Pechowy powrót Marii Andrejczyk. Ale jest optymizm
Tuż przed Pucharem Europy w rzutach Maria Andrejczyk doznała kontuzji mięśnia przywodziciela i zajęła w zawodach odległe miejsce. Po pierwszym starcie w sezonie oszczepniczka przekazała też jednak dobre informacje.
Wszystkie plany pokrzyżowała kontuzja.
Po swoim występie w zawodach, w których oddała tylko dwie próby, wicemistrzyni igrzysk w Tokio poinformowała, że przystąpiła do nich z urazem. Na szczęście, wcale nie chodziło o bark, który od lat przysparza lekkoatletce ogromnych problemów.
- Niestety na parę dni przed zawodami naciągnęłam sobie przywodziciel. Do ostatniej chwili wspólnie z trenerem i fizjoterapeutą walczyliśmy o przywrócenie go do sprawności. Zaryzykowałam i rzuciłam dwa razy w konkursie. Przyznam szczerze, że ciężko rzuca się z przeskoku i bez prawej nogi - ujawniła.
- Start kontrolny zaliczony - wiemy nad czym pracować, bark śmiga bez zarzutów. Wracamy do Polski i do cięższego treningu - dodała. I właśnie optymizm Andrejczyk oraz informacja o stanie zdrowia jej barku powinien być dla wszystkich kluczowy.
Andrejczyk miała zaledwie 20 lat, gdy zrobiła furorę na igrzyskach w Rio de Janeiro w 2016 roku. Przegrała brązowy medal o zaledwie dwa centymetry, jednak kolejne lata miały należeć do niej. Niestety, właśnie wtedy zbuntowało się zdrowie.
W środowisku panuje przekonanie, że zatrzymać ją mogą jedynie problemy z barkiem. A tu na razie wszystko jest jak należy - podobnie jak u innej polskiej oszczepniczki Marceliny Witek-Konofał.
Polka, która w ostatnich latach mierzyła się z kontuzjami oraz przerwała karierę ze względu na macierzyństwo, uzyskała w Portugalii wynik 60,08 m, najlepszy od 2018 roku.
- Wreszcie wracam i wracam zdrowa. Po tylu latach bardzo to doceniam. Wynik jest spełnieniem założonego przed startem zadania. Żałuję tego drugiego rzutu w granice 60 metrów, który został moim zdaniem niesłusznie uznany za nieważny. Takie jest życie, ale ja jestem ostatecznie bardzo zadowolona - przyznała.- Chcę dotrwać do niej bez kłopotów zdrowotnych. W Rio de Janeiro się nie pojawiłam, bo zabrakło mi 50 centymetrów do minimum. W trakcie zmagań w Tokio wracałam do zdrowia. Do trzech razy sztuka - zapowiedziała w rozmowie z TVP Sport.
Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty