"The Duck", jak go nazywano ze względu na charakterystyczną technikę biegu, przyszedł na świat 13 września 1967 roku w Dallas jako syn kierowcy ciężarówki oraz nauczycielki. Oprócz niego państwo Paul i Ruby Johnsonowie mieli jeszcze czwórkę starszych dzieci.
– Wychowywałem się w okolicy, w której dzieciaki nie miały wzorów do naśladowania – opowiada Johnson w wywiadzie dla serwisu sportcal.com. – To były zupełnie inne czasy, a nasi rodzice nie zastanawiali się nad naszą przyszłością. Liczyło się tu i teraz. Sport uprawiali dosłownie wszyscy dookoła, włącznie z moimi braćmi i siostrami. W podstawówce zajęcia z wychowania fizycznego były obowiązkowe, a w szkole średniej dobrowolne, ale i tak na nie uczęszczałem. W wieku czternastu lub piętnastu lat dotarło do mnie, że chciałbym zostać profesjonalistą.
Większość amerykańskich dzieciaków kochających sport marzy o wyczynowym uprawianiu futbolu amerykańskiego, koszykówki czy baseballu, lecz Michael Johnson już w wieku dziesięciu lat zapowiadał się na znakomitego lekkoatletę. W szkole średniej chłopak wielokrotnie potwierdzał swój talent, dlatego później mógł przebierać w zaproszeniach od uniwersytetów, które oferowały mu stypendia. Wybór nieoczekiwanie padł na Baylor University w Waco, gdzie trenerem był Clyde Hart.
ZOBACZ WIDEO: "Ludzie Królowej". Nie było nudy. Zobacz o czym mówiły nam polskie gwiazdy
– W trakcie rekrutacji ani razu nie wspomniał o mojej technice i nigdy później nie próbował jej zmieniać – dodaje. – Zwyczajnie nie uważał, że jeśli coś jest inne, to automatycznie jest złe.
Chociaż Johnson znał swój sprinterski potencjał, to nie szedł na studia tylko po to, żeby ułatwić sobie zrobienie kariery na bieżni.
– Kontynuowałem edukację w celu zdobycia wyższego wykształcenia z zakresu biznesu – przywołuje dawne czasy. – Dopiero w trakcie studiów odkryłem, że z tego biegania może wyjść coś więcej i na szczęście udało mi się zostać zawodowcem.
Kontuzja pokrzyżowała plany
W swoim pierwszym starcie w uczelnianych zawodach Michael z wynikiem 20,41 ustanowił nowy rekord Baylor University na 200 metrów, a podczas sztafety 4 x 400 m zmierzono mu czas 43,5. Perspektywa wylotu w 1988 roku na igrzyska olimpijskie do Seulu wydawała się bardzo realna, ale niestety tuż przed imprezą Johnson doznał kontuzji kości strzałkowej w lewej nodze, co totalnie pokrzyżowało mu plany.
– Ojciec nauczył mnie, że im więcej w coś włożysz pracy, tym lepszy wynik osiągniesz – opowiada. – Mamy bardzo podobne charaktery. On jest twardym, wymagającym i konkretnym człowiekiem, a moja mama ma w sobie zdecydowanie więcej empatii. Gdy jednak coś idzie nie po mojej myśli, bardziej wolę podejście ojca, ponieważ ona w pewnych sytuacjach zbytnio drąży temat.
Sprinter szybko zapomniał o utraconej szansie wyjazdu do Korei Południowej i skupił się na przygotowaniach do kolejnych igrzysk, zaplanowanych na przełom lipca i sierpnia 1992 roku w Barcelonie. Ciężka praca się opłaciła, ponieważ już na dwa lata przed zmaganiami w stolicy Katalonii Johnson zajmował pierwszą lokatę na listach światowych w sprintach na 200 i 400 metrów. Na mistrzostwach globu A.D. 1991 w Tokio Michael potwierdził swoją dominację, sięgając po złoty medal na dystansie 200 metrów z wynikiem o aż 0,33 sekundy lepszym od drugiego na mecie Frankiego Fredericksa. Do Barcelony Amerykanin wybierał się jako niemal murowany faworyt do zwycięstwa, ale zatrucie pokarmowe sprawiło, że z rywalizacji odpadł już w półfinale i musiał się zadowolić złotem w sztafecie 4 x 400 metrów.
– To najtrudniejsze zawody sportowe na świecie – pisze w swojej książce pt. "Gold Rush". – Rywalizują tam ze sobą najlepsi zawodnicy, a okazja ku temu zdarza się jedynie co cztery lata. Pamięć o zwycięzcach igrzysk jest wieczna i chyba nie ma wydarzenia sportowego o bogatszej historii. Jeśli nie wykorzystasz swojej szansy, kolejna może się już nie powtórzyć. Nigdy nie chciałem zostać zapamiętanym jako największy sprinter na 200 i 400 metrów bez złota olimpijskiego w dorobku. Odetchnąłem dopiero wtedy, gdy udało mi się je wywalczyć.
Złote buty
Igrzyska w Atlancie w 1996 roku sprawiły, że Michael Johnson stał się sportowcem spełnionym. Sprinter rodem z Teksasu po drodze zgarnął pięć złotych medali mistrzostw świata (Stuttgart 1993: 400 m, 4x400 m i Göteborg 1995: 200 m, 400 m oraz 4 x 400 m), a do zmagań w swojej ojczyźnie znów przystępował w roli wielkiego faworyta. Z tej okazji firma Nike przygotowała dla niego złote kolce. Prawy był nieznacznie większy ze względu na krótszą lewą stopę sprintera, co było przyczyną jego charakterystycznej techniki biegu. Z życiówką 19,66 na 200 metrów "The Duck" na bieżnię w Atlancie wychodził jako świeżo upieczony rekordzista świata, a w olimpijskim finale poprawił ten wynik na 19,32, co pobił dopiero wiele lat później Usain Bolt. Czas 43,49 dał natomiast Johnsonowi złoty krążek na dystansie 400 metrów.
– Gdy wychodziłem na bieżnię w Atlancie, słyszałem niesamowity tumult spowodowany zapewne zachwytem nad złotymi butami, które miałem na nogach – wspomina w wywiadzie dla "Evening Standard". – Przede mną było osiem startów, mających zadecydować o tym czy przejdę do historii lekkoatletyki. Nie mogę jednak powiedzieć, żeby publiczność za plecami dawała mi przewagę. Czułem wsparcie kibiców podczas pierwszego biegu, ale później byłem bezwzględnie skoncentrowany na swoich zadaniach.
Zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie kombinował
Zmagania olimpijskie w Sydney w 2000 roku miały być zwieńczeniem kariery Michaela Johnsona. Wylatywał do Australii jako mistrz i rekordzista świata na 400 metrów, a na antypodach celował w złote krążki na swoich koronnych dystansach oraz w sztafecie 4 x 400 metrów. Amerykanin dopiął swego tylko połowicznie, ponieważ z występu na 200 metrów wyeliminowała go kontuzja, której doznał w krajowych eliminacjach, a triumf sztafety USA został anulowany w 2008 roku po tym jak wydało się, że Antonio Pettigrew w trakcie igrzysk był na dopingu.
– Ludzie ciągle pytają mnie o doping i nie mam im tego za złe, ale tak naprawdę nie chciałbym odpowiadać na te pytania – zwierza się w rozmowie z "Guardianem". – Wydaje mi się, że większość sportowców jest czystych, ale w tak dużym gronie zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie kombinował. Moim zdaniem tej machiny nie da się już zatrzymać, lecz mam nadzieję, iż kibice są świadomi tego, że dopingowiczów jest zdecydowanie mniej niż grających fair. Gdy wyszło na jaw, że Antonio Pettigrew oszukiwał, byłem bardzo zły. Przez osiem lat cieszyłem się mianem pięciokrotnego złotego medalisty olimpijskiego, a nagle z nie swojej winy straciłem jeden z tych krążków. Tak jednak musiało się stać, ponieważ nie byłbym dumny z czegoś, co zostało wywalczone nie do końca sprawiedliwe.
Wieloletni rekordzista świata
Igrzyska w Sydney okazały się ostatnią wielką imprezą w karierze Michaela Johnsona. Tuż po nich legendarny sprinter przeszedł na sportową emeryturę, a jego rekordy świata na 200 i 400 metrów przetrwały jeszcze kilka ładnych lat. Ten pierwszy podczas igrzysk w Pekinie A.D. 2008 pobił Usain Bolt, a drugi osiem lat później w Rio de Janeiro padł łupem Wayde’a van Niekerka.
– Uważam, iż byłem jednakowo dobry na obu tych dystansach – dodaje. – Ludzie gadają, że lepiej mi szło na 400 metrów, bo ten rekord świata dłużej przetrwał, ale moim zdaniem na świecie jest po prostu więcej dobrych dwustumetrowców.
Jedyny przyjaciel
W trakcie sportowej kariery biegacz skupiał się przede wszystkim na osiąganiu swoich celów, dlatego nie zawierał zbyt wielu przyjaźni w lekkoatletycznym światku. Wyjątek stanowił pewien Brytyjczyk, który w 1996 roku w Atlancie finiszował tuż za Johnsonem w finale sprintu na 400 metrów.
– Jedyny rywal, z którym się przyjaźniłem, to Roger Black – wspomina w wywiadzie przeprowadzonym przez Andrew Anthony’ego. – Podczas finału na 200 metrów w Atlancie pozostałe miejsca na podium zajęli Ato Boldon i Frankie Fredericks, ale wówczas nie byliśmy przyjaciółmi, chociaż tego drugiego znałem jeszcze z koledżu. Na sportowej emeryturze, kiedy przestaliśmy być rywalami, nasze relacje są jednak bardzo ciepłe.
Sport przyniósł Johnsonowi nie tylko sławę, ale również wielkie pieniądze. W pewnym momencie jego startowe kształtowało się na poziomie stu tysięcy dolarów, a w 1997 roku Amerykanin parafował sześcioletni kontrakt z Nike opiewający na sumę 12 milionów. W czerwcu 1997 roku w Toronto zmierzył się z ówczesnym rekordzistą świata na 100 metrów, Donovanem Baileyem, w wyścigu na 164 jardy (150 metrów), mającym wyłonić najszybszego człowieka świata. Pech chciał, że po dwóch trzecich dystansu Michael poddał się ze względu na uraz mięśniowy. Zwycięzca pojedynku zgarnął milion dolarów, a pokonany połowę tej sumy.
– Od najmłodszych lat marzyłem o takim życiu, jakie mam w tej chwili – twierdzi. – Pragnąłem luksusowych aut w garażu, podróżowania po świecie oraz możliwości zaopiekowania się rodziną w Teksasie.
Kontrowersyjny dokument
Po skończeniu kariery Johnson nie może narzekać na nudę. Legendarny lekkoatleta otworzył w Teksasie ośrodek szkoleniowy dla młodych sportowców oraz chętnie udziela się w telewizji jako komentator. Gdy w 2016 roku w Rio de Janeiro Wayde van Niekerk pobił jego rekord świata na 400 metrów, nie miał problemów z docenieniem reprezentanta RPA.
Cztery lata wcześniej nakręcił dokument próbujący wyjaśnić dominację afroamerykańskich i afrokaraibskich sprinterów. Kontrowersję wywołała prezentowana w filmie teza, że to pokłosie czasów niewolnictwa, w których przetrwać potrafiły tylko najsilniejsze jednostki.
– Uważam to za fascynujący temat – mówi Johnson na łamach "Guardiana". – Celem tego dokumentu było rozwinięcie teorii wywodzących się z badań naukowych nad tym zjawiskiem. Niektóre z nich okazały się zbyt odważne, żeby przedstawić je w ostatecznej wersji filmu, ale wydaje mi się, że widzowie i tak doskonale się bawili.
Michael Johnson obecnie mieszka w Kalifornii ze swoją drugą żoną – szefową kuchni Armine Shamiryan. Z pierwszego małżeństwa z prezenterką telewizyjną Kerry D’Oyen ma 23-letniego syna Sebastiana.
Ziemowit Ochapski