Tego kibice nie widzieli. Maraton na igrzyskach w Rio ukończył... komik!

Getty Images / Matthias Hangst / Kuniaki Takizaki podczas maratonu na IO w Rio de Janeiro
Getty Images / Matthias Hangst / Kuniaki Takizaki podczas maratonu na IO w Rio de Janeiro

W Japonii mówią na niego Neko Hiroshi, czyli "Kot Hiroshi". Występuje bowiem na scenie w przebraniu kota. W olimpijskim maratonie walczył o to, by nie być ostatnim. Z powodzeniem. Na mecie cieszył się tak, jakby zdobył medal.

Polscy kibice w ostatnim dniu igrzysk w Rio de Janeiro emocjonowali się głównie pojedynkiem naszych szczypiornistów o brązowy medal z Niemcami. W tym samym czasie trwała rywalizacja w biegu maratońskim mężczyzn. Zwyciężył Kenijczyk Eliud Kipchoge, drugi był Etiopczyk Feyisa Lilesa, zaś trzeci Amerykanin Galen Rupp.

Mało kto oglądał transmisję ze zmagań na "królewskim dystansie" (42,195 km) do samego końca. Szkoda, bo ciekawie było nie tylko podczas walki o medale. Niektórzy zawodnicy mieli duże problemy z ukończeniem zawodów, ale nie zamierzali się poddawać. Irańczyk Mohammadjafar Moradi (129. miejsce) padł kilka metrów przed linią mety, przekroczył ją na kolanach. Panamczyk Jorge Castelblanco (135.) pod koniec stawiał malutkie kroki, zaś Argentyńczyk Federico Bruno (137.) poruszał się... krokiem odstawno-dostawnym.

Bój o 139. lokatę

Ale to nie był koniec widowiska. Gdy powoli dobiegał końca trzeci kwadrans trzeciej godziny rywalizacji, spiker zakomunikował: "Oto nasi dwaj ostatni maratończycy".

Realizator transmisji pokazał wówczas "kieszonkowego" maratończyka, który z grymasem bólu na twarzy starał się uciec przed goniącym go rywalem. Tym mikrusem (mierzy 151 cm, choć niektóre źródła podają zaledwie... 145 cm) był Kuniaki Takizaki, 39-letni biegacz reprezentujący Kambodżę. Toczył walkę o przedostatnie miejsce z maratończykiem z Jordanii Methkalem Abu Draisem.

Takizaki kilkaset metrów przed metą przypuścił decydujący atak. Żwawiej zaczął przebierać nogami, zapewniając sobie wygraną w pojedynku o... 139. miejsce.
Na ostatniej prostej, na sambodromie w Rio, obaj biegacze skupili się na pozdrawianiu publiczności. Takizaki przekroczył linię mety po 2 godzinach 45 minutach i 55 sekundach. Abu Drais - 23 sekundy za nim.

Wstąpiły w niego nowe siły

Kambodżanin za metą nie padł jednak z wycieńczenia. Nagle wstąpiły w niego nowe siły. Urządził wielkie show - domagał się owacji, zaczął "dyrygować" tłumem. Spotkało się to z pozytywną reakcją kibiców, którzy nagrodzili go za determinację.

Okazuje się, że nie był to przypadek. Takizaki doskonale czuje się w roli showmana. Na co dzień jest bowiem... komikiem!

Sportowiec pochodzi z Japonii. W kraju tym mówią na niego Neko Hiroshi, czyli "Kot Hiroshi". Na scenie przebiera się bowiem za kota.

W azjatyckich mediach przeczytać można, że jego sława - jako komika - już przemija. Takizaki znalazł jednak sposób na to, by gościć na czołówkach gazet. Tym sposobem były biegi długodystansowe.

Japończyk zaczął jeździć na zawody organizowane w Kambodży. Były to lata 2007-2008. "Kot Hiroshi" wziął udział m.in. w półmaratonie w stolicy tego kraju - Phnom Penh, startował także w innych imprezach. W tych większych stawał na podium, lokalne nawet wygrywał. Jak na amatora miał całkiem dobre wyniki. Zapragnął jednak czegoś więcej.
[nextpage]Kambodża nie zdobywa medali na igrzyskach, nie odnosi sukcesów w sporcie. Nie ma na to środków. Kraj ten jest najbiedniejszym w Azji. Takizaki zaś pieniądze miał. Był powiązany z japońską fundacją "Cambodia Dream". W 2011 r. podpisał porozumienie z Narodowym Komitetem Olimpijskim Kambodży (NOCC). Jego fundacja zasponsorowała półmaraton w Phnom Penh, przeznaczyła także środki na szkolenie młodzieży. Nieoficjalnie mówiło się o kwotach rzędu 20-30 tys. dolarów.

Biegacze nie chcieli "farbowanego lisa"

Komik nie robił tego jednak całkowicie bezinteresownie. Ubiegał się bowiem o otrzymanie obywatelstwa Kambodży. W październiku 2011 r. dostał stosowny dokument. Jego marzeniem był występ na igrzyskach olimpijskich w Londynie.

Wywołało to w jego nowej ojczyźnie ogromne kontrowersje. Miejscowi biegacze zaczęli protestować przeciwko wysyłaniu do Londynu - używając terminologii piłkarskiej zapożyczonej od Franciszka Smudy - "farbowanego lisa".

Najgłośniej protestował Hem Bunting, uznawany wówczas za najlepszego maratończyka Kambodży. Sugerował wprost, że Takizaki kupił sobie miejsce w kadrze na igrzyska. Popadł w konflikt z federacją i został wykluczony z reprezentacji z powodów dyscyplinarnych. Jednak "Kot Hiroshi" do Anglii także nie pojechał.

Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) nie zezwoliło mu na start. Nie upłynął bowiem rok karencji po zmianie obywatelstwa. Takizaki mógłby wystartować w barwach Kambodży dopiero 18 października 2012 r. Dwa miesiące i sześć dni po olimpijskim maratonie.

"Furtka" od MKOl

Komik był jednak uparty. Minęły cztery lata. Tym razem nic i nikt nie stanął mu na przeszkodzie. W maju 2016 r. wygrał kwalifikacje olimpijskie w Kambodży, okazując się najlepszym spośród 11 zawodników. Czas był bardzo przeciętny - 2:44:02. Mocno odbiegający od limitów wyznaczonych dla maratończyków z całego świata (2 godziny 19 minut). Jednak Takizaki skorzystał ze specjalnej "furtki".

Międzynarodowy Komitet Olimpijski rezerwuje część miejsc dla krajów, które nie mają środków na wyszkolenie znakomitych sportowców. W ten sposób pochodzący z Japonii biegacz został dopuszczony do startu z gwiazdami biegu maratońskiego.

- Jesteśmy szczęśliwi i gratulujemy mu uzyskania prawa startu na igrzyskach. Zasłużył na to swoimi niestrudzonymi staraniami i ciężkimi treningami - powiedział sekretarz generalny NOCC Vath Chamroeun.

O sportowej emeryturze nie myśli

Przed wylotem do Rio de Janeiro maratończyk podkreślał, że zamierza pobiec w granicach 2 godzin i 25 minut, co byłoby jego nowym rekordem życiowym (poprzedni - z maratonu w Tokio w 2015 r. - wynosił 2:27:52). Zadanie okazało się ponad jego siły. Reprezentant Kambodży zawsze jednak będzie mógł powiedzieć, że nie przybiegł ostatni.

Ma 39 lat, ale jeszcze nie wybiera się na sportową emeryturę. - Tak długo, jak będę w stanie biegać, chcę kontynuować karierę - podkreślił. Później być może zostanie trenerem. Chciałby służyć przykładem dla młodszych biegaczy z Kambodży, którzy będą się przygotowywać do Igrzysk Azji Południowo-Wschodniej. Za siedem lat tę imprezę zorganizuje Phnom Penh.

W Kambodży cieszą się, że mają takiego sportowca. - Niektóre kraje wydają wiele pieniędzy, by kupić zagranicznych obywateli, którzy są dobrzy w sporcie. My nie zapłaciliśmy nic. To on przyjechał, by nam pomóc - tłumaczył Pen Vuthy, sekretarz generalny federacji lekkoatletycznej.

ZOBACZ WIDEO Rio 2016: Maratończyk wygrał z bólem. Na metę wbiegł... bokiem

{"id":"","title":""}

Komentarze (0)