Z Londynu Tomasz Skrzypczyński
- Dobra! Lepiej powiedzcie, czy pampersy zmienione! - Adam Kszczot wjechał do strefy wywiadów jak dzik w żołędzie. Polak był w znakomitym humorze i miał do tego prawo. Kilkanaście minut wcześniej zdobył drugi w swojej karierze srebrny medal mistrzostw świata.
W finale udowodnił po raz kolejny, choć ile razy można, że jest prawdziwym kozakiem. Gdy na 200 metrów przed metą był przedostatni, łapaliśmy się za głowy. On jednak dopiero wtedy zaczął swój spektakl. Jakby specjalnie dla niego włączono światło i zaproszono 60 tysięcy ludzi.
Jego niesamowity finisz przejdzie do historii polskiego sportu. Tak jak choćby pościg Pawła Czapiewskiego za Andre Bucherem na Halowych Mistrzostwach Europy w Wiedniu w 2002 roku. I choć teraz Kszczot nie dobiegł pierwszy, dla niego srebro smakuje jak złoto.
We wtorek średniodystansowiec poradził też sobie z demonami. Pięć lat temu przyjechał do Londynu w świetnej formie i miał walczyć nawet o medal. Nie wszedł jednak do olimpijskiego finału. Później przyznawał, że ta porażka bardzo go zmieniła i dała potężnego kopa.
ZOBACZ WIDEO Anita Włodarczyk: Najtrudniejszy konkurs w karierze. Scenariusz był inny (WIDEO)
Od teraz stolica Anglii będzie mu się kojarzyła jedynie pozytywnie. Wszedł na szczyt, choć po ubiegłorocznym niepowodzeniu w Rio, miał wątpliwości, czy mu się to uda.
- To jest rzecz ludzka, oczywiście że miałem wątpliwości. Jak ktoś nie ma wątpliwości, to znaczy że ma wszystko w d...e. A jak ma wszystko w d...e, to wiadomo że nic z tego nie będzie. Z g...a bata nie ukręcisz - ocenił. Cytat piątego dnia mistrzostw świata, a kto wie, może i całej imprezy. Trudno o bardziej trafne słowa.
W tym samym czasie, gdy o swoim kozactwie przekonywał Kszczot, srebro w konkursie tyczkarzy wywalczył Piotr Lisek. Po wtorkowym wieczorze mógłby już jednak zostać lisem. Jego dwie pokerowe zagrywki w finale - zmiana tyczki a potem przeniesienie wysokości - były niezwykle ryzykowne.
- To był horror - mówił potem jego trener Marcin Szczepański. Opłaciło się, a w nagrodę zawodnik klubu OSOT Szczecin po raz drugi w karierze stanie na podium mistrzostw świata.
Władysław Kozakiewicz nazwał go w tym roku czerstwym chamem, który nigdy nie odpuszcza. Dla Liska był to ogromny komplement i sam zaczął się tak nazywać. Nie odpuścił. W jego oczach widać tę iskrę, te szaleństwo. Ma się wrażenie, że aby zrealizować cel, zaryzykowałby więcej niż powinien.
Tylko w ten sposób zdobywa się medale.