Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Ostatnie zwycięstwo naszej sztafety 4x400 podczas halowych mistrzostw świata w Birmingham odebrał pan osobiście?
Witold Bańka: Tak, nawet sobie żartowałem, że to chyba mój najpiękniejszy dzień jako ministra sportu i turystyki, bo oczywiście wszystkie medale są ważne, ale ten właśnie jest dla mnie czymś więcej. Nie tylko jest to moja dyscyplina, ale też z trójką z tych chłopaków, z Łukaszem, Rafałem, Kubą biegaliśmy razem, spotykaliśmy się na zgrupowaniach. Cieszyłem się, jakbym sam biegł.
Z punktu widzenia eksperta takie wydarzenie to...
Kosmos. Przecież Amerykanów po raz ostatni pokonaliśmy 17 lat temu. Poza tym rekord świata. O rekordzie Europy mogliśmy myśleć, ale świata? Może nie jest jakoś wyśrubowany, ale to rekord, który odebraliśmy Amerykanom. Nie sądziłem, że tego dożyję.
Właśnie, rzecz nierealna choćby ze względów genetycznych.
Również, ale też pod względem treningu, poza tym indywidualnie każdy z nich jest lepszy. A jednak wygraliśmy jako drużyna. A to, co Kuba zrobił w końcówce, przejdzie do historii lekkiej atletyki.
Też nie wierzyłem, miał 5-6 metrów straty.
Chyba nawet więcej. Ale na 150 metrów przed metą czułem, że on tego Amerykanina "połknie".
No a pan z nimi wygrywał.
Zdarzało się. Z Kubą, Rafałem i Łukaszem, ale tylko dlatego, że jestem starszy. Rafał na początku miał nie najlepszą technikę biegową, zmienił ją i to się przełożyło na wyniki, absolutnie wyskoczył do przodu.
To zdarzenie incydentalne czy zapowiedź czegoś większego?
Myślę, że sporo im to da. Rekord świata spowoduje, że będą startowali z innego pułapu. Idą mistrzostwa Europy, więc łatwiejsza impreza... Zresztą, w ogóle w Berlinie spodziewam się dobrego wyniku, jeśli chodzi o medale.
Skąd optymizm?
Przecież podczas poprzednich mistrzostw Europy wygraliśmy klasyfikację medalową, na mistrzostwach świata w 2017 roku w Londynie byliśmy wysoko. Więc dlaczego nie? Widzę formę naszych lekkoatletów i nie ukrywam, że liczę na wysyp medali.
To jaki jest ten polski sport? Tu zaraz może być wysyp medali, a jak jedziemy na igrzyska, to jest naprawdę źle. A zimą, poza skokami, gorzej niż źle.
Wynik, który osiągnęliśmy w Pjongczangu, był rezultatem realnym. Igrzyska w Soczi i w Vancouver trochę nam zaciemniły obraz sytuacji. Bo przecież medale nie wynikały z tego, że mamy fantastyczny system szkolenia w panczenach czy w narciarstwie biegowym, ale z tego, że mamy wybitne osobowości. Mówię o systemie, który powoli tworzy się w lekkiej atletyce. A więc po Tomku Majewskim przyszedł Konrad Bukowiecki, obok Anity Włodarczyk mamy Malwinę Kopron.
W tych niszowych, co tu dużo mówić, sportach technicznych, zawsze byliśmy mocni.
Ok, ale musimy się w czymś specjalizować i wzmacniać to, w czym jesteśmy silni. Holendrzy są świetni w panczenach i short tracku. Ktoś zapyta - ile osób na świecie uprawia jazdę szybką na lodzie? Nie jest to sport uprawiany masowo. Przecież patrzy pan na klasyfikację medalową i mówi: "mamy silny albo mamy słaby sport". I o tym właśnie mówię: przestańmy się rozdrabniać. Przez lata dawaliśmy każdemu po trochu i jak ministerstwo dało mniej, to był wielki krzyk, że nie chce wspierać danego sportu. A ja pytam: skoro nie ma potencjału medalowego, to po co takie dyscypliny sportu finansować.
I pan już zakupił zatyczki do uszu i mówi: "niech krzyczą"?
Chyba będę musiał tak zrobić i przeczekać.
Ale maile przychodzą.
Tak, przychodzą. Ale prawda jest taka, że związki zawsze będą narzekać, wyszarpywać. A proszę spojrzeć na przykład Wielkiej Brytanii - tam nikt nie krzyczy: "gdzie są pieniądze np. na siatkówkę".
No tak, kibic liczy medale.
Nie interesuje go 90. miejsce, to jest problem sportowca. Jak mi zabrakło kilka setnych, żeby załapać się do sztafety - cały rok ciężkiej pracy i jeden mały błąd wszystko zniweczył - to nie płakałem w mediach, że mi związek dał złe kolce albo że miałem za ciasny strój. Wziąłem to na klatę, przegrałem i tyle.
Tak po prostu?
Był oczywiście chwilowy dół. Ale to jest sport, czasem przegrywasz. Jest kolejny czynnik - nieprzewidywalność. Jak choćby w tym pierwszym konkursie skoków. Już mieliśmy dwa medale, Hula i Stoch, jeden złoty, drugi srebrny. Monika Hojnisz miała szansę na podium, gdyby gdzieś tam troszkę szybciej pobiegła, lepiej strzeliła, mogła zająć nawet 3. miejsce. A gdyby jeszcze w biathlonie Weronice Nowakowskiej lepiej poszło strzelanie... mielibyśmy 6 medali. I co? Czy to by znaczyło, że jesteśmy mocni w sportach zimowych? Więc paradoksalnie może i dobrze, że stało się, jak się stało. Lepiej, że stanęliśmy w prawdzie, niż mielibyśmy się ekscytować i zaciemniać realny obraz sytuacji.
Ale czy możemy być krajem mocnym sportowo, żeby ta klasyfikacja medalowa nie była aż tak bardzo uzależniona od przypadku?
Możemy być mocni w kilku dyscyplinach, ale nie w większości. Dlatego musimy tych kilka dyscyplin wybrać. Anglicy i Holendrzy zdobywają dużą liczbę medali, bo są skoncentrowani na tym, w czym są mocni. Nikt nie pomyśli tam o skokach narciarskich, choć pewnie są i tacy, którzy ten sport uprawiają. Wie pan, sport jest brutalny. Kibic ma prawo oczekiwać sukcesów w sporcie wyczynowym. Rozmawiałem z Tracy Crouch, byłą minister sportu w Wielkiej Brytanii, i oni borykają się z podobnymi problemami jak my, z różnymi oczekiwaniami zawodników i zawodniczek. A jednak przyjęli pewien model w 1996 roku po klęsce na igrzyskach w Atlancie. Przez 22 lata zmieniała się władza, a kierunek jest utrzymywany.
Wtedy zajęliśmy 11. miejsce w klasyfikacji medalowej (7 złotych, 5 srebrnych, 5 brązowych), a Brytyjczycy 36. (1-8-6). 20 lat później oni byli drudzy (27-23-17), a my na miejscu 33. (2-3-6).
Musimy poczekać na efekty zmian, które wdrażamy. Ja sam nie będę ich "beneficjentem", ale jestem przekonany, że nikt nie odważy się zlikwidować programów, które zainicjowaliśmy, jak Team100, SKS czy Program KLUB. Nikt nie zrezygnuje z wspierania kadr wojewódzkich poszczególnych grup wiekowych, których finansowanie na każdym szczeblu przywróciliśmy bądź wprowadziliśmy - tak by stworzyć spójną piramidę szkoleniową. Będzie to poczucie satysfakcji. Od 1996 roku w Wielkiej Brytanii zmieniło się wielu ministrów sportu (ośmiu - red.), ale programy zostały i efekty są znakomite. Wszyscy szli w tym samym kierunku, jedynie korygowali te programy.
Przeszliśmy tu trochę płynnie z igrzysk zimowych do letnich, więc zapytam: te 11 medali z Rio to - mówiąc dyplomatycznie - nie jest dużo. Zgodzi się pan?
Nie jest dużo. Mogliśmy mieć 13, 14, ale mieliśmy kilka spektakularnych wpadek. Uważam, że w Tokio przekroczymy liczbę 15 medali. Pojawi się grupa młodych ludzi. Jak spojrzymy na nasze szanse to lekoatletyka, wioślarstwo, kajakarstwo, żeglarstwo, zapasy - wokół tych dyscyplin kręci się potencjał medalowy polskiego sportu. Oczywiście są też pojedyncze przypadki w innych dyscyplinach, jak choćby Oktawia Nowacka w pięcioboju nowoczesnym. Skoro mówimy o medalach, musimy sobie odpowiedzieć na pytanie: co chcemy osiągnąć? Bo jeśli my sobie nie zadamy tych pytań, wrócą inne.
Jakie?
Dyżurne: "po co wysłaliśmy tylu zawodników? Dlaczego przywieźliśmy tak mało medali?".
Forsując ten brytyjski sposób myślenia i dając lepsze życie różnym dyscyplinom, odcinacie tlen innym…
Czy jednak skazujemy je na śmierć? Nie, dajemy im wędkę, lewar, poprzez pieniądze na upowszechnianie sportu młodzieży i dzieci. Mówimy im: "macie, zbudujcie". Dostają szansę. Może się okazać, że poprzez dobry system szkolenia najmłodszych nagle otworzą się szanse medalowe w sporcie seniorów i wtedy można doinwestować.
Brzmi ładnie, ale mam wrażenie, że krzyku nie zagłuszy.
Tak, oczywiście, są protesty. Np. w curlingu. Ale wie pan, to nie jest dyscyplina, która ma jakiekolwiek szanse na medale w najbliższych latach. Jeśli ktoś się zna, pewnie wie, jakie jest miejsce polskiego curlingu w Europie... Jest więc krzyk, że nie chcemy wspierać, budować hal, a to oznacza, że nie będzie wyników. Jeśli jednak ktoś stworzy dobry program dla dzieci i młodzieży, udowodni, że jest w stanie przyciągnąć dzieci, to dlaczego miałby nie dostać dofinansowania? I nie mówię, że to musi być związek, mogą to być stowarzyszenia. Ale nie możemy wysyłać na drogie zagraniczne zgrupowania ludzi, którzy nie mają żadnych szans na sukces w sporcie wyczynowym.
Dlaczego, przecież to Ministerstwo Sportu i Turystyki? Podczas zimowych igrzysk niektórzy wytykali, że do Korei wysłano turystów.
No tak, ale… generalnie mówienie o turystyce w tym kontekście jest słabe. Ilekroć przychodziła mi pokusa krytyki sportowców, to gryzłem się w język i mówiłem: "pamiętaj, ty też byłeś sportowcem i też dawałeś ciała w niektórych momentach". I od razu mi przechodziło. Też słabo pobiegłem, też miałem gorszy dzień. I też zderzyłem się z krytyką.
Budowanie hal do curlingu to jednak pewien symbol. Każdorazowo przy igrzyskach zimowych wracamy do tematu drogiej infrastruktury. Trudno oprzeć się wrażeniu, że sporty zimowe są od niej znacznie bardziej uzależnione.
A przecież nasi sportowcy, którzy nie zdobyli medali, nie mają prawa narzekać na infrastrukturę, bo oni przygotowywali się jeżdżąc po całym świecie, mieli znakomite obiekty, najlepsze warunki. Więc brak infrastruktury to nie do końca problem sportu wyczynowego. Ci sportowcy mieli optymalne finansowanie z ministerstwa - najlepsze warunki, treningi na lodowcu i tak dalej. Każdy związek potwierdzi, że zawodnicy mieli wszystko.
ZOBACZ WIDEO Joanna Jóźwik: Chcę zdobyć w Tokio medal
[nextpage] Czyli rezygnujemy z infrastruktury?
No nie, tego nie powiedziałem. Ona jest niezbędna, żeby zbudować potencjał sportu, żeby młodzi zawodnicy, którzy jeszcze nie są w kadrze narodowej mieli gdzie trenować. Musimy inwestować.
Proszę o konkrety.
Oczywiście, część z nich już wcieliliśmy w życie. Mamy arenę lodową w Tomaszowie Mazowieckim. Powstała w rekordowym tempie - w 14 miesięcy. Jest arena w Dusznikach-Zdroju do biathlonu. Zmodernizowaliśmy Wielką Krokiew, sfinansowaliśmy budowę torów lodowych na skoczni w Wiśle-Malince. Rozpoczyna się budowa kompleksu skoczni dla młodych zawodników w Chochołowie. Następny krok to przebudowa Małej i Średniej Krokwi. Nadrabiamy braki w inwestycjach z ostatnich kilkunastu lat. Zamierzamy również rozwijać biegi narciarskie, ponieważ są trasy w Jakuszycach, Zakopanem i na Kubalonce. Te dwie ostatnie będą zmodernizowane. Są na to pieniądze. W tym roku zamierzamy przeznaczyć rekordowo wysoką kwotę na budowę i rozwój infrastruktury sportowej, ponad 516 milionów złotych. Sport to system naczyń powiązanych.
No właśnie, tu już wchodzimy w myślenie "długodystansowe". Czy ministerstwo ma plan w stylu: do konkretnego roku chcemy mieć konkretne wyniki?
Tworzymy programy, które mają przynieść wymierne efekty. Jednym z nich jest Szkolny Klub Sportowy. W tym roku będziemy mieli już ponad 350 tysięcy dzieci uczestniczących w SKS-ach. W zeszłym roku co czwarty nauczyciel wychowania fizycznego otrzymywał od nas dodatkowe wsparcie za takie zajęcia. I chcemy to rozszerzać. Do tego jest "Program KLUB", który zapewnia dofinansowanie małym i średnim klubom sportowym - innowacyjny model bezpośredniego wsparcia, którego nigdy wcześniej nie było. Takie sportowe "500 plus". Może ktoś powie, że to nie rewolucja, ale jeśli wiejski klub ma 7 tysięcy budżetu na rok i nagle dostaje 10-15 od ministerstwa, to coś można już zrobić. Do tego dochodzi Narodowa Baza Talentów.
To mnie interesuje najbardziej - program, który na wczesnym etapie pozwoli wyłowić najbardziej utalentowanych sportowców.
Dzięki naszym programom mamy możliwość przeprowadzania testów wśród dzieci aktywnych sportowo. Narodowa Baza Talentów to prawie 2 mln wyników prób sprawności fizycznej w 2017 roku. Jak się spojrzy na te wyniki z perspektywy kilku lat, to będzie można wyciągnąć wnioski. Na razie to tylko program pilotażowy, który będziemy rozwijać.
Kiedyś zaproponowałem, żeby robić takie bazy danych wyników dzieci ze szkół i koledzy się na mnie rzucili, że ochrona danych osobowych.
Dlatego te dane są anonimowe, ale jest możliwość, żeby je udostępnić. To jest też narzędzie weryfikacji, które w przyszłości pomoże nam odpowiedzieć na pytanie, czy np. SKS przyniósł efekty.
I jak pan myśli?
Jestem przekonany, że tak. Mam poczucie, że jeśli te dzieci będą faktycznie uczestniczyć w SKS-ach, wyniki będą się z roku na rok poprawiały. A skoro jesteśmy przy zmianach, to rozszerzyliśmy też finansowanie kadr wojewódzkich. Do tej pory środki przeznaczane były tylko na kadrę młodzików, co jest dla mnie niezrozumiałe. Zawodnik, który kończył tę kategorię i przechodził do juniora młodszego, nie miał finansowanych obozów, więc to jakaś bzdura. Przywróciliśmy zatem wsparcie dla kadr wojewódzkich juniora młodszego i juniora oraz poszliśmy krok dalej, obejmując wsparciem młodzieżowców.
Tyle że to już zaplecze kadry seniorskiej.
To prawda, ale są zawodnicy, którzy zaczynają późno trenować. Sam byłem takim sportowcem, zacząłem biegać na 400 metrów jako 17-latek, wcześniej grałem w piłkę. Podobnie Kuba Krzewina (członek rekordowej sztafety - red). Kolejny świetny 400-metrowiec Piotrek Klimczak zaczął trenować na studiach. Wcześniej był stoperem w okręgówce, ale jak już go wzięli na testy biegowe, to go nie wypuścili. To jest sport, tu się różne rzeczy zdarzają. I oczywiście skoro mówimy o różnych programach - to też "Team 100", który jest takim moim dzieckiem.
Adoptowanym z Anglii?
Raczej efektem własnych przemyśleń. Model finansowania indywidualnego sportowców nie jest żadnym odkryciem Ameryki, żeby było jasne. Ale na pewno mam własne doświadczenia w tej kwestii. Poza tym sporo rozmawiałem z ludźmi. Okres między 18. a 24. rokiem życia jest bardzo trudny dla sportowca. Pojawia się wiele pytań o studia, o funkcjonowanie, czy będę miał z czego żyć. Finansowanie płynące przez związki często nie wystarcza. Dlatego wdrożyliśmy ten program, żeby te 40 tysięcy złotych, które ci młodzi ludzie dostają, mogli przeznaczyć na fizjoterapeutę, na dietetyka, na psychologa, ale też np. wynajem mieszkania.
Sporo pan spotykał takich sytuacji, gdzie był to problem?
Oczywiście, bardzo dużo. Gdyby zrobić taką analizę, ilu młodych zawodników z gigantycznym potencjałem, którzy byli medalistami mistrzostw świata czy Europy juniorów straciliśmy… Szli na studia, dostawali tysiąc złotych stypendium i po prostu na niewiele to starczało.
No więc gdyby zrobić analizę?
Nie mamy dokładnych wyników, ale powiem tak - sporo. I ten projekt ma ich zabezpieczyć, żeby nam "nie uciekali". I na przykład dziś w "Teamie 100" jest Kamila Żuk, która niedawno zdobyła mistrzostwo świata juniorek w biathlonie. Są też medaliści różnych mistrzostw seniorów. Powoli będziemy to rozszerzać i jestem przekonany, że tu będą bardzo widoczne efekty.
Padało tu sformułowanie "system szkolenia", nie ukrywam, że bliskie mi, ponieważ od lat o taki system walczymy z działaczami PZPN. Jak pan rozumie to pojęcie?
Właściwymi systemami szkolenia, a więc sposobem treningu, muszą zająć się związki, my nie jesteśmy od tego. My zabezpieczamy ciągłość finansowania i wymagamy od działaczy związków, żeby zaczęli myśleć perspektywicznie, szerzej - a nie wyłącznie w kontekście programu na dany rok. Chcemy również, by młody człowiek na każdym etapie szkolenia spotykał się z pieniędzmi ministerialnymi - z naszym wsparciem, stąd programy, o których wspominałem: SKS, Program Klub, kadra wojewódzka obejmująca wszystkie kategorie wiekowe czy Szkoły Mistrzostwa Sportowego, które finansujemy wreszcie Team 100 i kadra narodowa.
Te programy wystarczą?
To będzie można ocenić za jakiś czas. Na pewno musi być jeszcze większy nacisk na jakość pracy trenerów. Coraz mniej jest takich zapaleńców jak kiedyś. Mój trener w klubie pracował za 110 złotych i dokładał z własnej kieszeni, jeździł od zawodnika do zawodnika, pracował indywidualnie. I tu jest jeszcze pole manewru.
Ale tu już wchodzimy w kompetencje związków. Widzę, że stworzyliście "Kodeks dobrego zarządzania dla związków sportowych". Fajna inicjatywa i jednocześnie insynuacja…
Inspirowaliśmy się pomysłem Brytyjczyków, ale jest to projekt autorski i dostosowany do naszych realiów. Kodeks ma stanowić wsparcie dla związków. To ponad 180 konkretnych wytycznych, których wdrożenia będziemy wymagać. Wkrótce uruchomimy również Akademię Zarządzania dla PZS-ów. Nie oszukujmy się, ten obszar w wielu związkach sportowych jest na tragicznym poziomie. Zaczęliśmy ich pracę coraz bardziej kontrolować i to jest wręcz szokujące jak wiele spośród nich nie radzi sobie z zarządzaniem. Chodzi np. o brak transparentności, brak długofalowego myślenia, czy błędy w wydatkowaniu środków. Poza tym dochodzą wojenki, które są gorsze niż w polityce.
Nie ma takich związków!
Ależ są, z przerażeniem patrzę na to, jak działacz potrafi poświęcić zawodników, żeby coś osiągnąć. Tyle że my w tym zakresie, zgodnie z ustawą, mamy ograniczone pole manewru - związki są autonomiczne i w wielu przypadkach nie możemy wchodzić w ich kompetencje i interweniować.
Ale możecie ograniczyć finansowanie, tak jak teraz w przypadku Polskiego Związku Hokeja na Lodzie.
Tak. Nieustannie to podkreślam, że finansowanie nie jest prawem a przywilejem. Niektórzy nie wierzyli i się zdziwili.