Stefan Szczepłek: Irena Szewińska jest świętością polskiego sportu. Największa w dziejach

Getty Images / Streeter Lecka / Na zdjęciu: Irena Szewińska
Getty Images / Streeter Lecka / Na zdjęciu: Irena Szewińska

- Pani Irena Szewińska to był ktoś. Bo z jednej strony pani Irena, a z drugiej Irenka. Po prostu - opowiada nam dziennikarz "Rzeczpospolitej" Stefan Szczepłek. - Jest świętością polskiego sportu. Cicha, skromna. Największa w dziejach.

W tym artykule dowiesz się o:

7-krotna medalistka olimpijska, 7-krotna mistrzyni Europy i rekordzistka świata zmarła w nocy z piątku na sobotę w szpitalu przy ulicy Szaserów w Warszawie. Miała 72 lata. Od dłuższego czasu zmagała się z nowotworem.

- To był dla mnie szok, bo miałem nadzieję, że powoli z tej choroby wychodzi - mówi Szczepłek. - Namawiałem ją od pewnego czasu do napisania książki, a ona mówiła tylko: "W zasadzie można byłoby ją napisać. Jestem blisko tej decyzji, niech da mi pan trochę czasu". To paradoks. Odeszła od nas osoba wybitna, a nie powstała o niej żadna książka.

Mówili o niej "Irenissima". - To określenie idealnie oddające jej mistrzostwo. Wymyślił je Maciej Petruczenko z "Przeglądu Sportowego". Zawsze miło się z nią rozmawiało i zawsze miała coś ciekawego do powiedzenia. Nigdy się nie wywyższała, choć wszyscy wiedzieli, że jest największa w dziejach. A ona pozostała cichą, skromną osobą. Taką, która nie wychodzi przed szereg. Żyła życiem środowiska sportowego. Była przecież prezesem Polskiego Związku Lekkiej Atletyki, członkiem MKOl, aktywnym pracownikiem PKOl. Przez pół wieku cały czas była w naszej świadomości - opowiada nasz rozmówca.

Irena Szewińska została ze sportem do końca. Zawsze obecna. Dekoracje, uroczystości, gale. Jeszcze na początku czerwca zaszczyciła swoją obecnością Piknik Olimpijski na Kępie Potockiej.

- Nie robiła ze swojej choroby sensacji, nie mówiła o niej publicznie - mówi Szczepłek. - Nie chciała robić z siebie ofiary, znosiła to godnie. W chorobie była kimś takim, jak Kazimierz Górski. Jedni w takiej sytuacji uciekają, a inni - nie obnosząc się - czują, że z ludźmi jest im lepiej. Czują, że muszą żyć, normalnie funkcjonować. Walczyć po cichu. Ona walczyła tak, jak na bieżni czy na skoczni. Na ile mogła. Miała nadzieję, że wygra. Zawsze wygrywała. Rak był od niej szybszy, ale walka trwała przez kilka lat. I w jakimś sensie też zwyciężyła.

Autor na Twitterze:

Źródło artykułu: