Wielkie oszustwo? Trener gwiazd biegów oskarżony o stosowanie dopingu

Michał Fabian
Michał Fabian

Broni się także sam Salazar, choć nie zgodził się na występ w programie BBC. Przesłał za to kilka zdań wyjaśnienia. - Zarzuty wysuwane przez państwa źródła są oparte na fałszywych przesłankach i półprawdach - stwierdził. Doping u Ruppa? Salazar utrzymuje, że w dokumencie (który trafił w ręce jego byłego asystenta) był błąd w zapisie. Biegacz otrzymywał nie testosteron, lecz "Testoboost" - legalny suplement diety.

Zgłaszają się jednak także inni świadkowie, a afera - w USA już porównują ją do tej z udziałem Lance'a Armstronga - zatacza coraz szersze kręgi. Niektórzy twierdzą, że Salazar miał testować krem z testosteronem, by dowiedzieć się, jak dużo trzeba go zużyć, żeby test dał wynik pozytywny. W tej sprawie - w roli "królika doświadczalnego" - miał wystąpić jego syn Alex. Gdy Salazara pytano, po co to robił, odpowiadał, że chce się zabezpieczyć przed podstępem ze strony rywali (którzy rzekomo mogliby natrzeć kremem któregoś z jego biegaczy).

Farah "zmieszany z błotem"

Przeciwko trenerowi Nike Oregon Project wystąpiła również dwójka jego byłych podopiecznych. To małżeństwo KaraAdam Goucherowie. Zawodniczka (brązowa medalistka MŚ 2007 na 10000 m) ujawniła, że Salazar kazał jej wziąć Cytomel - lek na tarczycę - który miała stosować po to, by... pozbyć się dodatkowych kilogramów po urodzeniu syna. - Zapytaj Galena (Ruppa - przyp. red.), on ma na to receptę - miał oznajmić szkoleniowiec.

Sportsmenka, po konsultacji ze swoim endokrynologiem, niczego nie wzięła. Jej mąż Adam (biegał na średnich i długich dystansach) zeznał, że Salazar "miał swoją małą aptekę". Goucherowie odeszli z Nike Oregon Project w 2013 r. Udali się do Travisa Tygarta, szefa USADA (Amerykańskiej Agencji Antydopingowej).

W bardzo niezręcznej sytuacji znalazł się Farah. O ile Salazar i Rupp są podejrzewani o konkretne czyny, o tyle Brytyjczykowi nikt niczego nie zarzucił. Jednak sam fakt współpracy z amerykańskim trenerem - od 2011 roku - stawia go w złym świetle. Pochodzący z Somalii mistrz olimpijski i mistrz świata (w biegach na 5000 i 10000 m) po emisji programu BBC postanowił wycofać się z mityngu Diamentowej Ligi w Birmingham, na którym miał pobiec na 1500 m (zrezygnował ze "startowego" w wysokości 115 tys. dolarów). Twierdził, że jest "emocjonalnie wyczerpany". I wściekły.

- To nie jest fair. Nie zrobiłem niczego złego, a moje nazwisko mieszane jest z błotem. Moja reputacja jest rujnowana. Zabijacie mnie - zwrócił się do dziennikarzy na konferencji prasowej. - Jestem czysty i w 100 procentach przeciwny dopingowi. Wierzę, że każdy przyłapany sportowiec powinien dostać dożywotnią dyskwalifikację. Muszę dowiedzieć się, co jest grane, czy te informacje są prawdziwe, czy nie. Jeśli tak, to będę pierwszym, który odejdzie od niego - tak mówił o Salazarze.

Nie pamięta pani Mary?

Farah wsiadł w samolot i poleciał do USA, by spotkać się z trenerem. Salazar najwyraźniej uspokoił go wyjaśnieniami. - Ostatni tydzień był dla mnie ciężki. Miałem czas na przemyślenia. Jestem nastawiony dużo bardziej optymistycznie - powiedział biegacz. Na Wyspach Brytyjskich nie brakuje jednak głosów, że czym prędzej powinien zmienić trenera.

Media przypominają historię Mary Slaney (panieńskie nazwisko Decker), amerykańskiej biegaczki, która w 1996 roku podczas kwalifikacji olimpijskich miała zbyt wysoki poziom testosteronu. Jej trenerem był wówczas... Salazar. Wygląda na to, że szkoleniowiec albo ma krótką pamięć, albo pewnych rzeczy po prostu pamiętać nie chce. - Zapytałem go o tę sprawę, nim dołączyłem do jego zespołu w 2011 r. Alberto odpowiedział mi, że wówczas jej nie trenował - przyznał kilka dni temu Mo Farah. Kłamstwo ma jednak krótkie nogi. Wystarczy sięgnąć do biografii Salazara, w której napisał: "Trenowałem także moją dobrą przyjaciółkę Mary Slaney, amerykańską legendę średnich dystansów, pod koniec jej kariery".

"14 minut. Historia legendarnego biegacza i trenera" - tak brzmi tytuł książki o Alberto Salazarze. W 2007 roku były maratończyk miał atak serca. Nie pracowało ono przez 14 minut, sytuacja była beznadziejna. - Umarłem na 14 minut. Bóg dał mi jednak drugą szansę - powiedział Salazar, którego uratowali lekarze. Teraz słynny Amerykanin walczy o to, by obronić dobre imię. Jeśli to mu się nie uda, a zarzuty o stosowanie dopingu się potwierdzą, czeka go śmierć. Śmierć zawodowa.

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×