Z nowymi tyczkami i wiarą w siebie - rozmowa z Moniką Pyrek, wicemistrzynią świata w skoku o tyczce

Wicemistrzyni świata z Berlina w skoku o tyczce wierzy, że w nowym sezonie poprawi rekord życiowy. Chciałaby też zamienić się z Anną Rogowską miejscami na podium. W rozmowie z portalem SportoweFakty.pl Monika Pyrek opowiada o planach startowych, nowym sprzęcie, stresie podczas mitingu w Szczecinie i sponsorskim kontrakcie. Tyczkarka liczy też na medal mistrzostw Europy, które odbędą się w Barcelonie. - Kocham Hiszpanię - mówi.

W tym artykule dowiesz się o:

Wojciech Potocki: Za oknami mróz i kopny śnieg. Co w tych warunkach może robić tyczkarka?

Monika Pyrek: Tylko wyprowadzać psa (śmiech). On uwielbia śnieg, a mnie takie spacery sprawiają ogromną frajdę. Nawet nie myślę o innym treningu niż w hali.

Śniegowe zaspy aż kuszą, żeby w nie skoczyć.

- Ale nie z wysokości ponad czerech metrów (śmiech). Nie, swoje przygotowania do sezonu ograniczam teraz wyłącznie do hali.

Wynika z tego, że rozpoczęła pani już treningi?

- Tak, trenuję teraz na zgrupowaniu w Spale. Co prawda rozpoczęliśmy troszeczkę później niż w ubiegłych latach, ale też sezon trwał dłużej niż zwykle i do tego był bardzo intensywny.

Kiedy planuje pani pierwsze starty?

- Już niedługo. Po raz pierwszy mam zamiar wystartować 7 lutego. Będzie to miting w Moskwie, a trzy dni później wystąpię na Pedro`s Cup w Bydgoszczy. Pod koniec lutego czekają mnie mistrzostwa Polski w Spale, a potem tradycyjny, marcowy miting w Doniecku. Po tych startach podejmę decyzję czy wystąpię w Dausze w halowych mistrzostwach świata, czy nie. Jest taka ewentualność, że do Kataru nie pojadę. Jeśli tak będzie, to nic wielkiego się nie stanie.

Wynika z tego, że sezon halowy potraktuje pani trochę ulgowo.

- Wie pan, startując zawsze chce się wygrać. Ja jednaka zawsze uważałam, iż najważniejszy jest sezon letni i do niego się przygotowuję. Występy w hali to dla mnie taki miły przerywnik w ciężkiej pracy. Zawsze warto sobie przypomnieć jak wygląda "startowa gorączka", dlatego nie unikam halowej rywalizacji, chociaż mam do niej pewien dystans.

Lekkoatleci są teraz trochę zapomniani. Wszyscy patrzą na Vancouver i przygotowania naszych przedstawicieli sportów zimowych. Czy słysząc słowo igrzyska, nie myśli pani już o Londynie?

- Jakoś nie (śmiech). Oczywiście mam już ułożone plany przygotowań, ale to jeszcze ponad dwa lata. Ja staram się patrzeć przede wszystkim na to, co czeka mnie w najbliższym sezonie. Najważniejsze będą mistrzostwa Europy w Barcelonie. Przecież bronię tytułu wicemistrzowskiego.

W kraju jest pani ostatnio na drugiej pozycji za Anną Rogowska. Może czas ja zdetronizować?

- Zawsze trenujemy i startujemy po to, by być najlepszymi. Ja mogę sobie życzyć jedynie tego, by na każdych mistrzostwach świata czy Europy dwie Polki stały na najwyższych stopniach podium. Chciałabym jednak, żeby od czasu do czasu kolejność były inna. Odwrotnie niż w Berlinie (śmiech).

Czyli jednak myśli pani o tym, by "przeskoczyć" Annę Rogowską.

- Sport polega na tym, by być najlepszym. Często jednak myślę, żeby wygrać z sama sobą, a nie z konkretną zawodniczką. Dla nie najważniejsze jest ciągłe poprawianie osiągnięć. W tym roku chciałabym przede wszystkim pobić mój rekord życiowy i skoczyć więcej niż 4,82 m.

A nie ma pani takiego wrażenia, że doszła już do kresu możliwości. Nie mówi pani sobie czasami - wyżej nie dam rady?

- Gdyby tak było to musiałabym skończyć karierę. Nie, o tym, że mogę skakać wyżej świadczą moje treningi. Niestety, na razie nie udaje mi się osiągać na zawodach tego co wychodzi na treningach. Mam nadzieję, że w tym roku tak jednak się stanie. Myślę, że wtedy bez problemu uzyskam 4,85 m, a przy pewnym szczęściu nawet 4,90 m.

Coś pani zmieniła w treningu?

- Dążę do tego, by podwyższyć uchwyt. Właśnie dlatego firma, która wyposaża mnie w sprzęt przygotowuje, specjalnie dla mnie, nowe tyczki o długości 4,50. Są one lżejsze od dotychczasowych. Wierzę, że mi pomogą. Będę na nich skakała w sezonie halowym, ale nie spodziewam się jakichś natychmiastowych efektów. Chodzi o to, by się do nich przyzwyczaić, a wyniki - jak już mówiłam - powinny przyjść w lecie.

Niektórzy mówią o pani "Monika Pedro`s". Z dawne, pokaźnej grupy lekkoatletów tylko pani została wierna sponsorowi. Inni poszukali sobie nowych.

- Ha, ha, coś w tym jest. Indywidualny kontrakt z tą firma podpisałam tylko ja. Cóż, cenię sobie przede wszystkim lojalność i cieszę się, że chcą mnie dalej wspierać. To samo dotyczy sprzętu. Od dziesięciu lat mam kontrakt z Adidasem i mimo kilku innych propozycji nic nie zmieniam.

W zeszłym roku wybrano nowe władze Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Widzi pani zmiany na lepsze? Chyba są niewielkie.

- Jak to, a osiem medali na mistrzostwach świata?

To raczej zasługa zawodników niż związku.

- Tak, ale działacze tworzą przede wszystkim atmosferę, a ta, proszę mi wierzyć, jest teraz rewelacyjna. Związek też organizuje wszystkie zgrupowania i obozy treningowe. Tu również nie można narzekać. Najważniejsza jest jednak atmosfera, która zdecydowanie się poprawiła. Nowy szef szkolenia, Piotr Haczek, to twardy facet, który trzyma wszystko silną ręką. Zupełną nowością są na przykład szkolenia trenerskie. Ostatnio w Gdańsku na AWFiS była konferencja z największym autorytetem w skoku o tyczce, trenerem Siergieja Bubki i Jeleny Isinbajewej, Witalijem Pietrowem. Jestem pod wrażeniem jego wykładów i zajęć. Nie opuściłam żadnych.

A sprzęt? Nie mecie żadnych kłopotów finansowych?

- Nie wiem jak inni, ale ja nie narzekam. Może dlatego, że jestem objęta indywidualnym programem przygotowań do igrzysk olimpijskich? Pieniądze są przez ministerstwo przekazywane indywidualnie. Nie mam więc żadnych problemów. Zmieniło się tylko tyle, że teraz mam swojego fizykoterapeutę, który jeździ ze mną na wszystkie zgrupowania. To bardzo ważne, tym bardziej, że nie jestem już młodą zawodniczką (śmiech) i tego typu odnowa jest mi potrzebna praktycznie cały czas.

Do Szczecina wróciła wielka lekkoatletyka. Cieszy się pani z tego, że może startować na mitingu Pedro`s Cup w Szczecinie, mieście gdzie mieszka i którego jest ambasadorką?

- Ogromnie się cieszę, ale dla mnie są to chyba najbardziej stresujące zawody. Startuję przed swoją publicznością i wszyscy wymagają ode mnie żebym wygrała. W tamtym roku nie udało mi się tego dokonać. Popełniłam błąd techniczny, wyrwało mi tyczkę z rąk i do tego jeszcze się poturbowałam. Mam jednak nadzieję, że teraz będzie lepiej.

Najważniejsze dla pani zawody w nowym sezonie?

- Zdecydowanie mistrzostwa Europy. Do tego dochodzi "Diamentowa Liga", nowy cykl, w którym chciałabym bardzo dobrze wypaść. Będzie to jednocześnie przygotowanie do startu w Barcelonie.

No to życzenia też są jasne. Złoty medal na mistrzostwach.

- Kocham Hiszpanię, więc jestem dobrej myśli i liczę na to złoto. Choć łatwo wcale nie będzie.

Komentarze (0)