Minister sportu Danuta Dmowska-Andrzejuk otrzymała z PGE Ekstraligi projekt rozgrywania meczów z 25-procentowym obłożeniem trybun przy zaostrzonym reżimie sanitarnym. Jest już praktycznie przesądzone, że od 19 czerwca, od drugiej kolejki, kibice pojawią się na stadionach. Stanie się tak, choć klubom się to nie opłaca.
Koszt obsługi meczu przy zaostrzonym reżimie sanitarnym będzie wyższy niż w przypadku spotkania rozgrywanego bez żadnych rygorów. Prezesi już policzyli, że przy 25-procentowym zapełnieniu obiektu, w najlepszym razie, wyjdą na zero. A może nawet delikatnie dopłacą. W zasadzie tylko Moje Bermudy Stal Gorzów może liczyć na zysk, bo ma skyboxy, na których rok temu zarobiła milion złotych. Po wdrożeniu środków bezpieczeństwa i ograniczeniu liczby ludzi na metr kwadratowy, Stal nie będzie pewnie mogła liczyć na takie zyski. Niemniej i tak ma szansę być na plusie.
Zasadniczo kluby nie podchodzą ze zbyt wielkim entuzjazmem do projektu 25 procent. Nie tylko ze względu na koszty (a przecież już każda z drużyn poniosła w związku z koronawirusem konkretne straty), ale i z powodu możliwych waśni na linii klub - kibice. Nic dziwnego, że prezes Motoru Lublin Jakub Kępa rzucił nawet hasło: wszyscy albo nikt. Bo jak tu wybrać te kilka tysięcy, w momencie, gdy chętnych jest trzy razy więcej.
Oczywiście finalnie wszystkie kluby wpuszczą fanów z nadzieją, że 25 procent szybko zamieni się na 50, bo wtedy pojawią się tak potrzebne zyski. Inna sprawa, że jak będą zyski, to wtedy do prezesów zadzwoni Krzysztof Cegielski, prezes stowarzyszenia zawodników. Jest niepisana umowa między działaczami i żużlowcami, że w razie powrotu kibiców, kluby podniosą zawodnikom gażę.
Czytaj także:
Hampel do wzięcia. ROW tylko jedną z opcji
Czy mistrz Polski straci menedżera. Pojawił się zgrzyt
ZOBACZ WIDEO PGE Ekstraliga 2020: Wielcy Speedwaya - Billy Hamill