W rozmowie z serwisem Sport.tvp.pl mistrzyni Europy z ubiegłego roku w sztafecie 4x400 metrów z wielką pokorą mówiła o pojawiających się czasem w mediach porównaniach do najwybitniejszej polskiej lekkoatletki. Baumgart-Witan, tak jak Szewińska w latach, gdy królowała na światowych bieżniach, jest wysoka, smukła i bardzo szybka. Ale nie aż tak szybka i nie aż tak utytułowana, jak zmarła w ubiegłym roku "Irenissima".
30-letnia biegaczka z Bydgoszczy porównania do Szewińskiej uważa za "strasznie miłe". Zaraz jednak dodaje, że czuje się trochę głupio, gdy je słyszy. - Nie widzę podobieństwa. Absolutnie. Nie mam czym się równać z panią Ireną. Ani osiągnięciami, ani stylem biegu - mówi.
- Po prostu wiem, jaka przepaść nas dzieli. Nie śmiem się porównywać. Wszystko przede mną. Może kiedyś się zbliżę do takiego poziomu - dodaje brązowa medalistka lekkoatletycznych mistrzostw świata sprzed dwóch lat. I nie jest to przesadna skromność. Rekord życiowy Szewińskiej w biegu na 400 metrów to kapitalne 49,28.
Baumgart-Witan do tego wyniku brakuje prawie dwóch sekund (51,12).
ZOBACZ WIDEO: Polskie kluby walczą o europejskie puchary. "Legia gra najgorzej. Inne kluby na tym cierpią"
Zobacz także:
- Profesor radzi - trenuj z Adamem Kszczotem
Polska biegaczka w rozmowie z serwisem internetowym TVP Sport mówiła też o majowych mistrzostwach świata sztafet (IAAF World Relays) w Jokohamie. Nie wystąpiła w nich z powodu kontuzji mięśnia czworogłowego uda, której doznała kilka dni przed startem.
"Aniołki Matusińskiego" pobiegły w Japonii w składzie Małgorzata Hołub-Kowalik, Patrycja Wyciszkiewicz, Anna Kiełbasińska i Justyna Święty-Ersetic i spisały się rewelacyjnie. Zdobyły złoty medal, pokonując po zaciętej walce Amerykanki i Włoszki.
Baumgart-Witan zdradza teraz, że nie oglądała zwycięskiego biegu swoich koleżanek.
Czytaj także:
- MŚ w Dausze: Caster Semenya z zakazem startu na 800 metrów
- Spojrzałam tylko na wynik. Nie chciałam na to patrzeć. Wiedziałam, że będzie mi przykro. Przecież miałam być na miejscu z nimi. Kibicowałam z całego serca, ale jednocześnie cierpiałam. W przeszłości oglądałam już starty sztafety z trybun. Potem był płacz, ryk i cierpienie. Nic dobrego. Wolałam sobie oszczędzić - wyjaśnia.
Podkreśla jednak, że sytuacje szybko po niej spływają. - To chwilowe przykrości. Na szczęście oprócz biegania mam też co robić w życiu.