31 lat i koniec kariery. "Przez lata żyłam w bańce"

Newspix / Marcin Bulanda / PressFocus / Na zdjęciu: Małgorzata Hołub-Kowalik
Newspix / Marcin Bulanda / PressFocus / Na zdjęciu: Małgorzata Hołub-Kowalik

- Najtrudniejsze po karierze jest znalezienie sobie nowego celu. Ja rozglądam się za nową pracą i mam już wstępny plan - mówi nam była członkini sztafety 4x400 m, Małgorzata Hołub-Kowalik. Zawodniczka w wieku 31 lat ogłosiła niedawno koniec kariery.

W tym artykule dowiesz się o:

Mateusz Puka, WP SportoweFakty: Do tej pory pani życie to były ciągłe wyjazdy. Jak odnalazła się pani w nowej rzeczywistości już po zakończeniu kariery?

Małgorzata Hołub-Kowalik, złota i srebrna medalistka igrzysk olimpijskich w Tokio: Ciągle uczę się normalnego życia. Do tej pory zawsze posiłek był podstawiony pod nos. Teraz przychodzę do domu, a lodówka jest pusta. Muszę coś ugotować, zadbać o zakupy na kolejny dzień. Coś, co dla normalnych ludzi - bo twierdzę, że sportowcy nie są do końca normalni - jest codziennością, dla nas jest czymś nieznanym. Zdałam sobie sprawę, że przez lata żyłam w bańce. Wszystko miałam podstawione pod nos, żyłam w rytmie, a celem były kolejne zawody. Teraz zadania muszę realizować dzień po dniu i trochę mnie to przytłacza.

To co teraz jest największym wyzwaniem? 

Bez wątpienia znalezienie sobie nowego celu. Teraz rozumiem, że sportowiec po zakończeniu kariery bardzo łatwo może się poczuć zupełnie niepotrzebny, beznadziejny. Ja też miałam ten problem.

Ale czy ostatecznie znalazła sobie pani nowy cel? W końcu zakończyła pani karierę mają zaledwie 31 lat.

Realizuję się w spotkaniach z dziećmi, bo chcę przekazywać swoją pasję do sportu innym. W ostatnim czasie ciągle albo sama organizuję, albo uczestniczę w takich spotkaniach. Jestem dość zajętą emerytką sportową.

ZOBACZ WIDEO: Ma 36 lat i trójkę dzieci, a nadal zachwyca figurą. Tylko spójrz na te zdjęcia!

To pomysł na pani główne zajęcie po skończonej karierze biegowej?

Chciałabym spróbować swoich sił w normalnej pracy na etacie. Być może w jakimś urzędzie. Gdy mówię o tym znajomym, to wszyscy się śmieją, że jestem zbyt energiczna, by wytrzymać osiem godzin za biurkiem. Przyznaję, że jest takie prawdopodobieństwo, ale i tak chciałabym spróbować.

Ma pani już jakiś konkretny plan?

Skończyłam studia dotyczące ochrony środowiska i do tego przez cały czas się przygotowywałam. Wiadomo jednak, że wciąż bliski jest mi sport i choć akurat w tej dziedzinie nie mam specjalistycznego wykształcenia, to jednak mam dość duże doświadczenie, które może się przydać. Obecnie jestem na etapie poszukiwania takiej pracy.

Skąd taki pomysł?

Chcę spróbować czegoś zupełnie innego, a najbardziej w tej pracy kręci mnie właśnie to, że jest to coś zupełnie innego niż wszystko, co do tej pory robiłam. To jest moment, by spróbować nowych rzeczy. Chcę się dowiedzieć, czy się do tego nadaję.

A polityka panią nie interesuje?

W pewnym sensie już w niej jestem, bo przecież jestem radną Sejmiku Województwa Zachodniopolskiego. Nie lubię jednak mówić o sobie jako o polityku, bo bardziej odpowiada mi rola społecznika. Raczej nigdy nie będę wielkim politykiem i przynajmniej na razie nie planuję wejść do ogólnopolskiej polityki. To mnie nie kręci.

Myślała pani o karierze trenerskiej?

Nie widzę się w tej roli. Mam teorię, że słabsi zawodnicy są później lepszymi trenerami. Oni są bardziej głodni wiedzy, mają większą ochotę, by poznać, dlaczego coś nie wyszło. U spełnionych sportowców zwykle nie ma aż takiej dociekliwości.

Mogło się wydawać, że po skończonej karierze będzie pani miała dość kolejnych wyzwań, a tu taka niespodzianka.

Totalnie nie potrafię usiedzieć w domu i ciągle muszę coś robić. Mąż śmieje się, że jak za długo siedzę w domu, to trzymają się mnie głupoty. Nie potrafię odpoczywać, dlatego ciągle wymyślam sobie nowe zajęcia. Zawodowy sport już zakończyłam, ale teraz chętnie popróbuję innych dyscyplin.

Co to znaczy?

Może wrócę na lekcje boksu. Kiedyś marzyłam o lekcjach tańca towarzyskiego, więc teraz jest chyba idealny czas na realizację tych planów. Korzystam z życia i nie boję się wyzwań. Mam nadzieję, że będzie też czas na weekendowe wypady po różnych europejskich miastach. Choć jako zawodniczka dużo podróżowałam, w wielu miejscach nie miałam czasu zobaczyć nawet najważniejszych zabytków. Często zdarzało się tak, że startowałam około godziny 20, a już o szóstej rano następnego dnia miałam samolot powrotny. Wiele razy startowałam w Paryżu, ale proszę uwierzyć, że jeszcze nigdy nie miałam okazji zwiedzić tego miasta.

Pogodziła się już pani z końcem kariery sportowej? Nie wszystko ułozyło się po pani myśli, a kontuzja w roku olimpijskim uniemożliwiła realizację planu.

Choć długo przygotowywałam się do zakończenia kariery, nawet w momencie pisania pożegnalnego posta w mediach społecznościowych było to dla mnie bardzo trudne. Polały się łzy. Na szczęście dzisiaj emocje już opadły i radzę sobie z tym wszystkim.

Pierwsze informacje o końcu kariery pojawiły się na początku czerwca. To była nagła decyzja?

Tak naprawdę już w kwietniu podjęłam tę decyzję. Już wtedy wiedziałam, że nie pojadę na igrzyska, a to był dla mnie jedyny sens kontynuowania kariery. W kwietniu doznałam kontuzji ścięgna Achillesa, ale nie ogłaszałam tego publicznie, bo chyba potrzebowałam trochę więcej czasu, by oswoić się z tą myślą. Teraz odchodzę jako spełniony sportowiec i szczęśliwy człowiek.

Domyślam się, że właśnie w kwietniu były najtrudniejsze momenty.

Sportowcy nie przywykli, by się poddawać. Byłam rozdarta, bo z jednej strony bardzo chciałam walczyć, a z drugiej - wiedziałam, że to nie ma sensu. Stałam w rozkroku i niby wychodziłam na treningi, ale z tyłu głowy cały czas miałam myśl, że to i tak koniec. Mam wrażenie, że trenowałam tylko po to, by jakoś się usprawiedliwić. Traktowałam trening jako alibi, bo gdy nic nie robiłam, to czułam się winna. To był naprawdę trudny czas. Na szczęście miałam jednak kogoś, kto bardzo mi pomógł.

Kogo dokładnie ma pani na myśli?

Od urodzenia dziecka najważniejsza jest dla mnie córeczka. Gdyby nie ona, mogłabym się załamać, a tak cały czas musiałam się starać. Córka nie pozwalała mi na słabszy okres i uratowała mnie z tego wszystkiego. Jej obecność pozwoliła mi podjąć ostateczną decyzję o końcu kariery. Za jej sprawą próbuję teraz gotować i robię w domu sporo rzeczy, którymi do tej pory się nie zajmowałam. Muszę nauczyć się całej organizacji dnia. Do tej pory przyjeżdżałam do domu na dwa dni, miałam jasny plan i go realizowałem.

Bolesna kontuzja ścięgna Achillesa już pani nie dokucza?

Teraz jest w miarę dobrze, ale wystarczy, że trochę mocniej chcę się poruszać, a ból znów wraca. Być może po dłuższej przerwie to wszystko nieco się uspokoi. Takie same opinie słyszałam jednak także przed ciążą, a przerwa poprawiła sytuację jedynie na pół roku. Dopóki biegałam w zwykłych butach, było dobrze, ale gdy tylko założyłam kolce, to wszystko wróciło. Śmieje się, że to był znak od organizmu, że przyszedł czas na poważniejsze zmiany.

Adrianna Sułek po igrzyskach żałowała, że nie zrobiła sobie dłuższej przerwy tuż po urodzeniu dziecka. Pani miała myśli, że nie warto było wracać do sportu po urodzeniu dziecka i można było już wtedy zakończyć karierę?

Nasze przypadki zupełnie się różnią. Ada zrobiła to po swojemu. Ja na wszystkie zgrupowania po narodzinach córki jeździłam razem z nią. Nigdy nie miałam myśli, że przez treningi ją zaniedbuję. Ciągle byłyśmy razem. Nie żałuję, że wybrałam taką drogę, bo w innym przypadku miałabym do siebie duże pretensje, że nie spróbowałam. Walczyłam, ale nie wyszło i wiem, że nie ma czego żałować. Nic więcej nie dało się zrobić.

Domyślam się, że treningi po ciąży musiały być najtrudniejszym momentem w karierze.

Faktycznie powrót do wysokiej formy był bardzo trudny. Mimo iż przez całą ciążę byłam aktywna, zderzenie z treningami już po narodzinach córki było dla mnie kosmicznym doświadczeniem. Już po dwóch kółkach truchtu sapałam jak stara lokomotywa. Na siłowni miałam wrażenie, że każdy ciężar mnie przygniata. Zderzenie z rzeczywistością było brutalne. Na szczęście istnieje coś takiego jak pamięć mięśniowa, a ja widziałam postępy praktycznie z tygodnia na tydzień. Siłowo i wytrzymałościowo szybko poszło do przodu, ale bardzo długo miałam problem z mocą i dynamiką. Po żadnej kontuzji nie wracało mi się tak trudno, jak po ciąży. Według mnie optymalny czas na pierwszy start po ciąży to około rok.

Ostatecznie powrót do najwyższej formy i wyjazd na igrzyska uniemożliwiła pani kontuzja. Jak przeżywała pani start żeńskiej sztafety 4x400 metrów podczas igrzysk w Paryżu?

Przyznaję, że bieg półfinałowy oglądałam na telefonie na stacji benzynowej i… wyłam jak bóbr. Płakałam straszliwie, a ludzie wokół patrzyli, co się ze mną dzieje. Mi po prostu przykro patrzyło się na to, że dziewczynom nie udało się wywalczyć awansu do finału.

Żałowała pani, że nie mogła pani wystartować w tym wyścigu?

Nie, po prostu wiedziałam, ile dziewczyny włożyły pracy w przygotowania i było mi bardzo smutno, że nie udało się zrealizować celu, czyli wejść do finału. Postawiłam się trochę w ich skórze i dlatego tak zareagowałam. Zresztą przez całe igrzyska byłyśmy w kontakcie, a ja wspierałam je, jak tylko mogłam. W maju byłam już zupełnie pogodzona, że nie wystartuję w Paryżu, więc w tym przypadku nie chodziło o mnie. Ja oglądając zmagania już podczas mistrzostw Europy w Rzymie, czułam, że mój czas minął i było mi z tym dobrze.

Rozmawiał Mateusz Puka, dziennikarz WP SportoweFakty

.

Źródło artykułu: WP SportoweFakty