Szymon Ziółkowski: Ze sportu robi się królika doświadczalnego

PAP / Na zdjęciu: Szymon Ziółkowski
PAP / Na zdjęciu: Szymon Ziółkowski

- Takie decyzje są dla mnie irracjonalne - oburza się Szymon Ziółkowski, były poseł PO, mistrz olimpijski z 2000 roku w rzucie młotem. Jego zdaniem za wcześnie podjęto decyzję o wpuszczaniu dużej liczby kibiców na mecze PKO Ekstraklasy.

- Całkowicie nie rozumiem tego podziału. PKO Ekstraklasa i PGE Ekstraliga są faworyzowane, reszta sportów została pominięta. Przecież stadiony lekkoatletyczne nie odbiegają gabarytami od tych piłkarskich, można na nich zachować konieczne minimum odległości od siebie - przekonuje Szymon Ziółkowski.

Były poseł Platformy Obywatelskiej, mistrz olimpijski i mistrz świata w rzucie młotem, ma ogromne wątpliwości co do decyzji premiera Mateusza Morawieckiego dot. wpuszczenia kibiców na stadiony. W takiej decyzji polskich władz widzi populizm i brak sprawiedliwości, jego zdaniem inne dyscypliny zostały pozostawione same sobie.

- Piłka nożna jest oczywiście najbardziej popularna, ale ten fakt nie może nas popychać w stronę takich decyzji. To według mnie niedobry pomysł i niepotrzebne dzielenie rzeszy polskich kibiców. Przez ostatnie pół roku fani nie mogli pojawić się na trybunach, więc teraz udadzą się tam z wielką chęcią. To ogromne ryzyko - dodaje.

O co chodzi? Przypomnijmy: w ostatni piątek premier ogłosił, że od 19 czerwca kibice piłkarscy będą mogli pojawić się na stadionach, i to w dużej liczbie.

- Już wkrótce będzie możliwy powrót kibiców piłkarskich na stadiony. Od 19 czerwca będą mogli zająć do 25 procent miejsc na trybunach - poinformował Mateusz Morawiecki. Decyzja rządu, podjęta we współpracy z Polskim Związkiem Piłki Nożnej, wywołała początkowo wielki entuzjazm.

Była też jednak bardzo zaskakująca - wcześniej bowiem pojawiały się głosy o wpuszczaniu na trybuny mniej niż 1000 widzów, co miało związek z obowiązującą ustawą o imprezach masowych. A dzięki tej decyzji, na kilku stadionach (Poznań, Gdańsk, Wrocław) pojawi się nawet 10 000 kibiców.

Dodajmy, że w tym tygodniu również PGE Ekstraliga złożyła u minister sportu projekt wpuszczenia fanów na swoje obiekty (też 25 procent pojemności) w zaostrzonym reżimie sanitarnym (więcej TUTAJ). I jest prawdopodobne, że otrzyma pozytywną odpowiedź.

Według Ziółkowskiego, najważniejszy wpływ na decyzję premiera miała sytuacja polityczna. - To dla mnie decyzja populistyczna i mająca ogromny związek z nadchodzącymi wyborami prezydenckimi (28 czerwca - przyp. red.), nie widzę innego racjonalnego wytłumaczenia - uważa.

- Decyzje ministerstwa sportu i premiera są niestety złe. Dla mnie to niepotrzebne wbijanie kija w mrowisko. Jeśli już nawet zdecydowano się na wpuszczenie ludzi na trybuny, to bądźmy sprawiedliwi i pozwólmy też na to kibicom innych sportów niż piłka nożna i żużel.

Przypomnijmy, że dopiero od kilku dni w Polsce nie ma obowiązku noszenia maseczek w otwartej przestrzeni, restrykcje wciąż obowiązują w centrach handlowych, nie wszystkie placówki otworzyły swoje drzwi dla klientów. - Takie decyzje są dla mnie irracjonalne. Szkoda, że ze sportu robi się królika doświadczalnego.

Były znakomity młociarz zwraca też uwagę na przełożenie igrzysk olimpijskich. Te miały się pierwotnie odbyć w Tokio na przełomie lipca i sierpnia, jednak termin został przesunięty na przyszły rok. I jego zdaniem, to przygotowanie się sportowców do tej imprezy powinno być dla rządzących najważniejsze.

- Uważam, że pierwszeństwo w odmrażaniu sportu powinny mieć dyscypliny, w których będziemy mieli medalowe szanse na przyszłorocznych igrzyskach olimpijskich w Tokio. W piłce nożnej nas tam nie będzie, w żużlu tym bardziej - wylicza.

Nie ma wątpliwości, że po otwarciu bram stadionów kluby nie będą miały problemów ze sprzedażą biletów.

Ziółkowskiemu najbliżej oczywiście do lekkoatletyki, która w etapie odmrażania polskiego sportu nie jest traktowana na równi z piłką nożną i żużlem. 20 czerwca w Chorzowie ma odbyć się mityng z udziałem wielkich gwiazd, m.in. Justyny Święty-Ersetic i Konrada Bukowieckiego.

I na stan obecny, zawody mają zostać rozegrane bez publiczności.

Ziółkowski: - Kocioł Czarownic w Chorzowie to przecież stadion piłkarski, więc idąc tokiem rozumowania rządu, na tych zawodach też powinni zasiąść kibice. Tym bardziej jest to więc niezrozumiałe, że mityng prawdopodobnie odbędzie się bez ludzi na trybunach. Absurdalna decyzja, ale nie pierwsza podjęta przez rządzących.

W maju duże kontrowersje w środowisku lekkoatletycznym wywołała decyzja o ograniczeniach związanych z liczbą zawodników, mogących jednocześnie przebywać na stadionie. I tak na boisku piłkarskim mogło trenować 38 zawodników, na większym od niego obiekcie lekkoatletycznym tylko 16.

To prowadziło do problemów, grafik zajęć lekkoatletów na stadionie był bardzo napięty i przeszkadzał w komforcie treningowym. - Te liczby nie są do końca proporcjonalne. Jeśli w halach sportowych może już przebywać ponad 30 osób, a na stadionie lekkoatletycznym, który jest większy od piłkarskiego, tylko 16, to nie wiem jak to nazwać. Na pewno nie zostaliśmy potraktowani sprawiedliwie - mówił trener Marek Rożej (więcej TUTAJ).

- Poza populizmem nie widzę tutaj żadnych innych przesłanek do podjętej wówczas decyzji - podsumowuje krótko Ziółkowski.

Źródło artykułu: