Tomasz Majewski: 10 medali na igrzyskach olimpijskich to bardzo dobry wynik

PAP / Adam Warżawa
PAP / Adam Warżawa

- Zachłystywanie się Wielką Brytania to zjawisko falowe. Wizyta w Londynie sprowadza na ziemię. Oni wydali na kolarstwo tyle, ile my na cały sport - mówi Tomasz Majewski. Dwukrotny mistrz olimpijski porusza również wątek Caster Semenyi.

W tym artykule dowiesz się o:

WP SportoweFakty: Zamiast pytania pokażę może klasyfikację medalowe z igrzysk olimpijskich. Wynika z nich jednoznacznie, że polski sport od 2000 roku jest w wielkim kryzysie.

[b]

Tomasz Majewski, mistrz olimpijski i wiceprezes Polskiego Związku Lekkiej Atletyki:[/b] Najłatwiej porównywać suche cyferki. A nikt nie myśli, jak się te medale zdobywa. Kiedyś, w latach 60., 70. zdobywaliśmy ich dużo, ale też było o nie łatwiej. Startowało trochę ponad 100 państw. Teraz jest znacznie więcej, bo prawie 200. Każdy chce medal i inaczej te medale się rozkładają. Z igrzysk na igrzyska będzie o nie coraz trudniej. Najlepiej to widać w lekkiej atletyce. Każdy stara się ze wszystkich sił i wydaje na te medale potężne pieniądze. Medal kosztuje dużo. Trzeba wydać miliony dolarów, a gwarancji nie ma. Te nowe kraje, dla których to jest główna ambicja, nie wahają się zainwestować wielkiej kasy. Podobnie wszelkie dyktatury, kraje autokratyczne. A my takich pieniędzy nie mamy, więc musimy się cieszyć z tego co mamy.

Mam rozumieć, że trzy medale polskiej lekkoatletyki to dużo?

- Tak, bardzo dużo. A niewiele brakowało, żeby było więcej. Jeden rzut, dwa centymetry i tak dalej. Pech.

ZOBACZ WIDEO Ewa Brodnicka wspomina, jak poskromiła pijanego adoratora

I pański przyjaciel, Piotr Małachowski, zawodnik ze srebrnym medalem zostaje trzecim sportowcem roku w plebiscycie "Przeglądu Sportowego". Dziwne.

- Plebiscyt to plebiscyt. Fajna sprawa, ale najważniejsze są medale. Władek Komar też nigdy plebiscytu nie wygrał a był wielkim sportowcem. Różne mogą być powody, dla którego nie wygrywa się plebiscytu.

SMS-y.

- Dajmy spokój.

Nie ma pan jakiś nerwowych odruchów na dźwięk przychodzącego sms-a?

- Nie, nie. Dwa razy przegrałem przez sms-y (w 2008 roku z Robertem Kubicą, w 2012 z Justyną Kowalczyk). Nie byłem zachwycony, ale z czasem traktuję to jako zabawę. W tym roku Anita Włodarczyk wygrała i wiara w plebiscyt wróciła.

Z drugiej strony odnieśliśmy największy sukces polskiej piłki od 30 lat, więc wygrana Lewandowskiego byłaby usprawiedliwiona.

- Lewandowski jest wybitny, ale przebić wynik Anity, złoty medal z rekordem świata, to jest rzecz praktycznie niemożliwa. Chyba, że w dyscyplinie, gdzie można zdobyć więcej medali.

A jak już ustaliliśmy, w Polsce za dużo ich nie zdobywamy.

- Trzeba też pamiętać, że to były najlepsze igrzyska jeśli chodzi o lekką atletykę, od lat. Mimo, że bez Rosjan. A było bardzo blisko, żeby Maria Andrejczyk zdobyła medal. Do tego Paweł Fajdek.

Wszystko w jednej grupie sportów, siłowo-techniczne.

- To racja, mamy tradycje, kontynuację, dobrych trenerów. Ale też świetną koniunkturę, bo na przykład teraz poziom światowego młota męskiego jest najniższy od lat. Z wynikami, z którymi teraz wygrywasz, kiedyś nie wszedłbyś do ósemki. Wśród kobiet również jest słabo. Jest Anita, która jest niesamowita i to tyle. Za nią jest pusto.

Musimy się przyzwyczaić do tego, że będziemy z kolejnych igrzysk przywozić te 10-11 medali?

- Tak.

Smutne.

- Jesteśmy krajem określonej wielkości i określone pieniądze inwestujemy w sport. Podpieramy się przykładem Węgier, jak to oni wszystko fajnie robią. A im trafiła się Katinka Hosszu, akurat w konkurencjach gdzie te medale można tłuc. Gdyby nie to, aż tak różowo by nie wyglądali. My też mieliśmy Otylię Jędrzejczak i też byliśmy wyżej.

Kolejny temat to Wielka Brytania.

- Ok, ale oni na samo kolarstwo wydali taką sumę jaką my wydajemy na cały sport. Jak będziemy pompowali przez długi okres tak gigantyczne pieniądze, to będziemy rywalizować. To zachłystywanie się Wielką Brytania to zjawisko falowe. Dopiero wizyta w Wielkiej Brytanii sprowadza na ziemię. 400 milionów na kolarstwo, dziękuję.

Z drugiej strony są kenijscy biegacze średnio i długodystansowi, są jamajscy sprinterzy. Wygląda na to, że sukces osiągają albo bardzo bogaci albo bardzo biedni, a tacy jak my, średniacy, mamy problem.

- Coś w tym jest. Jak latam gdzieś samolotem, stadion lekkoatletyczny najłatwiej zobaczyć z góry, bo jest charakterystyczny pomarańczowy. Lecisz nad Niemcami i wszędzie to widać. Trzeba też popatrzeć, że coraz więcej sukcesów osiągają dzieci imigrantów, które mogą awansować poprzez sport - jak Mo Farah. W dobrym bogatym społeczeństwie mogą się rozwinąć, gdy dostaną dobre warunki do treningu, warunki i spokój. Gdyby został w Rwandzie, nie miałby szans. W Polsce musimy dojść do takiego momentu w rozwoju społecznym, że będziemy bawić się w sport. Jesteśmy w trudnym momencie. Kluby są często w stanie rozkładu. Kiedyś były wielosekcyjne, dziś większość sekcji zostaje "wyciętych" przez piłkę nożną. Wiele klubów za zachodzie utrzymuje się ze składek amatorów. A u nas trzeba liczyć na władze. A to, jak wiemy, nie zawsze jest łatwe.

Rozmawiamy w Warszawie, stolicy 40-milionowego kraju, który nie inwestuje w sport.

- Niestety, Warszawa nie jest sportowym miastem. Nie ma takiej identyfikacji. Nawet piłkarze Legii nie są w stanie tydzień w tydzień zgromadzić kompletu.

Dużo ludność napływowej.

- A poza Legią sport nie istnieje. Jedna drużyna siatkarska w I lidze i tyle. Ale nie chodzi tylko o brak identyfikacji z konkretnym zespołem czy miastem. Niedawno były mistrzostwa Europy w koszykówce, przyjechały drużyny naszpikowane gwiazdami NBA i hale nie były pełne. Nawet śmieszny mały Torwar. Byłem na meczu Hiszpanii ze Słowenią. Było może trochę ponad pół sali. To niepoważne. Kiedyś, w latach 60., 70., żyło się sportem.

Ale mówiliśmy o biegach. Warto inwestować w biegi, skoro wszystko zgarniają zawodnicy z Afryki?

- Trzeba, mamy świetne średnie dystanse. Trzeba szukać talentów. Nigdy nie wiesz gdzie kto się objawi. Fajnie to widać na przykładzie państw z basenu Morza Karaibskiego. Niektórzy mają sprinty, a na przykład Kuba jest jedynym krajem, który ma dobrze rozwinięte dyscypliny techniczno-siłowe. Nie jest tak, że na sąsiedniej wyspie mieszkają inni ludzie. Po prostu Kuba miała dobre szkolenie, tradycję opartą o trenerów z ZSRR.

Na drugiej stronie przeczytasz, dlaczego wg Majewskiego przypadek Caster Semenyi to zabójstwo dla biegów 

[nextpage]
Skoro średnie dystanse, to Joanna Jóźwik też mogła mieć medal i to srebrny.

- I tu mamy problem.

[b]

No właśnie, trzy pierwsze miejsca zajęły dziewczyny z Afryki, co do ich kobiecości jest sporo wątpliwości.[/b]

- Trzeba wrócić do kontroli płci.

Ale kontrola płci pokazała, że Caster Semenya nie do końca jest kobietą, ale nie jest też mężczyzną. Odsuwając ją od sportu, pozbawiamy ją praw człowieka.

- A ja pytam, czy w imię praw jednej osoby, mamy odbierać je reszcie? Mamy dewastować konkurencję? Gdy jej talent eksplodował, w 2009 roku, nakazano jej obniżać poziom testosteronu. I wtedy już nie biegała tak wspaniale.

A jednak w Londynie zdobyła srebro. I pokonała ją tylko Rosjanka, która potem wpadła na dopingu.

- Pamiętam ten bieg. Wszyscy, którzy tam siedzieli kibicowali Sawinowej. Każdy mówił: "Żeby tylko wygrała z tym facetem".

No właśnie. Jak mężczyzna ma przewagę naturalną, jak Bjoern Daehlie, czy Miguel Indurain, powstają artykuły jaki to fenomen i tak dalej.

- Ok, ale się mieści w normach talentu. A przypadek Caster Semenyi to nie jest już przewaga naturalna. To przewaga nadnaturalna.

Nie lubił pan komiksów o superbohaterach?

- Ona nie jest superbohaterem. Ona jest problemem. Niestety mamy słabego szefa federacji światowej, Lamine Diacka, i tak to wygląda.

Mówiono, że wtedy, w Londynie, specjalnie przegrała z Rosjanką.

- Nie, wtedy nie sądzę. Naprawdę tam się cięły. Ale w kuluarach mówi się, że ona nie biega na 100 procent, żeby nie rzucać się w oczy. To widać po biegu. Nie chce pobijać rekordu świata. Ludzie w RPA opowiadali jak trenuje z grupą zawodników i faceci nie byli w stanie z nią wytrzymać. Wicemistrz olimpijski z Botswany na wielu odcinkach z nią nie dawał rady. Tak wyszło niestety, że w sport wmieszała się polityka i prawnicy.

Na przykładzie hinduskiej biegaczki udowodnili, że poziom testosteronu nie wpływa na wynik.

- To jakaś kompletna bzdura. Gdyby nie wpływał to by nie był zakazany. A przecież stosowanie testosteronu to doping.

Co z tym zrobić?

- Wrócić do starej sytuacji, utrzymywania poziomu testosteronu, żeby była w normie. I była bardziej kobietą.

W sensie wyniku?

- Nie tylko. Przecież gdy trzymano ją pod kontrolą, miała piersi jak kobieta. A potem poszło w mięśnie.

RPA jak widać specjalizuje się w kontrowersyjnych przypadkach. Jest też Oscar Pistorius.

- Ewidentny przykład dopingu. Nie powinien być dopuszczony, jedynie na paraolimpiadę. Sprzęt daje mu przewagę. Teraz mamy taki sam przypadek z niemieckim skoczkiem w dal, Marcusem Rehmem, który wybijając się z protezy skacze 8,45. To są okolice medalu. Naukowcy starają się udowodnić, że to nie ma wpływu, ale czy to poważne? Nie dopuszczono go do Igrzysk Olimpijskich i to dobrze.

Poprawność polityczna w sporcie to problem?

- Musi być fair play, równość szans. Sport to praca na ludzkim ciele i tylko ciałem możesz nadrabiać albo tracić. Nie nowinkami technicznymi. Talent, trening, tym musisz wygrywać. Nie może być niczego, co daje ci nieuprawnioną przewagę. Dlatego trzeba zrozumieć rozczarowanie dziewczyn, takich jak Joanna Jóźwik. Igrzyska są raz na cztery lata. Zresztą, my też mieliśmy Stanisławę Walasiewiczównę.

Ale to wyszło dopiero na sekcji zwłok.

- Dajmy spokój, przecież to widać.

No właśnie. Przemilczamy temat Walasiewiczówny, wracamy przy okazji Caster Semenyi. Przemilczamy temat naszych "astmatyków", jest on ciekawy gdy pojawi się u norweskich narciarek.

- No cóż, co mam powiedzieć. Lepiej walić w kogoś. Cały świat kombinuje, każdy chce mieć medale. Grunt to poruszać się w granicach norm.

Wy też mieliście z tym problem w pchnięciu kulą. Konrad Bukowiecki został złapany.

- Ale to żaden doping, żadna afera, tylko zwykłe nieporozumienie. Większym dopingowiczem jest każdy, kto bierze leki na przeziębienie. Dlatego dostał naganę. Trzeba oddzielić doping od pierdół, a to była pierdoła. U nas nie ma odpowiedniej edukacji, ludzie nie rozumieją tematu i łatwo rzucają oskarżenia. Doping w sporcie to umowa społeczna. Umawiamy się, że coś jest zakazane i wszyscy się tego trzymamy. Ale zawsze jest ktoś, kto kombinuje. Nie można nazwać tego z definicji największym złem, choć oczywiście trzeba tępić.

Jest też pogląd, by doping zalegalizować i będzie spokój.

- Tak, ale jestem przeciwnikiem tej teorii.

Umieralność pewnie by wzrosła.

- Ostatnio gadałem z jednym facetem o kolei. Mówi, że jest tam taki pogląd, że wszystkie przejazdy powinny być niestrzeżone. Kiedy zginie wystarczająca ilość osób, inni zaczną uważać.

Za mocne dla mnie.

- Poważnie mówiąc, ludzie zawsze będą oszukiwać. Trzeba to potępiać, choćby dlatego, że dzieci funkcjonują w sporcie, trzeba im dawać dobry przykład.

Rozmawiał Marek Wawrzynowski

Źródło artykułu: