"Jeśli nie słyszałeś o nim jeszcze dzień wcześniej, jesteś usprawiedliwiony" - pisali o nim w sierpniu dziennikarze BBC. Coleman właśnie stanął na podium MŚ. I w ciągu kilkunastu tygodni z anonimowego amatora stał się zawodowcem światowego formatu.
21-latek zdobył srebro, pokonał na bieżni samego Bolta. Symboliczne przekazanie pałeczki, mianowanie przez króla swojego następcy, uniemożliwił zrehabilitowany "koksiarz" Justin Gatlin. On był złoty, mógł spojrzeć na rywali z góry. Wszystko wskazuje jednak na to, że w najbliższych latach świat sprintu będzie się kręcił wokół Colemana.
Rekord z procy
To był jego pierwszy poważny start w 2018 roku. Zawody uniwersyteckie, bieg finałowy. Coleman z bloków wyszedł jak z procy; błyskawicznie się rozpędził, a przed "kreską" wykonał jeszcze "rzut na taśmę". Prawdopodobnie ten gest przesądził, że rekord Maurice'a Greene'a z 1988 roku (6,39) nieoficjalnie padł.
Na mityngu w Południowej Karolinie nie było testów dopingowych. Coleman ruszył więc w kierunku Atlanty i po drodze, na przystanku, oddał próbki oraz wykonał papierkową robotę. - Jego bieg trwał sześć sekund, a formalności zajęły nam sześć godzin - wyjaśniał później Reutersowi jego agent Emanuel Hudson.
Teraz obaj czekają na ratyfikację rekordu, co - zarówno ze względu na wspomniane testy, jak i brak na zawodach w Clemson systemu informacji startowej - nie jest przesądzone.
- Mówiłem Maurice'owi, że zmierzam po jego rekord. A on odparł: "Wierzę, że cię na to stać" - nie kryje sam Coleman. I rozbrajająco przyznaje: - Tak, to był dla mnie całkiem udany dzień. Zawsze wiedziałem, że tylko niebo jest limitem.
Idol na dopingu
Coleman zaczął biegać w wieku pięciu lat. To było jego pierwsze zauroczenie. W koledżu zaliczył skok w bok, uwiódł go przepych futbolu amerykańskiego. Bieg na 40 jardów (ok. 36,5 metra) - klasyczny sprawdzian szybkości dla zawodników na drafcie do NFL - pokonał w rewelacyjne 4,12 sekundy.
Całe szczęście, że stara miłość nie zardzewiała. Nastolatek wrócił na bieżnię. Trafił na Uniwersytet Tennessee - ten sam, na którym kształcił się Gatlin.
Dziś nowo mianowany rekordzista świata bez wstydu nazywa go - mistrza świata, wcześniej dwukrotnie łapanego na dopingu - swoim mentorem. - Pokonał podczas swojej kariery taką samą drogę, jak ja. Jego rady bardzo mi pomogły - mówi.
Drugie "double-double"
W 2016 roku Coleman znalazł się w składzie sztafety amerykańskiej 4x100 metrów na igrzyska w Rio. Wystąpił w eliminacjach, do biegu finałowego trenerzy wybrali innych. Z Brazylii zostały mu napędzające wyobraźnię wspomnienia i tatuaż z olimpijskimi kołami.
Na chwilę wrócił na ziemię, do normalnego życia. Przełomowa była zima. - Pomogło nastawienie psychiczne, ciężka praca i - po prostu - dorastanie. Bo ja zawsze przy kolegach wyglądałem na młodszego, po prostu dojrzewałem nieco wolniej - wyjaśnia Amerykanin.
I jako drugi biegacz w historii - po Gatlinie - zgarnął "double-double". W ciągu roku wygrał biegi na 60 i 200 metrów w hali oraz 100 i 200 metrów na stadionie podczas NCAA - najbardziej prestiżowych zawodów akademickich w Ameryce.
Zawodowcem został w czerwcu, Nike zaproponowała mu 7-cyfrowy kontrakt. - Jestem w college'u, przywykłem do życia za niewielkie pieniądze. Nawet nie zastanawiałem się, co zrobię z tą sumą - mówił wówczas dziennikarzom.
Zupełnie inny Bolt
Bolt w 2007 roku, kiedy kończył 21 lat, przebiegł 100 metrów w 10,03 sekundy. Coleman w tym samym momencie kariery jest lepszy, legitymuje się czasem 9,82. Biega inaczej niż Jamajczyk, jest 20 centymetrów niższy. Łatwiej mu o piorunujący start, na dystansie nigdy nie osiągnie jednak takiego zasięgu kroku, jak ustępujący mistrz.
Jamajczyk był trochę leniem, lubił imprezować. Podobno kiedyś uciekł z sesji zdjęciowej i skoczył na nuggetsy z kurczaka. Podczas IO w Pekinie miał ich zjeść około tysiąca, bo lokalne jedzenie było "dziwne". Colemana z fast foodem wyobrazić sobie trudno. Przecież talent wykuwał w szkole amerykańskiej; tam, gdzie pierwsze przykazanie głosi, że tylko ciężka harówka może pozwolić na pokonanie drogi od pucybuta do milionera.
Może być więc ten Amerykanin nowym Boltem, choć na pewno nigdy do końca. Jamajczyk kochał przecież blichtr, show, blask fleszy. Oddychał sławą; urodził się w swoim czasie, mass media jakby zostały dla niego stworzone.
Coleman wie, jak działa biznes. Szanuje dziennikarzy, akceptuje rozgłos, ale (jeszcze?) się nim nie upaja. - Kiedy zacząłem pakować moje rzeczy i dziękować, że zmierzył się z moimi pytaniami, on odrzekł: "Nie, to ja dziękuję tobie za poświęcony czas. Szczerze" - wspomina rozmowę z 21-latkiem dziennikarz "The Telegraph" Ben Bloom.
Pewności siebie - zdystansowanej, grzecznej - wcale jednak Amerykaninowi nie brakuje. Pytany o dziedzictwo Bolta mówi wprost: - Myślą, że ja mogę być "tym następnym". Potrafię wytrzymać presję wielkich zawodów i jestem gotów na to, by podbić świat.
Autor na Twitterze:
ZOBACZ WIDEO Paweł Fajdek: Nie tak powinien wyglądać idealny sezon. Mam nadzieję, że wszystko przede mną