Jest wiadomość dla Swobody i koleżanek. Nie ma wątpliwości

Mamy dobrą informację dla Ewy Swobody i pozostałych polskich sprinterek ze sztafety 4x100 metrów. Spełnią swoje marzenie o nowym rekordzie kraju. I raczej prędzej niż później.

Tomasz Skrzypczyński
Tomasz Skrzypczyński
polska sztafeta 4x100 kobiet PAP/EPA / Na zdjęciu: polska sztafeta 4x100 kobiet
Z Budapesztu - Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Długimi latami były to dla nas konkurencje wielkiej posuchy, zwłaszcza na światowych imprezach. Polski sprint, czyli 100 metrów, w skali globalnej wręcz nie istniał. Na mistrzostwach Europy tak, bywały medale w sztafecie, zarówno mężczyzn jak i kobiet. I każdy doceniał podwójnie te chwile radości.

Indywidualnie nie mieliśmy jednak czego szukać, awans do półfinału mistrzostw świata czy igrzysk olimpijskich był już naprawdę nie lada wyczynem.

Z mistrzostw świata w Budapeszcie nie przywieziemy wielu świetnych wspomnień. Tak się jednak jakoś złożyło, że wśród najlepszych będą właśnie występy polskich sprinterek, które osiągnęły w stolicy Węgier historyczne rezultaty.

Finał 100 metrów kobiet? Ewa Swoboda kończy go na znakomitym, szóstym miejscu. Finał sztafety 4x100 metrów? Swoboda wbiega na metę na piątej pozycji, wieńcząc wysiłek Pii Skrzyszowskiej, Krysciny Cimanouskiej i Magdaleny Stefanowicz.

ZOBACZ WIDEO: Ludzie Królowej #7. Nikola Horowska ozłocona. "Przeżywałam w tym roku trudne chwile"

Biało-Czerwone osiągnęły naprawdę znakomity wynik, najlepszy w historii polskiej lekkoatletyki na mistrzostwach świata. A jednak liderka sztafety nie miała po tym występie zbyt wesołej miny, wyglądała wręcz na zawiedzioną. Czym? Że nie było rekordu Polski.

- Spodziewałam się nowego rekordu, nie był ten bieg taki dobry - powiedziała dziennikarzom.

Ale mamy dla niej dobrą wiadomość. Pobicie aktualnego rekordu kraju (42,61 s) to kwestia czasu. Przecież w eliminacjach, przy dwóch naprawdę średnio udanych zmianach, Polki uzyskały wynik 42,65 s. A przy przekazywaniu pałeczki mogły stracić może nawet i pół sekundy.

W finale zmiany były dużo lepsze, choć wydawały się też bardziej bezpieczne. I zegar pokazał 42,66 s. Przy bardzo udanych zmianach, tak jak choćby w ubiegłorocznym finale mistrzostw Europy, może paść naprawdę fantastyczny rezultat. Rezerwy są tutaj ogromne.

W dobre humory wprawiły nas w sobotę także inne polskie sprinterki. Takie, które świadomie wybrały sobie doprowadzanie swoich organizmów do stanów krańcowego wycieńczenia jako sposób na życie. Mordęga, w której wysoki kwas mlekowy jest przy tobie tak często jak rodzina. Czyli 400 metrów.

Choć w eksperymentalnym i zmienionym składzie, Polki awansowały do niedzielnego finału sztafety 4x400 metrów. Alicja Wrona-Kutrzepa, Marika Popowicz-Drapała, Patrycja Wyciszkiewicz-Zawadzka i Natalia Kaczmarek pokazały, że nigdy nie należy ich skreślać.

I zapowiedziały, że w finale wcale nie chcą tylko się biernie przyglądać temu, co robią rywalki. Jest wiara w narodzie.

- Czujemy się trochę niedoceniane, ale chcemy wykorzystać swoje karty i grać. Wyniki są przecież bardzo wyrównane - przekonywała Popowicz-Drapała. - Nikt nie stawia na nas wielkich pieniędzy, ale pokazałyśmy już nie raz, że dajemy radę. Podejście na jutro? Na chłodno, ale va banque! - dodawała Wyciszkiewicz-Zawadzka.

Na dodatek w finale nie zobaczymy sztafety USA, która została zdyskwalifikowana. W eliminacjach jedna z zawodniczek popełniła wielki błąd i przekazała pałeczkę drugiej poza dozwoloną strefą. Choć wydawało się to nam mało prawdopodobne i nawet spodziewaliśmy się odwołania dyskwalifikacji (bo USA to jednak... USA), o dziwo nic takiego jednak nie nastąpiło.

Wyciszkiewicz-Zawadzka chce, by w niedzielę wszystko wybuchało za Polkami jak za Jokerem w scenie z filmu "Mroczny Rycerz". Oby tylko finał był bardziej optymistyczny.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×