Grzegorz Wojnarowski: Geniusz sprintu i zabawy. Kończy się era Usaina Bolta (komentarz)

PAP/EPA / Usain Bolt
PAP/EPA / Usain Bolt

Kiedyś trzeba przegrać. Nie ma sportowca, który całe życie tylko wygrywa, Usain Bolt nie jest wyjątkiem. Jego era się kończy. Na zdjęcia, na których biegnie daleko przed rywalami z szerokim uśmiechem, już patrzymy z podziwem, a zaczniemy z nostalgią.

W tym artykule dowiesz się o:

Pamiętam, kiedy jako dziecko z ekscytacją śledziłem informacje o najszybszych sprinterach i wyczekiwałem kolejnych rekordów świata. Pierwszym z nich było 9,86 Carla Lewisa. Potem o 0,01 sekundy ten wynik poprawił Leroy Burrell, Donovan Bailey pobiegł 9,84. Kiedy w 1999 roku Maurice Greene osiągnął w Atenach 9,79, jego rezultat sprawiał wrażenie kosmicznego. Przetrwał sześć lat, aż nieznacznie poprawił go Asafa Powell, a ja, już w internecie oglądałem, jak komentator francuskiego Eurosportu wykrzykuje "Record du monde!".

Wydawało się, że dobijamy do granic ludzkich możliwości. A potem pojawił się Bolt. Po długich latach lekkoatletycznych silników napędzanych spalinami zobaczyliśmy pierwszego "odrzutowca".

Igrzyska Olimpijskie 2008 roku w Pekinie i jego 9,68 były szokiem. Jeszcze większym - mistrzostwa świata w Berlinie rok później, 9,58 na "setkę" i 19,19 na dystansie dwukrotnie dłuższym. Przez lata myślałem, że wyniku Michaela Johnsona z Atlanty - 19,32 - po prostu nie da się pobić!

Przez kolejne lata rozrywkowy dryblas z Jamajki miał tylko jeden słabszy moment - w 2011 roku w Daegu nie wytrzymał presji finału mistrzostw świata, popełnił falstart, a złoto zgarnął straszący długimi pazurami jego rodak Yohan Blake. Poza tym wygrywał wszystko - na 100 i 200 metrów, do tego w sztafecie 4x100 metrów. Aż do teraz. U od dawna zapowiadanego schyłku swojej ery Bolt w finale stumetrówki MŚ w Londynie był dopiero trzeci.

ZOBACZ WIDEO Sofia Ennaoui: Jestem przygotowana na wielkie bieganie (WIDEO)

Po londyńskiej imprezie Jamajczyk zakończy karierę, zatem do końca tego niezwykłego okresu w historii lekkoatletyki zostały jeszcze dwa biegi. A jaki to był okres? Na pewno niezapomniany, taki, o którym długo będziemy opowiadać, wokół którego zbudujemy mit, jak starsi od nas zbudowali wokół Jesse'ego Owensa czyBoba Beamona.

Przed erą Bolta rekord świata przez dekadę był poprawiany o 0,05 sekundy. Jamajczyk potrzebował niewiele ponad roku, żeby zdjąć z niego 16 setnych.
Jego fenomen rozkładali na czynniki pierwsze poważni naukowcy. Wyliczyli, że przemieszcza się z prędkością 12 metrów na sekundę i osiąga prędkość maksymalną 44,7 kilometra na godzinę. Że swoje robi "sprinterski" gen ACTN3, który na Jamajce ma 75 procent osób, a gdzie indziej o pięć procent mniej. I że wpływ na to ma bogata w aluminium jamajska gleba. Przeanalizowano, że Bolt potrzebuje tylko 41 wielkich, dwuipółmetrowych kroków, żeby pokonać 100 metrów. Jego rywale - zwykle od 43 do 50.

Mądre głowy szukały odpowiedzi na pytanie, dlaczego wiecznie uśmiechnięta grochowa tyczka z Jamajki biega na 100 metrów szybciej, niż człowiek biegać powinien, a główny bohater tych analiz miał te wszystkie opracowania gdzieś i robił swoje z niesamowitym luzem. Pokazywał talent nie tylko do szybkiego przebierania nogami, ale i do robienia show.

Wymyślił swój firmowy znak - gest wystrzeliwanej z łuku strzały, który skopiował z jamajskiej reklamy turystycznej, i na każdych zawodach prezentował go z dziecięcą radością. Nakreślił swój obraz jako supermana, który bawi się z rywalami, który nie musi trenować tak dużo i tak ciężko jak inni, bo nawet bawiąc się do rana z pięknymi dziewczynami, jedząc smażone kurczaki i hamburgery z sieciowych restauracji, pokona wszystkich zakonników surowej reguły i zwolenników cudownych diet.

- Nieważne kim jesteś, nieważne co robisz, nieważne jak bardzo jesteś skoncentrowany, nieważne jak bardzo jesteś gotowy. I tak mnie nie dogonisz! - było jego mottem. Najlepiej obrazuje je zdjęcie zrobione w Rio de Janeiro przez fotografa Getty Images Camerona Spencera - Bolt, dobre półtora metra przed rywalami, ogląda się za siebie z miną, która wygląda jak szyderczy uśmiech kreskówkowego bohatera.

To oczywiście poza, bo ciężkiej pracy nawet ktoś taki jak on nie mógłby osiągnąć spektakularnych sukcesów i ustanowić kosmicznego rekordu świata. I to mimo kilku "defektów" jego ciała. Bolt ma skoliozę kręgosłupa, jego lewa noga jest o centymetr krótsza od prawej, ma płaskostopie. Treningi biegowe powodują u niego powstawanie krwiaków i schodzenie paznokci. Stres i presja też nie są dla niego wyrazami, których znaczenie musi sprawdzać w słowniku - ze zdenerwowania potrafił na mistrzostwach świata pomylić buty.

Tyle, że o jego trudnych treningach i stresie, który przeżywa, praktycznie się nie mówi. A o imprezach, zabawach w DJ-a w nocnych klubach, zamiłowaniu do Playstation ze specjalizacją Call of Duty i nuggetsów z kurczaka, już tak.
I za to ludzie tak bardzo go pokochali. Tak, za zwycięstwa, rekordy, ale też i za luzackie podejście do życia, styl Piotrusia Pana, który chętnie strzeliłby piwko ze zwykłym Kowalskim i jeszcze opowiedział mu przy tym parę jamajskich żartów, zrobiły z niego genialny "produkt" marketingowy. I milionera.

Bolt jest najlepiej opłacanym lekkoatletą w historii, jego zarobki sięgają 30 milionów dolarów rocznie, z czego gaże za udział w mityngach i premie za wygrane to tylko jakieś 10 procent. Nie ma tu sprawiedliwości, bo inne wielkie gwiazdy "królowej sportu", fantastyczny dziesięcioboista Ashton Eaton czy mistrz długich dystansów Mo Farah, na nagrodach i kontraktach sponsorskich zarobili w tym czasie dziesięć razy mniej, a napracować musieli się więcej. Bolt robił swoje w dziesięć sekund i szedł się bawić.

Sprawiedliwości nie ma, ale jest żelazna logika. - Dzięki Boltowi wiemy, że z łatwością zapełnimy Stade de France - powiedział kilka lat temu dyrektor Diamentowej Ligi w Paryżu Laurent Boquillet. 300 tysięcy dolarów, jakie Jamajczyk dostał za ten start, były dobrze wydanymi pieniędzmi. Na ściągnięcie człowieka, na którego występ bilety chce kupić milion osób, a tak było przed finałem igrzysk w Londynie w 2012 roku, warto wydać każde pieniądze.

Przez lata jamajskiego geniusza wspierały, lub wspierają nadal, takie marki Gatorade, Visa czy Hublot. Japońskie All Nippon Airways i australijski Optus. Najważniejszą z nich była i jest niemiecka Puma, która gwarantuje mu ponad 10 milionów dolarów rocznie. Na liście najbogatszych sportowców świata jest dopiero gdzieś w czwartej trzeciej dziesiątce, ale inni lekkoatleci i tak patrzą na niego jak na bogacza.

Może i Usain Bolt nie jest najciężej pracującym na swój majątek lekkoatletą w historii, ale na pewno na niego zasłużył. Kiedyś dziennikarz w wywiadzie zapytał go, jak chciałby zostać zapamiętany. - Jako gość, który wniósł radość do lekkoatletyki - odpowiedział. Do poważnego, czasami nieco sztywnego sportu, Jamajczyk wniósł tej radości tyle, co nikt przed nim. To musiało kosztować.

Bolt potrafi się jednak dzielić. Jego fundacja pomaga młodym ludziom na Jamajce na ich sportowej drodze, swojej szkole załatwił coroczne dostawy sprzętu sportowego od Pumy. A kiedy kręci reklamy, to zwykle na Jamajce, z lokalną ekipą filmową. Żeby wspomóc lokalny biznes i wypromować swój kraj.

Do Polski pan "Błyskawica" przyjechał raz - w 2014 roku na Memoriał Kamili Skolimowskiej. Dał oczywiście niezwykły występ i na stałe zapisał się w naszej historii. Najpierw wjechał na Stadion Narodowy w Warszawie transporterem opancerzonym, potem pierwszy raz wystartował na zawodach lekkoatletycznych na stadionie piłkarskim i przebiegł "setkę" poniżej dziesięciu sekund - 9,98.

Rozrywkę zapewnił nie tylko swoim biegiem, ale i wywiadem, jakiego udzielił Telewizji Polskiej. Nie byłby sobą, gdyby po zakończeniu rozmowy z reporterem nie zaczął wygłupiać się i tańczyć.

Era Bolta była świetnym czasem dla lekkoatletyki. Szkoda, że się kończy, szkoda, że w swojej ostatniej stumetrówce rekordzista świata przegrał z karanym wcześniej za doping Justinem Gatlinem. Przez lata jamajski geniusz sprintu pokazywał, że można być najlepszym i jednocześnie czystym. W tym czasie wpadki mieli jego najwięksi rywale - wspomniany Gatlin czy Tyson Gay, on pozostaje bez skazy i chcemy wierzyć, że wszystkie te fenomenalne wyniki osiągnął dzięki ogromnemu talentowi i diecie z nuggetsów i patatów.

Na kolejnego lekkoatletę tego formatu pewnie trochę poczekamy, choć mam wrażenie, że krócej, niż się nam wydaje. Rekordy Michaela Johnsona uważałem za niemal nieśmiertelne, a najpierw jego wynik na 200 metrów wymazał Bolt, a potem na 400 metrów przebił go Wayde van Niekerk. Na razie Bolt jest największym naturalnym talentem sprinterskim, jaki świat kiedykolwiek widział. Ale do czasu.

Trudniej będzie znaleźć faceta, który tak jak on będzie bawił się szybkobieganiem i swoją rolą geniusza sportu.

Komentarze (3)
jackblack5
7.08.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
większość traktuje go jak ''Boga" sprintu..ok,był niesamowity ale ja się nim przestałem podniecać kiedy kończył biegi z lekceważącym rywali uśmiechem..........było to irytujące.....dla mnie wię Czytaj całość
Anna Kalata
7.08.2017
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
pierwszy raz nie wzial dopalaczy to przegral. i tak mu medale odbiora za doping