wszystko funkcjonowało przykładnie, jak należy. Choć duet trenerski Sebastian Potoczny-Tomasz Niedbalski posiadał 7-8 równorzędnych graczy, mecze zawsze rozpoczynał ten sam zestaw.
Ale pomimo iż WKK miał wyrównany skład, o wynikach w głównej mierze decydował Jakub Kobel. Rozgrywający, który po raz kolejny udowodnił, że posiada wielkie umiejętności. Na parkiecie widzi wiele, przewiduje, co wydarzy się za moment, przez co jest dobrym przechwytującym. Cała ekipa WKK cechowała się w Gdyni wielką kulturą gry, popełniała mało strat, w czym głównie zasługa właśnie Kobla, ale i drugiego rozgrywającego, ogrywającego się w I lidze, Michała Jędrzejewskiego.
WKK szedł przez turniej jak burza, w półfinale pokonał po wspomnianym już fantastycznym meczu Biofarm, ale to wszystko, na co stać było wrocławską ekipę. Poniosła ona nad morzem jedną porażkę, ale za to w decydującym meczu, w którym ewidentnie zabrakło już sił. Swoje zrobiła też zapewne zmiana hali na Gdynia Arena, w której skuteczni wcześniej w rzutach za trzy wrocławianie, przestrzelili aż 17 z 20 prób.
Ale całościowo, choć pewien niedosyt na pewno w samym zespole pozostał, młodzi zawodnicy mogą być z siebie dumni, bo osiągnęli wielki sukces. Widać, że koszykówka spod znaku WKK ma się dobrze. Wielu z tych chłopaków ma szansę zaistnieć wśród seniorów z pozytywnym skutkiem.
1. miejsce - Exact Systems Śląsk Wrocław
"Co ma wisieć, nie utonie" mawia popularne przysłowie. I w przypadku Śląska właśnie tak było. Już rok temu ekipa ta bliska była zdobycia złota. Mistrzostwa odbywały się przecież w Kosynierce, czyli w jej domu. Wszystko szło idealnie, do czasu finału, w którym Śląsk nie miał szans z Asseco. Skoro zatem Asseco wygrało we Wrocławiu, zespół Tomasza Jankowskiego postanowił wygrać w Gdyni.
Od początku zespół wyglądał w tym turnieju dobrze. Poza grupową wpadką z WKK, pozostałe mecze wygrywał pewnie, łącznie z finałem. W składzie znajdowali się zadaniowcy, liderzy, ale także, a może raczej przede wszystkim, prawdziwy dominator, czyli MVP całej imprezy, rosły center, Aleksander Dziewa. To gracz pokroju starszego od niego Mateusza Fatza, czy Szymona Kiwilszy - jego rówieśnika. I nie chodzi wcale o styl gry, ale o fizyczną dominację nad innymi podkoszowymi w swoim roczniku.
Poza nim i dwójką rozgrywających - Jakubem Musiałem i Sebastianem Bożenko - trudno kogoś wyróżnić tak typowo, bo wielu było zawodników, którzy w danym momencie - kolokwialnie mówiąc - odpalili punktowo, jak choćby Dominik Wilczek, który zagrał świetnie w meczach nr 3 i 4. Byli też tacy, jak Tomasz Żeleźniak, który i może nie wyróżniał się z tłumu, ale wykonywał kawał dobrej pracy po obu stronach parkietu, rozkręcając się z dnia na dzień.
Śląsk wygrał, bo był najlepszy. Grał równo, a choć przydarzyła mu się wpadka z WKK, wyciągnął z niej wnioski i zrewanżował się w meczu o złoto. Podobnie, jak w przypadku finałowego rywala, wielu z zawodników Śląska musi w kolejnym sezonie zagrać o co najmniej szczebel wyżej. Bo na ten moment, w drugiej lidze, po prostu się marnują. Ale być może wcale Wrocławia opuszczać nie będą musieli, bo Śląsk jest na dobrej drodze, aby znaleźć się w trójce najlepszych sezonu 2016/17, która awansuje na zaplecze PLK.