Jacek Wszoła - złoto i srebro igrzysk olimpijskich. Artur Partyka - brąz i srebro igrzysk, do tego trzy medale mistrzostw świata i dwa krążki mistrzostw Europy. Prehistoria? Jeszcze w 2017 roku mistrzostwo kontynentu w hali zdobywał Sylwester Bednarek a brąz na otwartych mistrzostwach świata Kamila Lićwinko.
Skok wzwyż przynosił Polsce przez lata medale największych imprez, jednak od kilku lat mamy zapaść konkurencji. O powadze sytuacji świadczyła sytuacja z mistrzostw Polski sprzed trzech lat, gdzie na liście startowej pojawiło się... pięciu zawodników.
Wśród mężczyzn o miejsce w czołówce walczy jeszcze Norbert Kobielski, znacznie gorzej wygląda to w rywalizacji kobiet. Świadczy o tym choćby fakt, że najlepszą skoczkinią wzwyż jest... startująca w siedmioboju Adrianna Sułek i to ona została wytypowana do udziału w Drużynowych Mistrzostwach Europy. Ostatecznie musiała zrezygnować z powodów zdrowotnych.
ZOBACZ WIDEO: Ludzie Królowej #2. Prime time Natalii Kaczmarek. "Chcę to wykorzystać"
- Mamy trudny moment zmiany pokoleniowej. U panów jest Norbert, gorzej wygląda to u naszej płci pięknej. Najbliższe sezony mogą być trudne - ocenia w rozmowie z WP SportoweFakty Artur Partyka, multimedalista największych światowych imprez, rekordzista Polski (2,38 m).
"To nieprawdopodobne"
Według naszego eksperta, obecnie komentatora Polsatu Sport, okresy przejściowe są charakterystyczne dla wielu lekkoatletycznych konkurencji i widzimy to nie tylko w Polsce.
- Każda konkurencja ma swoje fazy, gdzie po latach sukcesów przychodzą słabsze okresy, dzieje się tak nie tylko u nas. To naturalna sprawa. Gdy ja zakończyłem karierę, też trzeba było czekać kilka lat na Michała Bieńka, Aleksandra Waleriańczyka czy na Sylwka Bednarka.
- W skoku wzwyż w ogóle obserwujemy niepokojący odpływ zainteresowania na świecie. Obecny sezon jest tego przykładem, poziom rywalizacji jest niski. Mamy zaledwie kilka tygodni do mistrzostw świata, a najlepszym wynikiem sezonu wciąż jest wynik 2,33 m. To nieprawdopodobne - nie ukrywa zaskoczenia Partyka.
Problem jednak w tym, że takie rezultaty wciąż są odległe dla naszych reprezentantów. Najbliżej przeskoczenia granicy jest Kobielski, pozostali jednak są bardzo daleko od uzyskania choćby kwalifikacji na międzynarodowe imprezy.
Najlepszy w tym sezonie wynik Kobielskiego (2,29 m) plasuje go na światowych listach na 16. pozycji. Kolejny Mateusz Kołodziejski z 2,14 m jest... 212. U pań Wiktoria Miąso i Paulina Borys (obie 1,86 m) zajmują 54. lokatę.
- Norbert już od kilku lat powinien skakać powyżej 2,30 m. Gdyby nie kontuzja, to namieszałby już na zeszłorocznych mistrzostwach Europy. Liczę, że w tym roku wystrzeli a przy niższym poziomie takie skakanie może przynieść nawet medal MŚ - przekonuje.
"To światowy trend"
Partyka jest zdania, że sytuacja w polskim skoku wzwyż i tak idzie ku lepszemu. Przede wszystkim wśród młodzieży.
- Pamiętam lata 2008-2012, gdzie wyglądało to naprawdę bardzo źle, czy pod względem dostępności obiektów czy liczby trenujących wśród najmłodszych. Teraz poszło to do przodu, mamy dużo uczestników choćby na mistrzostwach młodzików. Liczę, że w ciągu kilku lat ktoś z tej grupy wyjdzie.
Tu jednak może być problem. Dla młodych sportowców skok wzwyż nie może równać się popularnością z siatkówką czy koszykówką, które regularnie podbierają wysokich zawodników i zawodniczki do swoich dyscyplin, kusząc też pewniejszymi perspektywami zarobkowymi.
- To jest już trend światowy, że te dyscypliny wyławiają najbardziej utalentowanych sportowców ze skoku wzwyż. Nie mamy niestety takiego systemu jak choćby w Stanach Zjednoczonych, gdzie lekkoatletyka stoi w hierarchii sportów w ścisłej czołówce i ma stały dopływ młodzieży. Efekt? W tym roku jedna z tamtejszych nastolatek przebiegła 200 metrów w czasie 22,80 s. A to przecież wynik na poziomie naszych najlepszych seniorek - tłumaczy.
Pasja przed zarobkami
Przy problemach polskiej lekkoatletyki często wymienia się kwestię zarobków trenerów. Temat podnosi regularnie choćby Jacek Wszoła.
- U nas trener zarabia 600, 800, 1300 złotych. Łączy funkcję z pracą w szkole, żeby utrzymać rodzinę. Towarzyszy temu frustracja. Bo trenerka to nie praca na etat, od do. Tym się żyje na maksa, jeśli oczekuje się efektów. Poświęca wolny czas, święta, weekendy (...) A w nagrodę i tak dostaje się pensję, która każe zastanawiać się miesiąc w miesiąc, czy to ma sens. Jest masa zdolnych ludzi, którzy mogliby zostać kapitalnymi trenerami. To żenujące, że system, który miałby ich do tego zachęcać, właściwie nie istnieje - mówił w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego".
Partyka uważa, że wynik przede wszystkim rodzi się z pasji. - Oczywiście, to generalny problem, nie tylko w lekkoatletyce. Ale zarobki to nie decydujące kryterium, jeśli patrzylibyśmy pod tym względem, to od lat nie mielibyśmy żadnych sukcesów. Pasja to jednak coś więcej niż zarobek. Musimy liczyć na geniusz trenerów i właściwą selekcję - ocenia.
Będzie nowy stadion w Warszawie? Są zdjęcia--->>>
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty