4 lutego Piotr Lisek wprawił w zdumienie sportową Polskę, ustanawiając rekord kraju w skoku o tyczce. Na mityngu w Poczdamie 24-latek jako pierwszy nasz zawodnik w historii zaliczył magiczną wysokość 6 metrów. "Kosmos" - napisał w gratulacyjnej wiadomości jego kolega z kadry, Marcin Lewandowski. Rzeczywiście, to był kosmos. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę jego ubiegłoroczne wyniki.
W 2016 roku w hali Lisek zdobył brązowy medal mistrzostw świata w Portland, z niezłym wynikiem 5,77, jednak przecież o 23 centymetry gorszym. Kilka miesięcy później na mistrzostwach Europy w Amsterdamie uzyskał zaledwie 5,50. Na igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro było już lepiej, jednak 5,75 nie dało miejsca na podium.
Kolejny rok rozpoczął jednak kapitalnie. W Cottbus po raz pierwszy poprawił rekord Polski, przenosząc go na wysokość 5,92 i poprawiając swój najlepszy rezultat w karierze aż o 10 centymetrów. Kilka dni później zanotował już kosmiczny w skali naszego kraju wynik 6 metrów. Zachwytu nad formą swojego młodszego kolegi nie kryła była znakomita skoczkini, Monika Pyrek.
- Jego forma jest znakomita, wszystko mu wychodzi. W takiej dyspozycji łamiesz każdą kolejną barierę, nie ma żadnych granic - mówiła w rozmowie ze sport.pl trzykrotna medalistka mistrzostw świata, która doskonale zna Liska. Jej mąż, Norbert Rokita jest prezesem klubu OSOT Szczecin, gdzie trenuje zawodnik.
Zobacz wideo: Włodzimierz Szaranowicz dla WP SportoweFakty: Skoki Polaków były jak z matrycy
6 metrów dało Liskowi pierwsze miejsce na światowych listach i ustawiło w roli faworyta Halowych Mistrzostw Europy w Belgradzie. Na kilkanaście dni przed imprezą dopadł go jednak wielki pech. W ciągu kilkudziesięciu godzin złamał dwie tyczki - jedną na zawodach w Zweibrucken, drugą na treningu w Spale. Na dodatek doznał urazu ręki. - Jestem wściekły - nie ukrywał.
- Coś takiego zdarzyło mi się pierwszy raz w życiu. W swojej karierze złamałem z 7-8 tyczek, w tym trzy w ostatnim miesiącu. Nie wiem, jak to jest możliwe, czy to zrządzenie losu, czy ktoś złośliwie nimi rzucił na lotnisku - mówił zrezygnowany i rozważał rezygnację ze startu w HME. Nie było bowiem szans, aby produkowany specjalnie dla niego sprzęt dotarł do Polski przed wylotem do Serbii.
Po rozmowie z trenerem Marcinem Szczepańskim zdecydowali się jednak zaryzykować i polecieć na zawody, a tyczki pożyczyć od kolegi z kadry, Pawła Wojciechowskiego. - Wierzę w jego złoto - mówiła Pyrek i zapewniała, że pech nie osłabi pewności siebie Liska, którą jeszcze niedawno uznano za jego piętę Achillesową. W Belgradzie udowodnił swoją moc.
Dramatyczny i stojący na bardzo wysokim poziomie konkurs, był wielkim sprawdzianem jego kondycji psychicznej. Lisek nie zaliczył 5,75 i postanowił przenieść poprzeczkę o pięć centymetrów wyżej. Ryzykowna taktyka opłaciła się. Nie strącił jej na 5,80, następnie w pierwszej próbie pokonał 5,85, co zapewniło mu złoty medal. - Liczyło się tylko zwycięstwo. Przyjechałem tutaj po złoto i nie zawiodłem - mówił po zawodach.
Choć mówić za bardzo nie lubi, woli skakać. - Nigdy nie byłem najlepszy z języka polskiego, dlatego boję się o swoje wypowiedzi - śmiał się w rozmowie z polskimi dziennikarzami. Skakanie wychodzi mu znakomicie, a eksperci przewidują, że to dopiero początek jego wielkich sukcesów. - Znam go bardzo dobrze i wiem, że będzie wygrywał, to dopiero początek - przekonuje cytowany przez sport.pl mistrz olimpijski z Moskwy Władysław Kozakiewicz.
- To jest czerstwy cham, który nie odpuści. Jak ja. Widać w jego oczach, na jego twarzy, że zawsze walczy i będzie wygrywał. Najwyższy czas, aby polska tyczka znów rządziła na świecie - dodaje były rekordzista świata w tej konkurencji.
Nie brakuje opinii, że złoty medal Halowych Mistrzostw Europy nie może się równać z medalem imprezy na otwartym stadionie. W przypadku Liska jest to jednak zupełnie nietrafiony strzał, bo jego wynik z Belgradu dałby mu medal zeszłorocznych igrzysk w Rio. Lekkoatletyka jest bardzo wymiernym sportem, a jego doskonałe wyniki można łatwo porównać z formą rywali. I choć na sierpniowych mistrzostwach świata w Londynie Ci na pewno nie odpuszczą, Lisek będzie kandydatem do podium. Dwa lata temu w Pekinie zdobył brąz. Czy nadszedł czas na jego rządy?