O jego planach miał się nikt nie dowiedzieć. List pożegnalny trafił do niszczarki po dwóch tygodniach

Getty Images / Alexander Hassenstein / Na zdjęciu: Marek Plawgo
Getty Images / Alexander Hassenstein / Na zdjęciu: Marek Plawgo

W ostatnich latach 10 maja to data bardzo pozytywna, wręcz radosna. Ona przypomina mu o tym, że żyje i ma się dobrze. Ta data to symbol, że można poradzić sobie w każdej sytuacji. A przecież jeszcze nie tak dawno nie widział nadziei na dalsze życie.

W tym artykule dowiesz się o:

10 maja 2019 roku, planowany dzień próby samobójczej Marka Plawgi.

- Byłem w takim stanie, że wydawało mi się, że nie ma już rozwiązań. Byłem pod ścianą. Czułem się coraz gorzej. Nie potrafiłem wyłączyć krzyku w mojej głowie, stałego uczucia paniki i stresu. Byłem przekonany, że nic dobrego mnie już nie spotka. Przegrałem swoje życie. Upadłem. W trakcie kariery sportowej zdobyłem wiele tytułów, ale one wtedy nie miały żadnego znaczenia. Nie dawały poczucia wartości, już mnie nie definiowały - przyznaje w rozmowie z WP SportoweFakty Marek Plawgo.

Napisał list pożegnalny i znalazł dogodny dach. O tym, że od zaplanowanej próby samobójczej dzielą go już tylko dni czy godziny, nie wiedział dosłownie nikt. Nikt też się nie domyślał. Tak miało być. Spotkania pożegnalne z najważniejszymi osobami miały zupełnie inny charakter. Wszystko po to, by nikt nie domyślił się, że bierze właśnie udział w dokładnie zaplanowanej inscenizacji.

- O próbie samobójczej zacząłem myśleć kilka miesięcy wcześniej. Do szczegółowych planów przystąpiłem z kilkutygodniowym wyprzedzeniem. Miałem wybrany dach i zaplanowany cały dzień - wspomina były lekkoatleta.

Misterny pomysł pokrzyżowało zupełnie przypadkowe zdarzenie. Po spotkaniu z byłą dziewczyną nie doszło do realizacji kolejnych punktów, bo Plawgę pochłonęła akcja szukania jej samochodu. Gdy wyszła ze spotkania z nim, zorientowała się, że auta nie ma na miejscu parkingowym. Była przekonana, że zostało ukradzione.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: pamiętacie ją? 40-latka błyszczała w Madrycie

Lekkoatleta zmienił plany i zaangażował się w pomoc byłej partnerce. Samochód udało się znaleźć o godz. 2 w nocy na... policyjnym parkingu. Auto zostało odholowane ze względu na naruszenie zakazu postoju. Cała akcja była na tyle wyczerpująca, że zabrakło już czasu i sił na realizację wcześniejszych pomysłów.

Ostatecznie list pożegnalny znalazł się w niszczarce dwa tygodnie później.

Choć leki wciąż nie działały, Marek Plawgo zrozumiał, że musi być cierpliwy.

************

30 marca 2019 roku. Publicznie przyznał się do depresji.

Były sportowiec do lekarza trafił po raz pierwszy kilka miesięcy temu. Spodziewał się, że - podobnie jak w przypadku kontuzji - dostanie tabletkę, która w krótkim czasie rozwiąże wszystkie jego problemy.

Okazało się, że choroba jest już na zaawansowanym etapie, a dobierane przez lekarza lekarstwa dawały efekty uboczne.

- Byłem w szoku, że trwało to tak długo. Wychodzenie z depresji to duże wyzwanie. To boli. Jest bardzo nieprzyjemne. Początkowo w ogóle nie czułem zmiany w organizmie. Minimalną różnicę zacząłem odczuwać dopiero po trzech tygodniach od wprowadzenia właściwych leków. Wcześniej byłem już po trzech miesiącach nieudanych prób z trzema innymi lekami. Podobnie było też z psychoterapeutami, bo nie od razu trafiłem na takiego, z którym czułem się swobodnie - przyznaje.

Jednocześnie choroba komplikowała relacje ze znajomymi. Było na tyle źle, że sportowiec zdecydował się na radykalny krok, czyli publiczne przyznanie się, że zmaga się z depresją.

Opublikowanie krótkiej informacji na Twitterze wydawało się rozwiązaniem wszystkich problemów. Znakomity płotkarz wiedział jednak, że depresja jest tematem tabu i jest stygmatyzująca.

- Nie chciałem z nikim o tym gadać, bo wiedziałem, że nikt mi nie uwierzy. W głowie odtwarzałem sobie możliwy przebieg rozmów, w których po moim wyznaniu następuje śmiech rozmówcy i słowa: "Marek, przestań! Jaka depresja? O czym ty gadasz?”. Mogłem się założyć o wszystkie pieniądze, że tak właśnie przebiegałyby te rozmowy. Chciałem tego uniknąć - argumentuje.

Bał się o tym mówić, a obawa przed niezrozumieniem tylko potęgowała strach. Wiedział, że musi to zrobić, ale bardzo bał się reakcji. Wcześniej dał to do przeczytania tylko jednej osobie. Usłyszał, że ona by czegoś takiego nie zrobiła, ale jeśli ma tyle odwagi, to może publikować.

Oświadczenie kończyło się prośbą: "Uśmiechnijcie się do mnie, jak mnie spotkacie. Nie oceniajcie mnie proszę. Nie dawajcie mi rad. Po prostu bądźcie".

Kliknął "wyślij" i wyłączył telefon.

Aparat uruchomił ponownie dopiero kilka godzin później. Przeczytał setki komentarzy i mocno się zdziwił. Nie spodziewał się takiego wsparcia. Był przygotowany, że media zrobią z tego sensację, a on już na zawsze zostanie sportowcem, który leczy się psychiatrycznie.

- Publikacja oświadczenia dała zaledwie chwilową ulgę. Pokazała, że wokół mnie są ludzie, którzy są gotowi nieść pomoc. Najczarniejsze myśli wciąż jednak kłębiły się w mojej głowie. Po prostu tylko przez chwilę nie zwracałem na nie uwagi. Na chwilę poczułem się fajnie, ale potem znów zgasło światło i było jeszcze gorzej. Wszystko widziałem w ciemnych barwach. Przeszłość była fatalna, a przyszłość zupełnie beznadziejna. Byłem na takim etapie choroby, że nie byłem w stanie tego kontrolować. To był automatyzm, którego nie dało się powstrzymać - przyznaje.

Choć dostał olbrzymie wsparcie, korzystał z leków i specjalistycznej terapii, wciąż nie dostrzegał pozytywów.

Chwilę później wróciły myśli o próbie samobójczej.

********************

Najtrudniejszy okres trwał przynajmniej rok. Zaczęło się kilka miesięcy przed pojawieniem się u lekarza, a ciemność trwała jeszcze długo po podjęciu leczenia.

W krytycznym momencie nawet wymarzony koncert Eltona Johna nie był w stanie choćby na chwilę odwrócić jego uwagi od czarnych myśli.

- Siedziałem w jednym z pierwszych rzędów, ale kompletnie nic nie czułem. Byłem nieobecny. Byłem jak zombi i nie czerpałem z tej muzyki żadnej przyjemności - wspomina.

Potem nawet nie zdawał sobie sprawy, że potrafił tygodniami nie wychodzić z domu. Zorientował się dopiero, gdy wokół kanapy zaczęły piętrzyć się kartony po pizzach.

Pozytywne odczucia, które nie były wymuszone, zarejestrował dopiero po pół roku leczenia. Jechał samochodem i złapał się na tym, że podoba mu się piosenka i zachód słońca.

Wzruszył się.

To były pierwsze pozytywne emocje od wielu miesięcy. Wtedy zdał sobie sprawę, jak bardzo mu tego brakowało.

- Dzisiaj wiem, że wygrałem. Wiem, że zawsze jest nadzieja. Nawet jeśli znajdziemy się w najczarniejszym momencie życia, to zawsze może być lepiej. W chorobie czas biegnie wolno, ale jest sprzymierzeńcem - przyznaje.

Wiele czynników miało wpływ na jego depresję. Długi, koniec kariery, kiepskie relacje w pracy, ale przede wszystkim porażki w życiu prywatnym. Oczywiście, one nie byłyby tak odczuwalne, gdyby lepiej radził sobie na innych płaszczyznach.

Pierwsze objawy słabości pojawiały się już rok, a nawet dwa lata wcześniej. Zignorował je.

A przecież jego życie po zakończeniu kariery sportowej zmieniło się radykalnie. Z osoby bardzo towarzyskiej stał się samotnikiem. Długo wmawiał sobie, że ma takie potrzeby. Dopiero później zdał sobie sprawę, że to było pierwsze poważne zaniechanie.

Musiał upaść, by to zrozumieć.

- Gdybym sięgnął po pomoc szybciej, to uniknąłbym części problemów. Wtedy nie wiedziałem, czym jest depresja, nie znałem spektrum objawów, sposobów diagnozowania. Wszystko wokół było beznadziejne, źle się czułem, ale wciąż nie sądziłem, że to depresja. Dopiero wizyta u psychiatry uświadomiła mi, że mam bardzo poważne objawy epizodów depresyjnych. Niestety nawet po wprowadzeniu leczenia stan się pogłębiał. Sięgnięcie po pomoc nie oznacza automatycznej poprawy. Dlatego tak ważne jest, żeby zacząć leczenie wcześniej - dodaje.

Alexander Hassenstein / Getty Images
Alexander Hassenstein / Getty Images

**************

Dziś Marek Plawgo jest ambasadorem kampanii Twarze Depresji oraz IRONMAN Poland w obszarze zdrowia psychicznego i chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami. Podkreśla, że choć w społeczeństwie świadomość depresji jest większa, to w sporcie temat wciąż nie jest rozwiązany.

- Skala depresji w sporcie jest dokładnie taka sama jak w społeczeństwie. Mogę więc zakładać, że około 10 procent sportowców walczy z depresją. Nie wszyscy się do mnie zgłaszają, ale nawet bez tego zauważam pewne niepokojące sygnały - przyznaje.

Z jednej strony, sport poprawia higienę życia psychicznego. Z drugiej, sportowcy są poddani gigantycznej presji na treningach i zawodach. Wielu z nich wciąż nie jest gotowych przyznać się do słabości przed rywalami czy samym sobą. W środowisku jest zakodowane, że sportowiec musi wygrywać i pokonywać słabości. Mówienie o depresji wychodzi poza granice pojmowania sportu. Ta granica jest jeszcze do pokonania przez całe środowisko.

- Zrozumiałem, że jeśli mam mówić o depresji, to ma to sens tylko wtedy, gdy jest to szczere. Spotkałem się z szalonym odzewem. Wiele osób zaczęło do mnie pisać i powierzać mi swoje problemy. Wielu podkreślało, że jestem jedyną osobą, której to powiedzieli, bo boją się rozmawiać na takie tematy ze swoim otoczeniem. Zrozumiałem, że jestem powiernikiem. Ludzie pytają mnie o rady, a ja muszę mówić głośno na ten temat. Często podpytują także sportowcy - dodaje.

*********

Choć dziś jest już zdrowy, wciąż zdarzają mu się słabsze dni. Nie lekceważy tego i próbuje wykorzystać wiedzę z dotychczasowych doświadczeń.

- Gdy znów czuję się nieco gorzej, chwytam się sposobów, które poprawiają mój stan. Zacząłem trenować triathlon. W ciągu dnia wyznaczam sobie cele i je realizuję. Gdy mam kilkudniowy "zjazd”, zaczynam się nagradzać nawet za małe rzeczy. Nie dopuszczam, by kilkudniowe epizody przemieniły się w dłuższe okresy złego nastroju - mówi o swoich sposobach.

Wielkim sprawdzianem była dla niego pandemia, która rozpoczęła się, gdy on wychodził już z okresu najtrudniejszej depresji. Bał się, że wszystko co najgorsze znów do niego wróci.

Tym razem jednak nie czekał. Zadzwonił do lekarza i wznowił leczenie.

- Nie czułem się jeszcze stabilnie i wiedziałem, że będzie trudno. Dzięki szybkiej reakcji złe myśli nie wróciły. Wciąż szukałem dla siebie rozwiązań. Gdy tylko poluzowano restrykcje, znalazłem ucieczkę w wycieczkach rowerowych. Spędzałem na nich bardzo dużo czasu. Zacząłem skupiać się na sobie i na swoich pasjach - przyznaje.

Dziś, gdy tylko czuje, że coś zaczyna się dziać, od razu podejmuje działania. Nie unika ludzi, organizuje coś, by zająć myśli. Wie, że w takich chwilach liczy się wyjście ze strefy komfortu.

*****************

Wałcz, maj 2021 roku. Trzy miesiące do igrzysk w Tokio dla Agnieszki Kobus-Zawojskiej.

Przez 15 lat kariery Agnieszka Kobus-Zawojska słyszała, że nie ma talentu. Wszystko, co osiągnęła, miała zawdzięczać tylko katorżniczej pracy na treningach.

Uwierzyła w to.

Jej nastrój był zależny od postawy na zajęciach. Gdy nie dała rady zrealizować planu, tygodniami robiła sobie wyrzuty. Kiedyś specjalista z instytutu sportu powiedział, że z nią w składzie, żadna załoga nie osiągnie sukcesu. Ciągle musiała udowadniać, że ludzie wokół niej się mylą.

Narzuconego tempa nie wytrzymał organizm i to w najważniejszym momencie.

Kilka godzin temu trener ogłosił skład kadry na igrzyska olimpijskie. Agnieszka Kobus-Zawojska po raz drugi jedzie na igrzyska olimpijskie. Zamiast wielkiej radości jest rozpacz.

Zawodniczka stoi przed lustrem i próbuje suszyć włosy. Płacze. Jest w fatalnym nastroju, spakowała rzeczy. Gotowa do opuszczenia zgrupowania kadry. A przecież właśnie dowiedziała się, że po raz drugi będzie mogła spełnić marzenie.

- To miał być najpiękniejszy rok w mojej karierze. Wiedziałam, że stać nas na bardzo dużo. Nie był jednak najlepszy. Tuż przed igrzyskami nie chciałam na nie jechać -
opowiadała niedawno w programie "Obgadane" w serwisie o2.pl, Agnieszka Kobus-Zawojska.

Ostatnią nadzieją jest telefon do męża. Na szczęście nie pyta o szczegóły, szybko załatwia sobie wolne w pracy i cztery kolejne dni spędza w Wałczu ze swoją żoną.

Problemy zaczęły się jednak nieco wcześniej.

******************

Kwiecień 2021 roku, cztery miesiące do igrzysk w Tokio.

Niespodziewanie trener kadry zdecydował się zaostrzyć rywalizację o miejsce w składzie wioślarskiej czwórki, która miała jechać na igrzyska jako polski faworyt do medalu. Kandydatek do wyjazdu na igrzyska nagle zrobiło się pięć, a miejsc w załodze było tylko cztery. Kobus-Zawojska wiedziała, że to właśnie jej pozycja jest zagrożona.

Presja ciągłego udowadniania umiejętności sprawiła, że każdy trening był dodatkowym stresem. O przyjemności i spokoju nie było mowy.

To nie był zresztą pierwszy taki moment. Rok wcześniej na obozie w Livigno zawodniczka dostała ataku paniki. Przed wyjazdem na najważniejsze zgrupowanie w sezonie obiecała sobie, że nie opuści żadnego treningu i nie będzie narzekała na zmęczenie. Zamiast intensywnych ćwiczeń, tydzień przeleżała w łóżku z wysoką gorączką. W czasie choroby była pewna, że marzenia o wyjeździe na kolejne igrzyska uciekają bezpowrotnie.

Takie podejście sprawiło, że forma była wysoka, ale nastroje - dalekie od idealnych.

- Trener mnie zawiódł i straciłam do niego zaufanie, które wcześniej miałam stuprocentowe. Trzy miesiące przed igrzyskami zastanawiał się, czy nie jestem za słaba. Nigdy nie dałam mu podstaw, a treningi robiłam na maksa. Ciągle musiałam coś udowadniać, choć miałam przecież wiele medali najważniejszych imprez. To mnie zdołowało - przyznawała.

Wydawało jej się, że ma zmęczeniowe złamanie żeber. Dopiero potem zdała sobie sprawę, że ból żeber i kłucie w sercu to tylko wymysł jej głowy. Najlepiej czuła się na treningu, bo tam była skupiona tylko na tym, by pomóc koleżankom.

- Trening mnie ratował. To był najlepszy czas. Sport mnie doprowadził do depresji. Przez perfekcjonizm i 15 lat presji. Sport był też ratunkiem, bo na zajęciach skupiałam się tylko na kolejnych pociągnięciach - dodała.

O problemach wiedzieli tylko najbliżsi. Nie chciała mówić o tym szerzej, bo bała się stygmatyzacji. W środowisku sportowym odczarowano już psychologów, ale psychiatrzy to wciąż temat tabu.

Z trenerem praktycznie w ogóle nie rozmawiała. Rozważał wykluczenie jej z drużyny, więc czuła, że jeśli powie mu o tym, to już na pewno jej nie zaufa. Działała na własną rękę. A prawdę wyznała jednej z koleżanek, dopiero tuż przed igrzyskami. Dostała wsparcie.

*********************

Gdy zorientowała się, że ma problem, postanowiła zrobić prosty test znaleziony w internecie. Wyniki potwierdziły jej przypuszczenia.

Potem nie było łatwiej.

- Bałam się pierwszej wizyty u psychiatry. Zanim się umówiłam na wizytę, trzy dni się stresowałam. Teraz jestem dumna, że sama doszłam do tego, że to jedyny ratunek. Bez tego nie byłoby wyjazdu na igrzyska i srebrnego medalu - wspominała.

Ostatecznie leki brała przez półtora roku, ale do dziś jest w kontakcie z lekarzem, a w razie potrzeby umawia się na konsultacje. Wtedy jednak pierwszą poprawę zauważyła po czterech tygodniach. Na pierwszych zawodach Pucharu Świata nie widziała sensu rywalizacji, ale na drugich było już nieco lepiej.

Podczas depresji zaczęła grać w błahe gry na telefonie. Nigdy tego nie lubiła, ale w trudniejszych momentach zrozumiała, że lepiej zająć myśli czymś głupim, niż ciągle rozmyślać.

**************

Sierpień 2021 roku. Igrzyska w Tokio i srebrny medal Agnieszki Kobus-Zawojskiej

- Gdy minęłam linię mety, nie było wielkiej radości. Po prostu ulżyło mi. Przed igrzyskami w Rio spędziłam 317 dni na zgrupowaniach. Nie potrafiłam cieszyć się medalami. Skupiałam się ciągle na czymś innym. Trzeba czasem z dystansu spojrzeć na siebie. Nadrabiam teraz zaległości i mam wrażenie, że tego mi trzeba było - przyznała.

Do dziś zastanawia się, jak to możliwe, że w Tokio udało się wywalczyć srebrny medal. Po igrzyskach nie wróciła już do olimpijskiego sportu. Zamiast tego dla przyjemności startuje w wioślarstwie morskim. W końcu ma też więcej czasu dla męża.

O depresji jednak nie zapomniała. Leki przestała brać w grudniu 2022 roku, ale gorsze nastroje wciąż wracają.

Julia Kowacic / Facebook
Julia Kowacic / Facebook

**************

Badania wskazują, że na depresję choruje około 6-12 procent społeczeństwa. 1,5-3 razy częściej choroba występuje u kobiet. W przypadku sportowców najbardziej zagrożeni są młodzi zawodnicy, a także największe gwiazdy. Ci pierwsi z powodu nadmiernych oczekiwań otoczenia i nieproporcjonalnie dużych obciążeń treningowych. Drudzy z kolei z powodu strachu przed obniżeniem poziomu sportowego i zawiedzeniu tysięcy fanów.

Przyczyny wizyt u psychiatrów i psychoterapeutów bywają jednak bardzo różne. Poniżej zaledwie kilka przypadków z gabinetu psychologa Polskiego Komitetu Olimpijskiego Marcina Kwiatkowskiego.

Był lokalną gwiazdą, trafił do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, gdzie szybko zweryfikowano jego poziom. Zderzył się ze ścianą. Stał się jednym z wielu, choć wcześniej był pewny swoich umiejętności. Choroba błyskawicznie zaczęła postępować. Zaczęło się od obniżonej samooceny, zaburzeń snu, a doszło aż do myśli samobójczych. Rodzina zauważyła niepokojące objawy i błyskawicznie podjęła działania. Zawodnik podjął leczenie, utrzymał się w SMS-ie i kontynuuje karierę.

Nastoletni motocyklista po wypadku wylądował w szpitalu, jego życie było zagrożone. Pojawiły się poważne objawy depresyjne, czarne myśli i przekonanie, że nic dobrego go już nie czeka. Na wysokości zadania stanęła samotnie wychowująca go matka. Przez rok wspierała go w dochodzeniu do sprawności, zorganizowała psychologów i lekarzy. Wsparcie psychologiczne zaczęło się już na etapie pobytu w szpitalu. Dzięki postawie matki udało mu się wrócić do sportu.

Niestety nie zawsze rodzina rozumie chorobę.

Przedstawiciel sportów walki prezentujący bardzo wysoki poziom. Zaczęło się od obniżenia nastroju. Pewnego dnia nie był w stanie wstać z łóżka. Przyznał, że czuł się tak źle, że nie był w stanie odpowiedzieć na wiadomości znajomych choćby krótkim "OK". Nikt wokół niego tego nie rozumiał. Ojciec i brat to także sportowcy, nie akceptowali jasnej diagnozy. Traktowali to jako objaw słabości. W tym przypadku skończyło się pobytem na oddziale zamkniętym, roczną przerwą w szkole i treningach. W tym czasie przemianę przeszedł nie tylko zawodnik, ale także zmieniło się nastawienie najbliższych. Nawet ojciec zrozumiał, o co chodzi w tej chorobie.

Młoda gimnastyczka z realnymi perspektywami na wyjazd na igrzyska. Jej mama przez lata uprawiała ten sport. Anoreksja doprowadziła do słabszych wyników sportowych, a to przełożyło się na depresję. Mama pogarszający się stan córki traktowała jako "fanaberię". Objawy depresyjne trzeba było przetrwać, przeboleć. Taryfy ulgowej nie było nawet przy najdolegliwszych symptomach. Choć doszło do interwencji psychologów, oczekiwania były takie, by ci wzmocnili córkę, ale nie rozwiązali jej problemów. To nie skończyło się dobrze. Przegrali wszyscy. Zawodniczka straciła ochotę do uprawiania sportu, zakończyła karierę, a Polska straciła zdolnego zawodnika, mogącego reprezentować nas na imprezie czterolecia.

Inny przykład.

Doświadczony zawodnik, żona, dwójka dzieci. On zaczyna mieć poczucie winy, że pozostaje w ciągłych rozjazdach, a domowe obowiązki są tylko po stronie żony. Zaczyna się lęk, rezygnacja, problemy ze snem. To wszystko zaczęło się przekładać na wyniki i niepewną sytuację materialną. Potem na szczęście pojawił się psycholog, psychiatra i odpowiednie leczenie. Karierę uratowano.

- Z roku na rok profesjonalizacja sportu zaczyna dotyczyć coraz młodszych ludzi. Dziś już nawet kilkuletni tenisista ma wokół siebie sztab ludzi. Dzieci muszą sobie radzić z coraz większymi obciążeniami treningowymi. To wszystko powoduje, że naturalnie rośnie presja i oczekiwania najbliższego środowiska. Coraz więcej pacjentów to właśnie nastoletni sportowcy. Kolejne grupy to sportowcy w czasie poważnych kontuzji, największe gwiazdy, które nie radzą sobie z myślą, że kiedyś będą musiały przegrać oraz zawodnicy, którzy dopiero co zakończyli karierę - przyznaje psycholog Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Marcin Kwiatkowski.

W każdym z takich przypadków mówimy o trzech rodzajach symptomów:
- fizyczne - bezsenność, brak energii, zmiany apetytu i wagi, zmęczenie,
- emocjonalne - poczucie smutku, beznadziei, bezwartościowości, bezradności, problemy z koncentracją i podejmowaniem decyzji,
- behawioralne - wycofanie się z kontaktów społecznych, irytacja, złość, zaniedbywanie obowiązków domowych lub zawodowych, myśli samobójcze.

******************

Choć często spędzają z zawodnikiem więcej czasu niż rodzina, to trenerzy w kwestiach psychologicznych wciąż są omijani. Nie dość, że łatwiej mogą rozpoznać symptomy choroby u swoich podopiecznych, to muszą uważać na swój stan zdrowia, bo ewentualne problemy szkoleniowca mogą łatwo oddziaływać na prowadzoną przez niego grupę.

Sportowcy, występując, mają okazję zrzucić z siebie napięcie. Trener obserwuje wszystko, ale nie startuje. Opiekun zapaśników jednego wieczora może przeżywać sześć, a nawet osiem walk. Obciążenie psychiczne jest więc proporcjonalnie większe.

- Poziom występowania depresji u trenerów na pewno nie jest niższy niż ogółu społeczeństwa, a być może nawet wyższy. Zapominamy o nich i często ten temat jest pomijany. Trzeba dać im narzędzia i zadbać o nich z poziomu federacji, ale także samych zawodników. Dużo mówi się o wymagających trenerach, ale praktycznie pomija się wątek wymagających sportowców, którzy mają gigantyczne oczekiwania od swoich opiekunów - przyznaje Marcin Kwiatkowski, założyciel Sport and Minds - Psychologia Sportu i Trening Mentalny.

**********

Nowym problemem jest także grupa trenerów-motywatorów, a raczej pseudomotywatorów funkcjonujących w internecie. Zapraszają oni zawodników na obozy i przekonują ich, że są najlepsi na świecie. Ci nie zyskują dzięki temu umiejętności, a zderzenie z rzeczywistością bywa później brutalne. Szybko pojawiają się wtedy apatia i rezygnacja. Jeszcze gorzej jest, gdy do takich osób trafią zawodnicy, którzy już zmagają się z depresją.

Przerażeni rodzice coraz częściej zgłaszają, że tracą kontakt ze swoimi dziećmi, bo te są pod wpływem dziwnych treści w internecie. Słyszą tam, że szkoła jest niepotrzebna, że główną wartością są pieniądze, że jeśli nie mają szans, by być najlepszym na świecie, to lepiej dać sobie spokój.

- Największym mitem na temat depresji jest to, że możemy ją zwalczyć sami. Że wystarczy zacisnąć zęby i przezwyciężyć trudności. W prawdziwej depresji nie ma na to szans. Motywacja jest potrzebna w długotrwałym procesie leczenia oraz zachowania codziennych aktywności. W takich stanach lekarze wprost wskazują, że kluczowe jest utrzymanie normalnego trybu życia, mycie zębów, wychodzenie z domu, zupełnie prozaiczne sprawy, na które w depresji zwykle nie ma się ochoty. Depresja nie jest oznaką słabości i nie da się z niej wyrwać tylko poprzez samodyscyplinę - dodaje Kwiatkowski.

Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty
Czytaj więcej:

"Im szybciej skończymy z tym dziwactwem, tym lepiej"
Wrócił po 10 lat do ostrych treningów i mocno się zdziwił

***

Gdzie szukać pomocy?

Jeśli znajdujesz się w trudnej sytuacji i chcesz porozmawiać z psychologiem, dzwoń pod bezpłatny numer 116 123 lub 22 484 88 01. Listę miejsc, w których możesz szukać pomocy, znajdziesz też TUTAJ.

Komentarze (11)
avatar
Yoozwa
17.06.2023
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
facet to typowy atencjusz , a nie żadna depresja . Wystarczy posłuchać jego komentarzy w TV, pieprzy jak katarynka , nie daje nikomu dojść do słowa , opowiada jakieś pierdoły , które ZAWSZE koń Czytaj całość
avatar
antek25
13.05.2023
Zgłoś do moderacji
1
1
Odpowiedz
Ile ten "pisarz depresant" wziął forsy za ten artykuł? Picer moim zdaniem ale cwaniak. Ktoś kiedyś słyszał o takim "sportowcu", bo ja nie słyszałem. ....q 
avatar
Trener33
13.05.2023
Zgłoś do moderacji
0
1
Odpowiedz
Sport to pasja, wyrzeczenia, itp., itd., ...dążenie do postawionego sobie celu. Trzeba wygrywać ze sobą, z bliskimi, ze społeczeństwem i na końcu z rywalami. Czasem kolejność jest inna ale na k Czytaj całość
avatar
Były piłkarz
13.05.2023
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Trzeba mierzyć siły na zamiary. Jestem pragmatykiem i z chłodną głową stąpam po ziemi. - Jest takie wulgarne powiedzenie - "Wyżej **uja nie podskoczysz". I wielu młodych sportowców tego nie roz Czytaj całość
avatar
Klamen
12.05.2023
Zgłoś do moderacji
1
2
Odpowiedz
Jest tysiące takich osób o nich tez napiszecie?