Polski kryzys i włoskie absurdy. Wnioski po ME mogą być przykre

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Ewa Swoboda
PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Ewa Swoboda
zdjęcie autora artykułu

Jeśli mistrzostwa Europy w Rzymie ktoś potraktuje jako prognostyk przed igrzyskami w Paryżu, może wyciągnąć niepokojące wnioski dla polskiej lekkoatletyki. Z kolei opinie o organizacji imprezy we Włoszech będą już jednoznaczne.

Z Rzymu Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty

Sześć krążków i Dziewiąte miejsce w klasyfikacji medalowej mistrzostw Europy, dopiero dziesiąte w punktowej. Choć do Rzymu wysłano najliczniejszą kadrę w historii, liczącą aż 96 nazwisk, reprezentacji Polski zdobyli w Rzymie zaledwie 65 punktów. Wynik najgorszy od 12 lat.

I choć z mistrzostw Europy zapamiętamy genialny wynik Natalii Kaczmarek i jej złoty medal w biegu na 400 metrów, będziemy ciepło wspominać biegi Pii Skrzyszowskiej czy Ewy Swobody (brąz i srebro) i wspaniały rzut po złoto Wojciecha Nowickiego, trzeba powiedzieć wprost - impreza nie była dla Biało-Czerwonych udana.

Sześć medali to wynik co najwyżej przeciętny. Bo choć nikt nie oczekiwał powtórki z przed dwóch lat z Monachium, gdzie Polacy stawali na podium aż 14 razy, to jednak czegoś zabrakło. Nawet jeśli wszyscy wiemy, że w tym roku kluczowe są igrzyska olimpijskie i to tam wszyscy szykują szczyt dyspozycji.

ZOBACZ WIDEO: Zachwyty nad urodą Joanny Jóźwik. "Moje osiągnięcia są sprawą drugorzędną?"

ME miały być jedynie sprawdzianem formy na półtora miesiąca przed Paryżem. Wyszło po prostu średnio. Jeśli ktoś potraktuje ten start jako zapowiedź igrzysk, wnioski mogą być nieprzyjemne. Zdecydowanie za dużo było tzw. pustych przelotów, czyli odpadnięć już w eliminacjach. Zwłaszcza w konkurencjach, gdzie poziom wcale nie zachwycał.

Źle wyglądają dane przedstawione przez polskiego sędziego i statystyka, Tomasza Wieczorka. Otóż z 96-osobowej reprezentacji Polski tylko siedmiu zawodniczkom udało się osiągnąć życiową formę na mistrzostwach Europy. Z kolei ani jednego rekordu życiowego nie poprawili w Rzymie mężczyźni. Kiepsko - nawet jeśli wszyscy wiemy, że w tym roku kluczowe są igrzyska olimpijskie i to tam lekkoatleci szykują szczyt dyspozycji.

Wpadek nie brakowało choćby w biegach płotkarskich, gdzie Damian Czykier i Jakub Szymański nie kończyli swoich biegów przez błędy techniczne. Szkoda ogromna, bo akurat w tej konkurencji szanse na medal były wielkie i podium dawał wynik absolutnie w ich zasięgu. Podobnie było w skoku wzwyż, gdzie Norbert Kobielski potrzebował do podium zaledwie 2,26 m. Ale i to przekroczyło możliwości Polaka w finale.

Tak samo, jak organizacja mistrzostw przekroczyła możliwości Włochów.

Bo absurdów podczas trwającej zaledwie sześć dni imprezy widzieliśmy aż nadto. Czy na stadionie, czy poza nim.

Włosi zrobili bowiem bardzo mało, by usprawnić wszystkim pracę. Że we Włoszech autobus komunikacji miejskiej przyjeżdża zgodnie z rozkładem jest przypadkiem, to wiemy. Gorzej, że linia, która podczas ME miała największe obłożenie i którą można było dotrzeć w pobliże centrum i pierwszej pobliskiej stacji metra, jeździła trzy razy na godzinę.

Na dodatek pojazdem bezprzegubowym, więc dochodziło do dantejskich scen, gdzie autobus zamykał drzwi i ruszał, gdy wciskający się do środka pojazdu człowiek miał jeszcze nogę postawioną na chodniku. Krzykom nie było końca.

Czy wszystkim zapewniono bezpieczeństwo? Niech za odpowiedź wystarczy, że z jednej strony Stadio Olimpico sprawdzano plecaki i nie pozwalano nikomu wnieść nawet półlitrowej butelki wody, by przy innym wejściu nie było żadnych służb. Wolontariusze spoglądali jedynie, bądź nie, na akredytację. Człowiek cieszył się, że nie musi być poddawany kontroli, ale jednocześnie martwił czy każdy na terenie obiektu ma dobre intencje.

To, że nie ułatwiano pracy dziennikarzom to jedno. Regularny brak butelek z wodą przy ponad 30 stopniowym upale, awarie systemu wynikowego, brak czytelnych oznaczeń, brud czy koszmarna organizacja transportu to jedno. Dwa, że kłody pod nogi rzucano przede wszystkim lekkoatletom.

Decyzje sędziów dot. biegów Oliwera Wdowika na 100 metrów zapamiętamy na długo. Z kolei zapomnieć o ceremonii medalowej będzie chciał pewnie Michał Haratyk, który po odebraniu krążka został pozostawiony sam sobie i musiał w nocy samotnie wracać do hotelu za pomocą popularnej mobilnej aplikacji.

Z kolei organizację ruchu w mieście przy okazji zawodów półmaratonu zorganizowano tak, że Anita Włodarczyk o mało nie spóźniła się na eliminacje rzutu młotem.

Niektórzy nasi zawodnicy narzekali też na jedzenie w hotelu, część kadry narzekała na problemy żołądkowe, inni na przeziębienie. Naprawdę, trudno dziwić się wypowiedzi Ewy Swobody, której stanowisko wobec tegorocznych mistrzostw Europy było bardzo stanowcze.

- Mam nadzieję, że jest to ostatnia impreza mistrzowska we Włoszech, że już nic się tutaj nigdy nie odbędzie. Dziękuję bardzo.

Niektórych spraw po prostu nie da się przykryć uśmiechem i smaczną pizzą.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty