Józef Noji - znakomity polski biegacz zginął w obozie w Auschwitz

Materiały prasowe / Narodowe Archiwum Cyfrowe / Józef Noji wygrywa bieg przed Januszem Kusocińskim. Zdjęcie z 1939 roku
Materiały prasowe / Narodowe Archiwum Cyfrowe / Józef Noji wygrywa bieg przed Januszem Kusocińskim. Zdjęcie z 1939 roku

Noji wiedział, że idzie na śmierć. - Mocno uścisnął nam dłonie. A potem jakby urósł, wyprostował się, skinął nam głową i zadziwiająco opanowany poszedł ku przeznaczeniu - wspomina jeden z jego znajomych.

W tym artykule dowiesz się o:

W hollywoodzkim hicie "Niezłomny" Angeliny Jolie tytułowym bohaterem jest Louis Zamperini. Amerykański biegacz który w czasie II Wojny Światowej walczył na Pacyfiku, przez 47 dni dryfował po Oceanie, spędził dwa lata w japońskim obozie jenieckim, gdzie doświadczył okrucieństwa i tortur. W kulminacyjnej scenie pierwszego aktu filmu, scenie biegu na 5000 tysięcy metrów Igrzysk Olimpijskich w Berlinie w 1936 roku, obok Zamperiniego widać biegacza w biało-czerwonej koszulce, z dużym białym orłem na piersi. To Józef Noji.

Z archiwalnego zdjęcia polskiego olimpijczyka spogląda żylasty, krępy mężczyzna o bystrym wzroku i wysokim czole. Wygląda na twardego faceta, takiego, który zarówno w sporcie, jak i w życiu, jest w stanie znieść bardzo wiele. Noji - tak jak Zamperini, był niezłomny. Odmówił nazistom podpisania volkslisty, udzielał się w konspiracji, nie dał się złamać gestapowcom mimo miesięcy gehenny na Pawiaku. Do samego końca próbował walczyć. Od Amerykanina różniło go to, że nigdy nie opowiedział swojej historii. Legendarnego obozu zagłady, symbolu bezprecedensowej skali bestialstwa i okrucieństwa, nigdy nie opuścił.

Noji, czyli nowy

- Wadziliśmy się nieraz o to latanie, ale on mówił, że tak być musi. Później zobaczyłam, że nie może być inaczej i dałam spokój - mówiła matka Józefa Nojiego dziennikarzowi "Przeglądu Sportowego" Janowi Erdmanowi, gdy jej syn był już uznanym biegaczem. A później z dumą dodała: - Trzy karczmy są we wsi. Józef zarabia pieniądze i mógłby teraz codziennie butelkę wypić, ale jak go kto namawia, to nigdy się nie zgodzi, tylko rzeknie: "Nie mogę pić. Ja muszę mieć swoje siły do biegania".

ZOBACZ WIDEO Nie żyje Kobe Bryant. "Odszedł ktoś większy, ktoś kto działał na całe pokolenia i generacje młodych zawodników."

Noji urodził się w 1909 roku. Polski nie było wtedy na mapie Europy. Pęckowo, mała wielkopolska wieś w Puszczy Noteckiej, leżało wtedy w zaborze niemieckim. Nazwisko Noji też było zresztą niemieckiego pochodzenia - wzięło się zapewne od słowa "neu" i oznaczało nowego osadnika. Nojiowie nowi jednak nie byli, ich obecność na tych ziemiach odnotowano już w 1638 roku. Jeżeli kiedyś faktycznie przywędrowali na nie z Niemiec, dawno się spolonizowali.

Józef, jak większość dzieci z wielodzietnych wiejskich rodzin w tamtych czasach, szybko poznał, czym jest ciężka praca. Zwłaszcza że gdy miał 8 lat, jego ojca, w czasie I Wojny Światowej żołnierza armii pruskiej, zabrała gruźlica. Na naukę najmłodszy z rodzeństwa chłopiec postawić nie mógł, ukończył pięcioletnią szkołę podstawową i zaczął uczyć się zawodu stolarza, jednocześnie pomagając w rodzinnym gospodarstwie.

Szybszy od rowerzystów

Już wtedy lubił biegać po pięknej okolicznej puszczy. Tak bardzo, że jako nastolatek zapisał się do pęckowskiego klubu Sokół i zaczął startować w lokalnych zawodach. A w nich nie miał sobie równych. Scenariusz biegów we Wronkach, Szamotułach czy Wieleniu był zwykle podobny - Noji wygrywa, bez pośpiechu się przebiera, a rywale mijają linię mety dopiero wtedy, gdy zwycięzca już dawno zdążył uspokoić oddech.

Raz zorganizowano nawet zawody, w których rywalizował z grupą mężczyzn na rowerach. On miał do pokonania 7 kilometrów, oni 9. Wspólną metą było gospodarstwo Nojich. Jak opisuje w książce "Józef Noji. Sportowiec i patriota" Franciszek Graś, gdy rowerzyści dotarli do domostwa, zastali tam Józefa kończącego obiad.

W 1927 roku zdobył w swoim zawodzie uprawnienia czeladnicze, na pewien czas zamieszkał w Bydgoszczy, potem odbył obowiązkową służbę wojskową w Toruniu. W rodzinne strony wrócił po pięciu latach już jako kapral Noji. Znalazł pracę w stolarce, ale w Kamienniku, 24 kilometry od Pęckowa. Codziennie dwukrotnie pokonywał ten dystans, a jakżeby inaczej, biegając przez puszczę.

Treningi z pogromcą Nurmiego

Przełomem dla zdolnego amatora był bieg "Kuriera Poznańskiego" w 1933 roku. Zajął w nim drugie miejsce, zaraz za mistrzem Polski na 5000 metrów Maksymilianem Hartlikiem, a w pokonanym polu zostawił szereg uznanych w lekkoatletycznym świecie zawodników.

Rok później, już jako mieszkaniec Poznania i zawodnik tamtejszego Sokoła, sprawił dużą niespodziankę wygrywając doroczny Bieg Narodowy, w którym wzięła udział cała krajowa czołówka długodystansowców. Triumf nikomu nieznanego wówczas nowicjusza, na co dzień tapicera i portiera w redakcji "Kuriera Poznańskiego", był tak zaskakujący, że niektórzy podejrzewali go o skrócenie sobie trasy.

Po tym zwycięstwie kariera Nojiego nabrała rozpędu. Zaczął dostawać powołania na mecze międzynarodowe, które w latach 30. nadawały rytm lekkoatletycznemu życiu. Z Poznania przeniósł się do Legii Warszawa i zaczął treningi pod okiem olimpijczyka z Amsterdamu Stanisława Petkiewicza.

Zawiódł przez befsztyk, potem pobił rekord

Urodzony na Łotwie Petkiewicz był prawdziwym lwem salonowym i adwersarzem ikony ówczesnego polskiego sportu, niewyględnego i nieśmiałego Janusza Kusocińskiego.

Na igrzyska do Berlina w 1936 roku "Kusy" nie pojechał z powodu kontuzji. W Niemczech miał go zastąpić właśnie Noji, wówczas już dwukrotny mistrz Polski na dystansie 5 tysięcy metrów. Z jego występem wiązano duże nadzieje, jednak biegacz z Pęckowa w swoim olimpijskim debiucie całkowicie zawiódł i w biegu na 10 kilometrów zajął 14. miejsce z dwuminutową stratą do zwycięzcy. Tłumaczył się silnym bólem w boku i udzie, ale Kusociński, który pojechał na olimpiadę jako korespondent "Przeglądu Sportowego", miał inne wyjaśnienie. Napisał, że Noji pobiegł tak słabo, ponieważ tuż przed startem zjadł w restauracji duży, krwisty befsztyk, a winą za tę nieodpowiedzialność obarczył Petkiewicza.

27-letni wówczas Noji zrehabilitował się na dystansie o połowę krótszym, w biegu, którego kinową wersję za sprawą filmu "Niezłomny" można było w 2014 roku oglądać na całym świecie. Scena z obrazu Angeliny Jolie pokazuje Zamperiniego przedzierającego się z końca stawki i mijającego kolejnych rywali. Polaka amerykański zawodnik dogonić nie zdołał - ten zajął świetne 5. miejsce, bijąc przy tym rekord Polski Kusocińskiego o 7 sekund.

Za sprawą występu w Berlinie Noji wszedł do elity polskiego sportu drugiej połowy lat 30. W plebiscycie "PS" za 1936 rok zajął drugie miejsce, tylko za finalistką tenisowego Wimbledonu Jadwigą Jędrzejowską. Legię zamienił na inny stołeczny klub, Syrenę. Zmienił też pracę, bo jako że w sporcie obowiązywało amatorstwo, zarabiać musiał w inny sposób. Ze stolarni przeniósł się do tramwaju. W Narodowym Archiwum Cyfrowym zachowało się nawet zdjęcie, na którym drugi najlepszy sportowiec Polski wiezie pasażerów na Plac Narutowicza.

Józef Noji prowadzący tramwaj
Józef Noji prowadzący tramwaj

9 miesięcy na Pawiaku

Do wybuchu II Wojny Światowej dziesięciokrotnie reprezentował nasz kraj w meczach międzypaństwowych. Zdobył też dziesięć złotych medali mistrzostw kraju. Prasa podgrzewała jego rywalizację z "Kusym", liczyła na medale tej dwójki na igrzyskach w Tokio w 1940 roku. Po ataku III Rzeszy na Polskę stało się jednak jasne, że igrzysk nie będzie.

Po zakończeniu kampanii wrześniowej Niemcy zaproponowali Nojiemu, by podpisał volkslistę - ze względu na świetne wyniki sportowe i prawdopodobnie niemieckie pochodzenie. Biegacz odmówił, tak jak Kusociński, w którego był zapatrzony, zaczął się udzielać w konspiracji pod pseudonimem "Zdzitowiecki". Zajmował się drukiem i kolportażem prasy Związku Walki Zbrojnej, wykonywał fałszywe pieczątki.

W czerwcu 1940 roku Niemcy rozstrzelali w Palmirach Kusocińskiego. Śmierć idola była dla Nojiego potężnym ciosem. Sam wpadł trzy miesiące później, ponoć zaraz po tym, jak opuścił konspiracyjne zebranie ZWZ. Spędził dziewięć miesięcy na Pawiaku. Przetrwał brutalne gestapowskie przesłuchania i tortury. Nikogo nie wydał.

Do końca stawiał opór złu

24 lipca 1941 wysiadł z pociągu przed bramką "fabryki śmierci". Został więźniem obozu zagłady w Auschwitz numer 18535. Zachorował tam na tyfus, co w nieludzkich obozowych warunkach było niemal równoznaczne z wyrokiem śmierci. Silny organizm sportowca zdołał jednak zwalczyć chorobę i dalej stawiał opór. Aż do dnia, gdy został przyłapany na próbie przemycenia grypsu.

Wtrącono go do karnego bunkra w bloku 11, potem na apelu wezwano na Politische Abteilung - wewnątrzobozowe Gestapo. Jeden z jego kolegów w rozmowie z dziennikarzem Bogdanem Tuszyńskim tak wspominał dzień 15 lutego 1943 roku, dzień pożegnania z Nojim, który wiedział, że idzie na śmierć: - Mocny uścisk dłoni z najbliżej stojącymi. A potem jakby urósł, wyprostował się, skinął nam głową i zadziwiająco opanowany poszedł ku przeznaczeniu.

Pod Ścianą Straceń bloku 11 stanął wraz z 54 innymi więźniami. Wszyscy zostali zamordowani strzałem w tył głowy. Tuż przed śmiercią krzyknęli ponoć: Jeszcze Polska nie zginęła!

Pamiętamy

Nie doczekaliśmy się na razie filmowej historii Józefa Noji, ale też nie został zapomniany. W kościele w rodzinnym Pęckowie stoi upamiętniająca go tablica, w Drawskim Młynie pomnik. Od ponad 30 lat odbywa się bieg jego imienia na trasie z Drawskiego Młyna do Wielenia. Jego imię noszą stadiony miejskie w Wieleniu i Drezdenku oraz zespół szkół ponadgimnazjalnych w Czarnkowie.

W Oświęcimiu Noji jest patronem jednej z ulic, w Warszawie alei nad brzegiem Kanału Piaseczyńskiego, równoległej do alei Janusza Kusocińskiego. Gdyby ktoś z Hollywood chciał nakręcić film o ich losach, ostatnia scena mogłaby być tylko jedna. "Kusy" i Noji razem w pustym parku. Wcześnie rano, jeszcze lekka mgła. Rozmawiają o zwykłych, codziennych rzeczach. Biegną.

Przy tworzeniu tekstu korzystałem z tekstu "Józef Noji - na własnych prawach" znajdującego się w książce "Sportowcy dla niepodległej" autorstwa Magdaleny Stokłosy i Aleksandry Wójcik, wydanego w ramach obchodów stulecia odzyskania niepodległości pod patronatem Ministerstwa Sportu i Turystyki.

Komentarze (4)
avatar
ONLY STAL
29.01.2020
Zgłoś do moderacji
1
0
Odpowiedz
Świetny artykuł. Mam nadzieję że znicz zapłonął na stadionie w Drezdenku. Jestem dumny że stadion nazwany jest jego imieniem. 
avatar
hunter071
27.01.2020
Zgłoś do moderacji
6
4
Odpowiedz
chwała bohaterom smierc kolaborantom i zdrajcom ojczyzny