W tym artykule dowiesz się o:
Najazd kibiców z Włocławka
Ponad cztery tysiące kibiców zasiadło na trybunach podczas niedzielnego spotkania Arki Gdynia z Anwilem Włocławek (97:109). Organizatorzy zdecydowali się otworzyć dodatkowe sektory, bo zainteresowanie biletami było ogromne. Doszło nawet do tego, że klub z Gdyni nie otworzył sprzedaży internetowej, tak jak to miało miejsce przy dwóch poprzednich meczach, ponieważ wszystkie wejściówki wykupiono w piątek w kasach. To był najlepszy wynik w obecnych rozgrywkach Energa Basket Ligi. Nie ma co ukrywać, że rekord frekwencji to duża zasługa kibiców z Włocławka, którzy w bardzo dużej grupie pojawili się w Gdyni. Po zakończeniu spotkania wpadli w szał radości i długo świętowali (zobacz więcej) sukces razem z zawodnikami i trenerami Anwilu.
Gdzie był Florence?
Aż trudno w to uwierzyć, ale... James Florence w najważniejszym meczu serii półfinałowej przy swoim nazwisku zanotował 0 punktów! Amerykanin spotkanie zakończył z dziewięcioma niecelnymi rzutami i ośmioma asystami (wszystkie w pierwszej połowie). Zadziwiająca była mała aktywność w ataku lidera Arki, który przyzwyczaił do tego, że lubi brać dużo akcji na swoje barki.
ZOBACZ WIDEO Piątek przegonił Ronaldo w klasyfikacji strzelców. "Mimo tych goli może mieć niedosyt"
Trener Przemysław Frasunkiewicz mówi o zmęczeniu fizycznym i mentalnym po meczu czwartym we Włocławku, w którym Florence zdobył 38 punktów, z kolei z obozu Anwilu płynie komunikat: "to nasza obrona powstrzymała jego zapędy". I faktycznie włocławianie w tej serii byli świetnie przygotowani na lidera Arki. Do krycia Amerykanina byli oddelegowani zarówno Simon i Broussard, którzy cały czas wywierali na nim ogromną presję.
Pojednanie trenerów
Oj wrzało na linii Igor Milicić - Przemysław Frasunkiewicz. Jeszcze przed serią szkoleniowiec Anwilu zasugerował, że Arka gra bardzo fizyczną koszykówkę i zaapelował do sędziów, żeby zasady w play-off były takie same jak w fazie zasadniczej. - Koszykówka to nie rugby - mówił.
Po spotkaniu numer cztery w tej serii Frasunkiewicz nie wytrzymał i użył mocnych słów na konferencji prasowej. - Może też dam jakiś wywiad, że cała Polska widziała albo coś w tym stylu i jakąś presję wrzucę na kogoś? Może to zadziała? - tak swoją wypowiedź zaczął trener Arki, który tym samym nawiązał do słów Milicicia po pierwszym spotkaniu tych drużyn w Gdyni. Szkoleniowiec Anwilu powiedział wtedy: "Myślę, że cała Polska dokładnie widziała, jakie warunki panowały na boisku. Jestem zniesmaczony całą tą sytuacją".
Po zakończeniu ostatniego spotkania Milicić na środku boiska szepnął kilka zdań do ucha Frasunkiewiczowi. Szkoleniowiec Anwilu zdradził, co przekazał trenerowi Arki.
- Powiedziałem mu, że nasze stosunki wracają do normy. W tracie serii nie ma przyjaźni i sentymentów. Jest twarda walka. Bijemy się o swoje cele, ale oczywiście wszystko w granicach fair-play. Ja nawet jak rywalizuje ze swoimi dziećmi, to zawsze gram na 100 procent. Nie ma odpuszczenia - przyznał.
- Muszę mocno pochwalić trenera Frasunkiewicza, który w tym sezonie rewelacyjnie prowadził ten zespół. Arka grała na świetnym poziomie. Trzymam kciuki, żeby gdynianie wygrali mecz o brązowy medal - dodał.
Galaktyczny pojedynek gwiazd. Świeciły mocno
Florence'a nie było, ale świetnie za to grał Josh Bostic, który pokazał pełnię swoich umiejętności. Zdobył 37 punktów, trafiając aż 11 z 18 rzutów z gry. Amerykanin zagrał fantastyczne zawody. Dwoił się i troił, ale nie wprowadził Arki do finału. To zrobili z kolei Chase Simon i Ivan Almeida. Ten pierwszy grał równo przez cały mecz (33 pkt, 9/16 z gry), z kolei Kabowerdeńczyk zadał ostateczne ciosy w czwartej kwarcie, trafiając kilka piekielnie trudnych rzutów z dystansu.
- Nawet jak już trochę odrobiliśmy strat i zaczęliśmy grać lepiej, to wtedy otworzył się Almeida, który zaczął nieprawdopodobnie trafiać. A wiadomo, że w takich meczach decydują indywidualności - mówi trener Frasunkiewicz.
- Nie czuję się MVP. Cały zespół to MVP. To jak walczymy na parkiecie jest imponujące. Dzięki temu jesteśmy w grze o finał - podkreśla z kolei Ivan Almeida.
Wzruszenie Ignerskiego
Michał Ignerski pisze piękną historię. Po trzech latach zdecydował się wrócić do poważnego grania - najpierw był w II-ligowym AZSie Basket Nysa, a w ostatnim dniu okna transferowego przeniósł się do Anwilu. Wrócił do Włocławka po 13 latach. Zapragnął walki o mistrzostwo Polski. Można było się spodziewać, że Ignerski pomoże Anwilowi w najważniejszej części sezonu, ale że jego wkład w zwycięstwa będzie aż tak duży, jest pewnym zaskoczeniem. W kluczowych momentach grał jak profesor, wykorzystywał każdy najmniejszy błąd rywali. Udowodnił, że nic nie stracił ze swojej dawnej klasy. Koszykarz po zakończeniu niedzielnego meczu nie ukrywał wzruszenia. Po raz trzeci zagra w finale polskiej ligi. Jak na razie ma na swoim koncie dwa srebrne medale.