Majewski: Gwiazdy muszą ustąpić, ale nie mają komu. Wyniki były słabe, bo zawodnicy są słabi

PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Tomasz Majewski
PAP / Adam Warżawa / Na zdjęciu: Tomasz Majewski

- Większość naszych zawodników ma perfekcyjne warunki przygotowań. Być może nawet za dobre - mówi wiceprezes PZLA i członek zarządu PKOl Tomasz Majewski. Szef misji podsumowuje nieudane dla Polaków igrzyska w Paryża.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Wśród naszych sportowców jest moda na zwalanie winy za słaby wynik na działaczy, czy jednak nasi sportowcy rzeczywiście mają tak złe warunki przygotowań?

Tomasz Majewski: Faktycznie część naszych sportowców wykorzystuje pierwszą okazję, by zrzucić winę na inne osoby. Po części to rozumiem, choć ja akurat miałem inną mentalność. Sportowcy kombinują źle, bo zawsze lepiej szczerze powiedzieć, a nie ciągle zasłaniać się działaczami. Mam wrażenie, że z czasem kiepsko przyjmują to także sami kibice. Nikt za sportowca nie występuje, więc to on ponosi winę za swój słabszy wynik. Oczywiście niekiedy warunki przygotowań są faktycznie bardzo trudne, jak choćby w przypadku Darii Pikulik.

A co z aferą z Arkadiuszem Kułynyczem, który narzekał na brak sparingpartnera?

Na igrzyska przyjechało pięciu naszych zapaśników i każdy z nich miał sparingpartnera. A dlaczego nie był to akurat ten, którego bardziej lubił zawodnik, to już trzeba pytać w związku zapaśniczym.

Gdy słyszał pan historię szpadzistek, to pomyślał pan, że związek szermierczy faktycznie jest bagnem?

Każdy sport ma swoje problemy. Niektóre, jak choćby Polski Związek Kolarski, radzą sobie bardzo źle, w niektórych związkach są problemy ambicjonalne, a w niektórych trwa walka polityczna przed najbliższymi wyborami na prezesa, a to odbija się na sportowcach. Są też konflikty personalne. Ogólnie jednak nasi sportowcy mają bardzo dobre warunki.

ZOBACZ WIDEO: "Prosto z Igrzysk". Minorowe nastroje w polskich obozach. "Lekcja pokory, nie jest dobrze"

Ma pan jakiś pomysł, jak można byłoby rozwiązać sytuację w PZKol, który tonie w długach i jest pogrążone w konfliktach?

Wielokrotnie zastanawiałem się, co zrobiłbym, gdybym był prezesem PZKol i szczerze mówiąc nie mam pojęcia. To jest naprawdę dość trudne środowisko, kłopoty mają już od wielu lat i jakoś nikt nie znalazł na to sposobu. Można mówić o zmianie prezesa, ale co z tego, skoro jednocześnie większość organizacji pozostanie bez zmian. Nie żyjemy w państwie totalitarnym i nie da się w jeden dzień przeprowadzić zmiany całych struktur, a tylko coś takiego gwarantowałoby poprawę funkcjonowania organizacji. Na to trzeba lat. Inna sprawa, że na razie nie ma tych ludzi. Z kompetentnymi ludźmi mamy w sporcie spory problem.

Kadra lekkoatletyczna na igrzyska liczyła ponad 60 zawodników. Większość przyjechała do Paryża zupełnie bez formy, a ostatecznie nasi lekkoatleci wywalczyli tylko osiem awansów do finału. Nie uważa pan, że wysłaliście zbyt dużo sportowców?

Oczywiście, że kadra jest za duża. Żyjemy jednak w takim świecie, że media i kibice ujmują się za słabym, a my chcieliśmy uniknąć płaczów, że kogoś nie zabraliśmy, choć dostał zaproszenie na igrzyska. Zabraliśmy wszystkich, a oni po prostu zaprezentowali się zgodnie ze swoimi umiejętnościami. Skoro są słabi, to nie dziwmy się, że na igrzyskach osiągnęli słabe wyniki.

Może trzeba było zablokować ich wyjazd na igrzyska?

Sam byłem za tym, by wysyłać wszystkich, którzy wywalczyli kwalifikację czy to przez wypełnienie minimum, czy też przez miejsce w rankingu. Bycie olimpijczykiem to największa nagroda w sporcie, więc uznaliśmy, że warto dać każdemu szansę. Jest jeszcze jeden aspekt tej sprawy.

Jaki?

Większa reprezentacja na igrzyskach daje nam wiele przywilejów. Nie dość, że możemy wysłać więcej trenerów czy fizjoterapeutów, to otrzymujemy lepsze budynki w wiosce i możemy liczyć na inne udogodnienia. Przy 214 sportowcach otrzymaliśmy 107 akredytacji dla sztabów, a to mogli wykorzystać najlepsi nasi zawodnicy. Decyzje o rezygnacji z wysyłania zawodników, którzy w teorii spełnili warunki, to trudna sprawa. W tym roku zrobili tak choćby Brytyjczycy i mieli olbrzymią burzę, a mnóstwo zawodników groziło pozwami.

Wyniki naszych zawodników w kluczowych dyscyplinach są jednak zawstydzające. W pływaniu na 19 wysłanych zawodników mieliśmy dwa finały. W lekkoatletyce na ponad 60 zawodników, tylko osiem finałów.

Tendencja wśród najmocniejszych federacji faktycznie jest taka, żeby zabierać tylko najmocniejszych zawodników, a nie wysyłać tych, którzy walczą o to, by nie skończyć na ostatnim miejscu. Ja mogę powiedzieć, że na kolejne mistrzostwa świata do Tokio PZLA wyśle dużo mniejszą reprezentację. Nie potrafię powiedzieć, co będzie za cztery lata i czy znów zdecydujemy się na wysłanie wszystkich z kwalifikacjami, czy może będziemy wprowadzali bardziej restrykcyjne zasady.

A jak pan - jako były zawodnik - reaguje na takie słowa jak 69. w swojej konkurencji Oliwer Wdowik, który tuż po występie powiedział, że cieszy się z miejsca w światowej czołówce?

Zawodnicy po starcie plotą różne rzeczy. Każdy różnie postrzega sukces, a już zwłaszcza dotyczy to młodego pokolenia. Tacy zawodnicy muszą jeszcze dorosnąć.

Co się stało z lekkoatletyką?

Nasza lekkoatletyka się zestarzała. Bohaterowie są zmęczeni, a nie można w nieskończoność bazować na tych samych nazwiskach. One muszą ustąpić, ale jak widać nie mają komu.

Spodziewaliśmy się, że będzie gorzej niż w Tokio, ale chyba nikt nie przypuszczał, że będzie aż tak źle.

Człowiek wiedział, ale ciągle łudził się, że będzie lepiej. Okazało się, że nie było. Te igrzyska pokazały też wyraźnie, że Amerykanie idą bardzo szeroko, a w tym roku zdobyli w samej lekkoatletyce 34 medale, z czego 14 złotych. Wchodzą do konkurencji, w których do tej pory ich nie było. Wyraźnie widać też odwrót całej Europy w lekkoatletyce.

Najlepsi zawodnicy mogą tak naprawdę przez cały rok przebywać w najlepszych ośrodkach sportowych na świecie. Nikt z nich nie może narzekać na warunki. Dlaczego więc wyniki są takie słabe?

Najlepsi rzeczywiście mają perfekcyjne warunki i mogą sami - praktycznie bez ograniczeń - wybierać sobie miejsca zgrupowań. Może mają za dobrze? Czasami tak jest, że musi być trudno, muszą być problemy, bo w takich warunkach kształtuje się sukces. U nas w przypadku większości zawodników mówimy o perfekcyjnych warunkach.

W trakcie igrzysk pojawiła się teoria, że słabe wyniki naszych sportowców to efekt masowych zachorowań na koronawirusa podczas obozu w Spale tuż przed wyjazdem na igrzyska. To prawda?

Faktycznie w naszej kadrze pojawił się koronawirus w Paryżu, być może przypadki zachorowania były także w Spale. To już nie jest jednak tak poważna sprawa i nie miało to wielkiego wpływu na wyniki. Bardziej stawiałbym, że niektórzy startowali słabiej, bo są słabi, a nie dlatego, że mieli koronawirusa. Nie dorabiałbym spiskowej teorii dziejów. Nie wszyscy siedzieli w Spale, a też wyników nie uzyskali. Zresztą nikt nie miał koronawirusa przez cały sezon, a ja nie widziałem przypadków nagłej zapaści akurat w Paryżu. Po prostu ten sezon nie był najlepszy dla większości naszych sportowców.

Osiem na dziesięć medali zdobyły kobiety. Jak to wytłumaczyć?

Wszystkie dyscypliny przegrywają u nas z piłką nożną. Szkółki piłkarskie zabierają najzdolniejszych chłopców. W przypadku dziewczynek wybór jest mniej jednoznaczny i one częściej decydują się na uprawianie innych dyscyplin.

A nie ma pan wrażenia, że nasi sportowcy nie wytrzymują presji związanej ze startem w igrzyskach?

Trochę tak jest. Obserwuję to pokolenie sportowców i widzę, że nawet debiutanci wyglądają na sytych. Są zadowoleni z życia, mają wszystko czego potrzebują. Inne europejskie kraje też oczywiście mają ten problem, ale one akurat w większym stopniu bazują na dzieciach imigrantów. My będziemy mieć to dopiero za kilka lat, bo wtedy zobaczymy efekty emigracji z Ukrainy. Sytuacja w naszym sporcie jest też wynikiem tego, że społeczeństwo się bogaci i myśli jeszcze o innych sprawach niż wysyłanie dzieci na sport.

Jest pan gotowy na ostrą dyskusję w lekkoatletyce?

Nie ma prostych rozwiązań. Najpierw musimy przeprowadzić dokładną analizę. Czeka nas spora zmiana kadry zawodniczej, bo wielu sportowców może skończyć karierę, ale czekają nas też zmiany w związku.

Pan się szykuje na prezesa PZLA?

Na razie szykuję się na powrót do domu i chwilę odpoczynku.

Proszę nie uciekać od pytania. Wśród lekkoatletycznych działaczy otwarcie mówi się, że na jesieni czeka nas pojedynek o stanowisko prezesa PZLA pomiędzy panem a Sebastianem Chmarą. Startuje pan w wyborach?

Zobaczymy jak będzie. Jestem daleki od takich deklaracji. Jedyne co mogą zadeklarować, to że zostaję w związku i chcę dalej działać na rzecz polskiego sportu.

Za chwilę sport stanie się przedmiotem walki politycznej, a poszczególne partie będą się przerzucały odpowiedzialnością za słaby wynik na igrzyskach. To zła wiadomość dla sportu?

Zapewne tak będzie, ale nie dramatyzowałbym. To będzie chwilowa sytuacja, będą krzyki, apele o radykalne zmiany, ale po kilku dniach wrócimy do normalnej pracy. To już nie będzie takie medialne.

Czy w takim razie kibice mają powody, by martwić się o kondycję polskiego sportu w kontekście igrzysk olimpijskich w Los Angeles?

Myślę, że nie. Warto dodać, że udało się zdobyć medale w aż dziewięciu dyscyplinach. Wiele z dyscyplin przypomniało o sobie po wielu latach, a ich praca przynosi pierwsze efekty. Przykładem pierwszym z brzegu są skoki do wody i Robert Łukaszewicz, który skończył igrzyska na 14. miejscu. Mieliśmy zastój, a powoli widać, że coś się dzieje.

Jak ogólnie ocenia pan te igrzyska?

Igrzyska były gigantycznym sukcesem. To był powrót do święta sportu. To było niesamowite, że na każdej arenie był komplet widzów rozumiejących sport.

To pana najlepsze igrzyska?

Mi najbardziej podobał się Pekin, ale pewnie oceniam to przez pryzmat swojego medalu. Zapamiętałem je jednak jako perfekcyjne igrzyska. Teraz miałem zupełnie inną perspektywę, bo przyjechałem tutaj jako działacz.

Rozmawiał w Paryżu  Mateusz Puka

Źródło artykułu: WP SportoweFakty