Wiele osób postawiło na mnie krzyżyk

Getty Images / Na zdjęciu: Justyna Święty-Ersetic
Getty Images / Na zdjęciu: Justyna Święty-Ersetic

- Było mi przykro, że tak wiele osób mnie już skreśliło - mówi nam Justyna Święty-Ersetic. - Mam wiele wieczorów, podczas których wylewam łzy, ale potem wstaję i zasuwam.

W tym artykule dowiesz się o:

Rok 2021 był dla naszej wybitnej lekkoatletki pełen problemów, jednak Polka zdobyła dwa medale (złoto i srebro) na igrzyskach olimpijskich w Tokio.

Kolejny sezon długo układał się znakomicie, jednak nagle wszystko posypało się jak klocki domina. Justyna Święty-Ersetic - jak chyba nigdy wcześniej - marzyła, żeby się jak najszybciej zakończył.

Z jakimi problemami musiała się mierzyć? Jakie opinie internautów najbardziej ją bolą? Jak dziś odnosi się do afery z mistrzostw świata w Eugene i co uważa za największy błąd? Gwiazda polskiego sportu o wszystkich tych kwestiach w rozmowie z WP SportoweFakty.

Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty: Trochę nastraszyłaś kibiców. Kilka dni temu napisałaś, że nie zamierzasz wracać z Zanzibaru.

Justyna Święty-Ersetic: Bo tam jest pięknie! Uwielbiam miejsca, gdzie jest ciepło, a woda jest krystalicznie czysta. Ale przede wszystkim lubię czas, w którym mogę odpocząć, nie muszę za niczym gonić i siedzieć na walizkach jak przez większość roku.

To najbardziej wyczekiwane wakacje w życiu?

Możliwe, bo naprawdę nie mogłam się ich doczekać. Nawet trochę żałowałam, że zaplanowałam ten wyjazd tak późno, czyli na koniec września, ale myślałam, że w tym roku uda mi się pobiegać trochę dłużej. Tak się niestety nie stało. Najważniejsze, że udało mi się odpocząć i nabrać do wszystkiego dystansu.

Bardziej potrzebowałaś odpoczynku fizycznego czy psychicznego?

Przede wszystkim musiałam odpocząć psychicznie.

Już rok temu mówiłaś, że za tobą wybitnie wymagający sezon. Ten był chyba jeszcze trudniejszy? Stresów nie brakowało.

Sezon olimpijski był bardzo trudny, bo to jednak najważniejsza impreza na świecie, odbywająca się co cztery lata, a w tym wypadku czekaliśmy na nią aż pięć lat. Kolejny rok był równie trudny. Wszystko się na siebie nałożyło, nie było czasu na oddech.

Rok temu zdobyłaś dwa olimpijskie medale. W tym sezonie wielkiego sukcesu zabrakło.

Do maja wszystko szło rewelacyjnie, na treningach robiłam najlepsze wyniki w życiu. Zapowiadało się, że to będzie dla mnie świetny sezon. Potem wszystko się posypało. Przez kolejne problemy zdrowotne uciekały mi treningi, nie mogłam realizować planu. Tak naprawdę to było bardziej podtrzymywanie niż budowanie formy. Robiłam wszystko, żeby już tylko nie było gorzej.

Srebrny medal w sztafecie 4x400 metrów na mistrzostwach Europy w Monachium to jednak sukces, zwłaszcza że tak naprawdę chciałaś się z tej imprezy wycofać.

Każdy medal cieszy, każdy krążek jest ukoronowaniem pracy. Ale nie ma co ściemniać, nie chciałam tam startować. Po Diamentowej Lidze w Chorzowie nie wyobrażałam sobie wyjazdu na mistrzostwa Europy. Ten start kosztował mnie mnóstwo łez. Po prostu nie spodziewałam się, że z moją formą jest aż tak źle.

Zajęłam tam dopiero dziewiąte miejsce (52,10 s - przyp. red). A do Monachium miałam przecież jechać w roli obrończyni tytułu na 400 metrów i z taką formą nie miałam tam czego szukać. Latami budowałam swoją markę i bieganie w granicach 52-53 sekund mnie nie interesowało. Medal w sztafecie to jedno, ale na mistrzostwach Europy chciałam się też spełnić indywidualnie. Po Diamentowej Lidze pojawiła się rezygnacja, napisałam SMS-a do trenera, że to koniec i wracam do domu.

Co odpisał Aleksander Matusiński?

Na szczęście przekonał mnie, żeby nie odpuszczać i miał rację. Wiedziałam, że nie zwojuję tam nie wiadomo czego, ale byłam trochę dumna, że jednak nie odpuściłam, spróbowałam. I do domu w końcu wróciłam z medalem.

Srebro wartościowe, tym bardziej że uzyskałyście drugi najlepszy wynik w historii polskiej lekkoatletyki (3:21,68 s). Spodziewałaś się, że taki rezultat nie wystarczy do złota (zwyciężyły Holenderki - 3:20,87 s - przyp. red.)?

Z roku na rok jest coraz trudniej, wyniki mówią same za siebie. Nikt nie przypuszczał, że taki wynik w finale nie da złotego medalu. Biegi były tam szybsze niż podczas mistrzostw świata w Eugene, co było ogromnym zaskoczeniem. Będę zawsze podkreślać, że przegrać z takim rezultatem to nie wstyd, bo zrobiłyśmy wszystko, co mogłyśmy.

Podczas ostatniego sezonu regularnie padało z twoich ust zdanie: Mam tak dużo problemów ze zdrowiem, aż nie chcę wszystkiego wymieniać". Wymienisz teraz?

Mówiłam tak, bo nie jestem typem, który lubi się nad sobą użalać. Po prostu zaciskam zęby i pracuję dalej. A problemów było wiele - odnowił się uraz mięśnia biodrowo-lędźwiowego, ale największy kłopot był ze ścięgnem Achillesa, które nadal mi doskwiera.

Mam nadzieję, że dwa miesiące nicnierobienia i rehabilitacja sprawi, że ból odpuści i wkrótce będę mogła po pół roku wyjść na bieżnię i cieszyć się bieganiem. Na razie robię trening zastępczy, jeżdżę na rowerze stacjonarnym i tak będzie jeszcze przez około miesiąc. Daję czas, by problemy o mnie zapomniały.

Nie jest tajemnicą, że rozważałaś zakończenie kariery po igrzyskach. Ile razy w tym roku miałaś w głowie pytanie: "I po co mi to wszystko? Mogłam skończyć karierę w glorii chwały, a teraz muszę przechodzić przez gehennę"? 

I tak, i nie. Pomimo medali zdobytych Tokio nie czułam się indywidualnie spełniona i chciałam udowodnić sobie, że jestem w stanie biegać jeszcze szybciej. Gdy jednak dostawałam od losu kolejne kopniaki, to takie myśli się pojawiały. Ale nadal trenuję, nadal chcę. Mam nadzieję, że wyczerpałam limit pecha i że będę mogła cieszyć się sportem jeszcze przez dłuższy czas. Żeby więcej było łez radości a nie smutku.

Czy nazwa "Eugene" jest wykreślona z twojego słownika? Pod wieloma względami tegoroczne mistrzostwa świata okazały się nieudane. W sztafecie nie udało się wam awansować do finału, a Małgorzata Hołub-Kowalik kończyła bieg w bucie pełnym krwi.

Nie tylko mnie to miejsce nie kojarzy się już zbyt dobrze. Złożyło się na to wiele spraw. Śmieję się, że coś od dawna wisiało w powietrzu i tam po prostu coś pękło. Byłyśmy tam gotowe na zdecydowanie szybsze bieganie, ale coś nie zagrało. Po prostu nie zawsze jest się na szczycie.

Z naszej reprezentacji płynęło sporo krytycznych głosów na temat złej organizacji. Niektórzy narzekali na warunki mieszkaniowe, inni na jedzenie, jeszcze inni na dojazdy. 

Ja nigdy nie narzekam na takie sprawy. Warunki były typowo akademickie i byłam na to gotowa. Minusem rzeczywiście było tłuste jedzenie, do którego nie byłyśmy z dziewczynami przyzwyczajone. Ale naprawdę widziałam zdecydowanie gorszą organizację i to nie był powód naszego wyniku.

Podczas mistrzostw świata w USA rozpętała się burza na temat konfliktu Anny Kiełbasińskiej z resztą kadry na 400 metrów. Nie jest tajemnicą, że nie jesteście przyjaciółkami. Czy wasze wspólne bieganie w sztafecie jest możliwe? Na czas mistrzostw Europy udało się temat załagodzić.

Tak, my nie musimy się lubić, musimy się tolerować i szanować i teraz tak do tego podchodzimy. Jesteśmy dorosłe, wiemy, po co trenujemy, co chcemy osiągnąć. Zapewne czeka nas jeszcze niejeden wspólny bieg.

Z perspektywy czasu żałujesz pewnych słów? Nie ma się co czarować, padło wiele mocnych opinii, nie tylko z twoich ust.

Przede wszystkim takie sprawy trzeba załatwiać między sobą, a nie wylewać żale w mediach. Wiele historii nie powinno wyjść poza nasze środowisko, niestety, tak się nie stało. Czy żałuję? Trudno mi odpowiedzieć, bo wszystko działo się na gorąco, było we mnie dużo emocji.

"Zranione zwierzę jest najsilniejsze" - to cytat z ciebie. Jak zraniona czuje się Justyna Święty-Ersetic?

Usłyszałam tak kiedyś od pewnej osoby i utknęło mi to w głowie. I tak właśnie jest - im więcej mamy przeszkód i kłód pod nogami, tym bardziej się mobilizujemy, by walczyć o najwyższe cele. U mnie właśnie tak to wygląda. Choć mam wiele wieczorów, podczas których wylewam łzy, ale potem wstaję i zasuwam, bo wiem, co chcę osiągnąć. I udowodnić sobie, że jestem w stanie to zrobić.

Czuć w twoim głosie ogień.

Jest we mnie głód, jest żal, wiele skrajnych emocji. Ostatni sezon nie poszedł tak, jak zakładałam, i było mi trochę przykro, jak wiele osób postawiło na mnie krzyżyk. Słuchanie i czytanie o sobie, że pojechałam na imprezę na wycieczkę, że zepsułam i powinnam odwiesić kolce, nie jest fajne. A to był po prostu wypadek przy pracy i teraz chcę udowodnić, że jestem w stanie biegać tak szybko jak Ania i Natalia.

Naprawdę przejmujesz się opiniami w internecie? 

Za bardzo się tym nie przejmuję, ale to nie jest miłe. Ostatnio regularnie przywoziłyśmy z wielkich imprez medale, w Eugene to się nie udało, ale na tym świat się nie kończy. Zimny prysznic był nam potrzebny, już w Monachium było przecież zdecydowanie lepiej.

Są już plany na pierwszy obóz przed nowym sezonem?

13 listopada jadę na pierwsze zgrupowanie do Karpacza i liczę że tam uda mi się postawić na bieżni pierwsze kroki. Trener mnie z tym mega stopuje, co mnie strasznie denerwuje, że muszę zaczynać od czegoś innego. Ale jak już zacznę biegać, to wierzę, że będzie uśmiech. Jestem bardzo pozytywnie nastawiona, machina ruszy od nowa pełną parą. Oby tylko było zdrowie, ze wszystkim innym sobie poradzę.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: plaża na Florydzie, a tam Polka. Zachwytom nie ma końca

Źródło artykułu: