Monika Pyrek: Wykorzystać do maksimum możliwość poprawienia szybkości i siły

Wynik 4,71 m dał Monice Pyrek zwycięstwo we wtorkowych zawodach Pedros Cup w bydgoskiej Łuczniczce. - Nie czułam presji i nie nastawiałam się na wielki wynik - przyznała zawodniczka w rozmowie z Przeglądem Sportowym. 4,71 m to drugi w tym roku rezultat na świecie.

W tym artykule dowiesz się o:

Pyrek dodała, że we wtorek nic jej nie przeszkadzało, nawet niezbyt dobre samopoczucie. - Czułam się znakomicie i nie przeszkadzał mi nawet wysoko ułożony rozbieg, którego dotychczas nie lubiłam. Mało tego, nie zwracałam uwagi na zapalenie zatok, dokuczające mi od grudnia. Dolegliwości się nasiliły po niedawnym starcie w Malmo, gdzie konkurs tyczki przeprowadzono na lodowisku, przykrytym tylko syntetyczną wykładziną. Było potwornie zimno i ten występ w Szwecji nie wyszedł mi na zdrowie. Dlatego w Bydgoszczy sama siebie nie poznawałam, bo jeszcze tego samego dnia rano czułam się źle i byłam zła jak osa - powiedziała tyczkarka.

Lekkoatletka zdradziła także, że w Pedros Cup zastosowała inny uchwyt oraz twardszą tyczkę. - We wtorkowym konkursie zaryzykowałam najwyższy uchwyt w karierze - 4,38 m, biorąc bardzo twardą tyczkę numer 22.0. Nawet w letnim sezonie przy pełnym rozbiegu używałam słabszej tyczki - 21.6. A to nie wszystko. Otóż mając 28 lat postanowiłam, za radą Wiaczesława Kaliniczenki, wykorzystać do maksimum możliwość poprawienia szybkości i siły. Bo zdaniem trenera dla zawodniczki w tym wieku to już ostatni dzwonek. Później można już tylko te cechy utrwalać. No i widać efekty. Podczas sprawdzianów w Spale sprinterka Iwona Brzezińska wyprzedzała mnie na 40 metrów najwyżej o 0,1 sekundy - wyjaśniła na łamach Przeglądu Sportowego.

Źródło artykułu: