Sofia Ennaoui: Do rosołku był Małysz

W głowie mi się poprzewracało, uznałam sukcesy za coś naturalnego. Taki kubeł zimnej wody mi się przydał. Cierpliwość to jedna z najważniejszych lekcji, jakie sportowiec może otrzymać - mówi wicemistrzyni Europy w biegu na 1500 metrów Sofia Ennaoui.

Michał Kołodziejczyk
Michał Kołodziejczyk
Sofia Ennaoui Newspix / Paweł Andrachiewicz / Na zdjęciu: Sofia Ennaoui

Michał Kołodziejczyk, WP SportoweFakty: Sofia czy Zosia?

Sofia Ennaoui: Widzę, że to ostatnio duży problem.

Według niektórych musi być Zosia, skoro startuje pani jako Polka.

Zosia mi się bardzo podoba. Przekornie wzięłam sobie to imię na bierzmowaniu i jestem teraz Sofia Zofia. W szkole nauczyciele mówili do mnie Sofia, mama w domu uniwersalnie - "Rybko" albo "Skarbie", w środowisku lekkoatletycznym jestem "Sofka", "Młoda", albo "Dzieciaczek". Nie widzę różnicy. W politykę nie dam się wmieszać, jestem sportowcem.

Czuje się pani Polką, pół-Polką, czy pół-Marokanką?

Czuję się w stu procentach Polką. Tak jak nie nawiązałam żadnych więzi z moim marokańskim ojcem, tak samo z Marokiem jako krajem. Nigdy nie miałam myśli, by biegać w innych barwach niż biało-czerwonych. Miałam dwa lata, gdy razem z mamą wróciliśmy do Polski. Wychowywałam się tutaj, nie znam nawet arabskiego.

Oryginalna uroda pomagała czy przeszkadzała?

W województwie zachodniopomorskim mieszka wielu Cyganów i byłam brana właśnie za jedną z nich. Nikt, patrząc na mnie, nie myślał przecież o Maroku. Ludzie zaczepiali mnie na ulicy i pytali, czy jestem Cyganką. Dobrze, że nie prosili, żebym im powróżyła. Pytali o pochodzenie, wtedy mnie to peszyło.

A teraz dyskusja o tym, kto może czuć się Polakiem denerwuje?

Mam do siebie dystans i ta dyskusja mnie nie przeraża. Pytania o polskość pojawiły się, od kiedy trafiłam do sportu, więc zdążyłam się przyzwyczaić. Są normalne, nie krępują mnie, przecież mam obce nazwisko, nie wyglądam polsko, a to budzi ciekawość ludzi, którzy interesują się lekką atletyką. Wydawało mi się, że wszyscy już znają moją historię, jednak wszystko wróciło po wicemistrzostwie Europy. Okazało się, że taki sukces to także inna skala zainteresowania.

Widziała się pani z ojcem tylko dwa razy w życiu?

Nigdy nie ukrywałam, że oprócz więzów krwi nie łączy nas nic więcej. Traktowałam tatę jak obcego człowieka, którego poznałam, kiedy miałam już dziesięć lat. Nie tęskniłam, całe dzieciństwo spędziłam bez niego i nie miało mi czego brakować. Przyzwyczaiłam się, że ojca po prostu nie mam i nie miałam w sobie potrzeby częstych z nim kontaktów. Ponieważ pochodzę z rozbitej rodziny, być może teraz jestem trochę przewrażliwiona w temacie doboru partnera i założenia swojej. Bardzo dużo rozmawiam z mamą na tematy życiowe, chciałabym trochę jej mądrości użyć we własnym życiu. Pytałam o to, jak to z tatą wyglądało, dlaczego nie udało się skleić.

No i dlaczego?

To były dwie kultury, które próbowały ze sobą funkcjonować, ale nie wyszło. Każde z rodziców chciało mieszkać w swoim państwie, każde tęskniło do siebie. Rozstali się, bo życie razem było zbyt trudne. Rozumiem, też jestem patriotką i nie wyobrażam sobie życia poza Polską.

Pani ojciec zmarł w grudniu. Była pani na pogrzebie?

Nie byłam. Wszystko działo się tak dynamicznie, że nie zdążyłam się nawet zastanowić, czy chcę pojechać. Nawet jak bym chciała, to nie było czasu - tata zmarł jednego dnia, następnego był już pochowany.

A chciałaby pani zdążyć?

Na pewno odwiedzę miejsce pochówku. Wypada mi, jako córce, zapalić chociaż znicz. W Maroku byłam kilka razy, ostatnio na trzytygodniowym zgrupowaniu. Biorą mnie tam za miejscową, starają się pomóc, gdy pojawiają się jakieś problemy. Ostatnio zaczął się ramadan i nie jeździły taksówki, przypadkowi ludzie zawieźli mnie do hotelu i proponowali jeszcze transfer na lotnisko następnego dnia rano. Jeżdżę tam sporadycznie, ale zawsze przywożę pozytywne wspomnienia, dużo ludzi z Maroka odzywa się do mnie przez media społecznościowe, chce pogadać, kibicują mi.

Dotarło już do pani, jak olbrzymim sukcesem było wicemistrzostwo Europy?

Wszędzie zapominam tego medalu. Nie wzięłam go ani do prezydenta, ani do telewizji. Może nie chcę go zapodziać, ani porysować. Jest odpowiednio wyeksponowany w domu. Bardzo się cieszę z tego, co udało mi się osiągnąć w Berlinie, to ukoronowanie mojej ciężkiej pracy i wielu lat przykładania się do sportu. Nie traktuję srebrnego medalu jako okazji do lansu, nie chcę dodatkowej sławy. Przyjęłam go tak spokojnie, że aż niektórzy znajomi pytali się, czy w ogóle się cieszę. Cieszę się, ale czekałam na niego tak długo, że może zabrzmi to nieskromnie, ale za moją harówkę troszeczkę mi się należał.

To żart? Ma pani 23 lata, zaczęła trenować osiem lat temu. Niektórzy czekają na medal poważnej imprezy nawet dwadzieścia lat od pierwszego treningu.

Nie wiem, czy miałabym tyle cierpliwości. To moja najgorsza cecha, nad którą staram się pracować, ale nie potrafię długo czekać.

Zachłanność i pazerność to podobno w sporcie pożądane cechy.

Tak, ale nauka cierpliwości to jedna z najważniejszych lekcji, jakie sportowiec może otrzymać. W tym roku musiałam ją odbyć, trzeba było poczekać na wyniki na europejskim poziomie. Moja forma podczas zawodów halowych odbiegała od wcześniejszych lat, nie wyglądało to tak, jak sobie wyobrażałam. Co roku zdobywałam medale w kategoriach juniorskich i młodzieżowych. Był też złoty medal w przełajach. Za dużo dobrego się działo.

Jak to za dużo dobrego?

W głowie mi się poprzewracało, uznałam sukcesy za coś naturalnego, przyjęłam, że hala w 2018 roku będzie dla mnie szczęśliwa i nagle przyszło pół roku nieurodzaju. Zaczął się duży problem z moją psychiką i teraz myślę, że taki kubeł zimnej wody mi się przydał. Taki wyczekiwany sukces lepiej smakuje. Wbiegając na metę w Berlinie, nie wiedziałam, co się dzieje, nie wierzyłam, że medal jest mój. Dopiero na dekoracji dotarło do mnie, że udało mi się coś osiągnąć. Następnego dnia rano jeszcze nerwowo spojrzałam na szafkę przy łóżku. Medal na szczęście był na miejscu, to nie był sen. Pomyślałam: "Jest, udało mi się".

W czasie biegu się myśli, czy nie ma czasu?

To był jeden z nielicznych ważnych startów, w których miałam absolutny spokój. Zresztą towarzyszył mi w ciągu całego dnia. Spotkałam się z kolegą na kawę, posiedzieliśmy, pogadaliśmy, na dwie godziny przed odjazdem na stadion rozgrzewkowy uśmiechałam się i nie poruszałam żadnego tematu związanego ze startem. Byłam zwyczajnie przekonana, że jestem w dobrej formie, to mi pomogło. Wszystko było zaplanowane, nie było miejsca na improwizację. Wcześniej często wkradała się nerwówka, za bardzo chciałam, za szybko, za dużo. W Berlinie po dwustu metrach wiedziałam, że wszystko idzie zgodnie z planem, że Laura Muir będzie chciała rozegrać bieg na swoich warunkach i się nie pomyliłam. Pierwszy raz cieszyłam się, że bieg mistrzowski jest tak szybki, byłam na niego przygotowana taktycznie i mentalnie, wszystko przewidziałam. Chciałam rozegrać to rozsądnie i rozważnie. Wie pan, ja po trzech dniach po finale, obejrzałam pierwszą powtórkę i jak zobaczyłem na ekranie, jak daleko były pozostałe zawodniczki przede mną, to nie wiedziałam, jak je dogoniłam.

ZOBACZ WIDEO Sofia Ennaoui. Medal zrodzony w bólach
Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×