To była sensacja. Choć kilka tygodni przed mistrzostwami świata w Daegu Paweł Wojciechowski pobił 23-letni rekord Polski w skoku o tyczce, nie był faworytem koreańskiej imprezy. 29 sierpnia 2011 roku wszedł jednak na szczyt i zdobył złoty medal.
To zwiastowało znakomite MŚ dla Biało-Czerwonych i wielką karierę przed 21-latkiem. Rzeczywistość okazała się inna. Złoty medal Wojciechowskiego okazał się jedynym zdobytym przez Polskę w Daegu, a dla młodego zawodnika był początkiem prawdziwej gehenny. Kolejne lata były bowiem dla niego prawdziwym sprawdzianem charakteru, a w pewnym momencie mało kto wierzył, że zawodnik wróci do światowej czołówki skoku o tyczce.
Trzy kolejne sezony były koszmarem. Wielki wpływ na jego niepowodzenia miały kontuzje: naderwanie mięśnia uda, złamanie kości jarzmowej, czy powracające problemy z kręgosłupem nie pomagały w zbudowaniu formy. Przełom nastąpił w 2014 roku, gdy zdobył srebro na ME w Zurychu. Rok później z kolei sięgnął po brąz na MŚ w Pekinie.
I gdy wydawało się, że będzie jeszcze lepiej, nadeszły igrzyska olimpijskie w Rio. W Brazylii przeżył ogromne rozczarowanie, start zakończył już na eliminacjach. - Nie wiem, co się dzieje - mówił wtedy z zaszklonymi oczami reporterowi TVP. Na szczęście obecny sezon jest dla niego rewelacyjny.
ZOBACZ WIDEO Iga Baumgart: Miałam chwilę zawahania, ale zacisnęłam zęby (WIDEO)
6 lipca na mityngu Diamentowej Ligi w Lozannie Wojciechowski osiągnął najlepszy w historii Polski wynik na otwartym stadionie - 5,93 to jego nowy rekord życiowy i jednocześnie przepustka do walki o medale na mistrzostwach świata w Londynie.
Jak dotąd nie ma on z tym miastem najlepszych wspomnień. W 2012 roku start w igrzyskach olimpijskich zakończył na eliminacjach. Teraz był o krok, by znów to powtórzyć. W niedzielę zaliczał 5,60 i 5,70 dopiero w trzecich podejściach. - Przed ostatnią próbą miałem straszny mętlik w głowie, ale na szczęście cały stres już minął. Najlepszą wiadomością jest, że gorzej być nie może, będzie tylko lepiej - powiedział po swoich skokach.
Bo Wojciechowski jest w świetnej dyspozycji. W eliminacjach nie miał problemów z wysokością - za każdym razem wychodził w górę bardzo wysoko i gdyby nie drobne problemy techniczne, pokonywałby poprzeczkę z ogromnym zapasem. To zwiastuje ogromne emocje we wtorkowym finale.
Niewiele jednak brakowało, by bydgoszczanin w ogóle nie pojawił się tutaj na rozbiegu. Otóż jego tyczki zgubiły się między Polską a Wielką Brytanią. Problem był ogromny, ponieważ Wojciechowski nie miał zapasowego sprzętu, tak jak choćby Piotr Lisek. - Te perturbacje strasznie na mnie wpłynęły, bardzo się tym stresowałem. Po prostu nie miałbym na czym skakać - wyznał.
Teraz przed Wojciechowskim finał. On sam głęboko wierzy w to, że powtórzą się wydarzenia sprzed sześciu lat. W Daegu również miał ogromne problemy w eliminacjach i były to złe miłego początki. Teraz ma być podobnie. - Już powiedziałem chłopakom, że oddałem ostatni skok eliminacji, oddam też ostatni skok finału - zakończył.