Kryscina Cimanouska od dwóch lat reprezentuje Polskę, a w Tokio ponownie wystąpiła na wielkiej lekkoatletycznej scenie. Sprinterka wraz z biało-czerwoną sztafetą 4x100 m dotarła do finału mistrzostw świata. Niemieckie media przypomniały dramatyczną przeszłość zawodniczki.
"Cztery lata temu w Tokio, podczas igrzysk olimpijskich, rozegrały się sceny jak z thrillera szpiegowskiego. Białoruska lekkoatletka została porwana z wioski olimpijskiej, podobno na polecenie służb specjalnych swojego kraju" - przypomina "Bild".
ZOBACZ WIDEO: Przyjęła pod dach Ukrainkę. Teraz co miesiąc dostaje od niej taki SMS
"Powód: Kryscina Cimanouska miała wystartować w sztafecie 4x400 metrów, czyli w konkurencji, której w ogóle nie trenowała. Z kolei z jej koronnej konkurencji, biegu na 200 m, została skreślona. Była to najwyraźniej reakcja na publiczną krytykę, jaką zawodniczka skierowała wobec swojego związku" - czytamy.
Według relacji Cimanouskiej, podjęto próbę jej przymusowego odesłania do Mińska. Na lotnisku w Tokio czekał już samolot, a w kraju rządził twardą ręką Aleksandr Łukaszenka. Tam groziły jej represje, od wyrzucenia z kadry po więzienie czy nawet tortury.
Dzięki szybkiej reakcji japońskich służb udało się zapobiec dramatowi. Sprinterka została objęta ochroną i trafiła do bezpiecznego miejsca. Później o azyl walczyło kilka państw, ale ostatecznie zdecydowała się na przenosiny do Polski, gdzie rozpoczęła nowe życie i kontynuowała sportową karierę. "Cimanouska wolałaby w ogóle nie mówić o porwaniu z 2021 roku" - dodaje "Bild".
Cztery lata później Cimanouska powróciła do Tokio już jako Polka. Wraz ze sztafetą 4x100 m dotarła do finału mistrzostw świata. Biało-Czerwone uzyskały ósmy czas, jednak później zostały zdyskwalifikowane.