Aleksandra Gaworska. Z pierogarni na podium mistrzostw świata

PAP / Bartłomiej Zborowski / Brązowe medalistki mistrzostw świata w sztafecie 4x400 m
PAP / Bartłomiej Zborowski / Brązowe medalistki mistrzostw świata w sztafecie 4x400 m

To jak spełnienie amerykańskiego snu, droga od pucybuta do milionera. Aleksandra Gaworska rok temu pracowała w pierogarni i nawet nie marzyła o wielkim bieganiu. Dziś jest medalistką mistrzostw świata.

21-latka wróciła z Londynu i od razu wylądowała na konferencji prasowej Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. Po zakończeniu części oficjalnej wyszła z sali, nachyliła się w kierunku koleżanki z zespołu Martyny Dąbrowskiej i szepnąła z nadzieją: - Czy możemy już iść?

Znalazła się w obcym świecie.

- Czułam się bardzo nieswojo. Nie wiedziałam, jak się zachować. Chciałam stamtąd jak najszybciej uciec, żeby nie powiedzieć ani nie zrobić niczego głupiego - opowiada dziś ze śmiechem.

Kiedy poprosiliśmy o rozmowę przed kamerą, jakby strach zajrzał Gaworskiej w oczy. Zaszczyty, wywiady, wizyty w zakładach pracy... A przecież jeszcze rok wcześniej przyjmowała zamówienia w jednej z krakowskich pierogarni. Starała się łączyć studia z pracą i po głowie chodziło jej pytanie: czy to całe bieganie w ogóle ma sens?

ZOBACZ WIDEO Aleksandra Gaworska: Ja w finale? Szok i niedowierzanie!

Medalistka z pierogarni

W jej życiu zmieniło się wszystko, a jakby nic. Ciągle jest roześmianą, skromną dziewczyną z małego miasta. Sama mówi tak o 60-tysięcznym Bełchatowie. Została młodzieżową mistrzynią Europy i zdobyła brąz na mistrzostwach świata, a na portalu społecznościowym w rubryce "miejsce pracy" wciąz ma wpisane: "Pierogi mr Vincent".

Gaworska: - Miło wspominam tą pracę. Szefowa bardzo mi kibicuje, zawsze dało się coś w grafiku przestawić czy załatwić wolne - mówi ze śmiechem.

Była kelnerką. Przyjmowała zamówienia, wydawała strawę, ale i kosztowała smakołyków. Menu z pamięci wymienia do dziś. Od pierogów całkiem zwyczajnych (z serem, owocami, brokułami czy szpinakiem) przez jej ulubione (ruskie, a jakże) po te szalone (pirackie z kokosem, rumem i orzechami). Pozycji dużo, trzydzieści pięć.

Zagubiona w wielkim mieście

Do pierogarni trafiła z klubu. Tam także była kelnerką. Nie miała stypendium, więc na pierwszym roku studiów naukę musiała łączyć z pracą.

- Byłam bardzo zagubiona. W końcu jako młoda dziewczyna przyjechałam do Krakowa z małego miasta - opowiada. - Miałam problemy, żeby trafić z pracy do akademika. Gubiłam się w mieście, zamiast na czwartą dojeżdżałam na siódmą. Na uczelni przesiedziałam pierwsze trzy dni, nie mogąc trafić do właściwej sali na zajęcia. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić! W mieście znałam tylko jedną osobę.

Pracowała weekendami, także na nocych zmianach. Po 12-14 godzin na dobę. Uznała, że najtrudniejszy jest pierwszy krok. Człowiek musi się przemęczyć, żeby potem było z górki.

Bieganie nie bylo priorytetem, traktowała je jako hobby. - Nie wierzyłam, że kiedyś stanę na podium mistrzostw Polski. Uważałam, że nie mam wystarczającego talentu, że za późno zaczęłam trenować i to nie dla mnie - opowiada. Dopadła ją też kontuzja, miała dwa miesiące przerwy. Po powrocie pojawiły się wyniki, zajęła trzecie miejsce na Młodzieżowych Mistrzostwach Polski. I uwierzyła.

Diabeł z pudełka

Zaczynając drugi rok studiów postawiła wszystko na jedną kartę. Dostała stypendium, mogła zrezygnować z pracy. Już podczas sezonu halowego zaczęła bić rekordy życiowe, trafiła do kadry narodowej. Postawiła sobie cel: młodzieżowe mistrzostwa Europy w Bydgoszczy.

W 2017 roku wzbiła się pod niebo. Rekord życiowy na 400 metrów przez płotki z 58.62 zbiła do 56.87. Zajęła czwarte miejsce na MME, później powtórzyła wynik na Uniwersjadzie w Tajpej. Najważniejsze wydarzyło się jednak w połowie sierpnia. Wtedy ze sztafetą seniorek stanęła na podium MŚ w Londynie.

Szok i bunt

Na płaskim jeszcze w styczniu miała życiówkę 55.01. W ciągu kilku miesięcy poprawiła ją o 2,5 sekundy (52.45). Ze sztafetą 4x400 metrów zdobyła złoto MME. Do Londynu leciała jako ta "szósta", nie robiła sobie nadziei na bieganie. Podczas treningów przekonała jednak Aleksandra Matusińskiego i ten dał jej szansę w finale.

Gaworska: - Byłam w szoku. Pojawiło się nawet u mnie trochę buntu: jak to? Ja? Przecież nie jestem gotowa. Uznałam jednak, że taka szansa może się już nie powtórzyć. Mistrzostwa świata nie są dla słabych i skoro trener na mnie postawił, to musiałam się pokazać.

Tego, co działo się na mecie, do dziś nie jest w stanie ubrać w słowa. - Od razu wzięłyśmy flagę i zaczęłyśmy biec. Wszyscy nas dopingowali, bili brawo. To takie emocje, których nie da się opisać - przyznaje.

Dziewczyna z sąsiedztwa

Mówi o sobie, że jest normalną dziewczyną. Studiuje, kocha sport, "ma trochę życia towarzystkiego".

- Wieczorem lubię sobie zrobić dobrą herbatę, poczytać, porozmawiać ze znajomymi. Planuję też kolejny dzień. Lubię mieć wszystko rozpisane na małych karteczkach. Inaczej bardzo się stresuję, że coś mi umknie - mówi ze śmiechem. Ostatnio wpadł jej w ręce Harry Potter, ale częściej wybiera literaturę psychologicznę. Rozwój osobisty, te sprawy. - Dzięki nim uwierzyłam w siebie - przyznaje.

Studiuje kulturę fizyczną osób starszych. To kierunek "przygotowujący do aktywizacji seniorów". - Chodzi o prowadzenie zajęć w centrach aktywnego seniora czy uniwersytetach trzeciego wieku - wyjaśnia.

Nie wie jeszcze, czy to jej zajęcie na przyszłość. Myśli o kolejnym kierunku, już na magisterce. Samorozwój to jej pasja, ale mówcą motywacyjnym raczej nie będzie. - Nie mam tyle odwagi, żeby przemawiać do ludzi - przyznaje. - Wolę słuchać, uczyć się od innych. Powoli układać sobie wiedzę i działać. Poza tym na razie liczy się sport.

Autor na Twitterze:

Źródło artykułu: