We wtorek Caster Semeyna doczekała się decyzji dot. jej apelacji w sprawie wprowadzenia nowych przepisów przez Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych. Chodzi o zawodniczki z podwyższonym poziomem testosteronu.
Według najnowszych przepisów u biegaczek startujących na dystansach od 400 m do 1 mili, poziom hormonu nie może mógł przekroczyć 5 nanomoli na litr.
Reprezentantka RPA nie zgodziła się na takie rozwiązanie i rozpoczęła walkę. W ubiegłym roku Trybunał Arbitrażowy w Lozannie odrzucił jej pierwszą apelację, teraz szwajcarski sąd najwyższy, który najpierw zawiesił regulamin World Athletics (dawniej IAAF), ostatecznie odrzucił jej sprzeciw (więcej TUTAJ).
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Lewis Hamilton zaskoczył sprzątaczkę. Tego się nie spodziewała
Semenya nie ukrywa rozczarowania taką decyzją.
- Jestem bardzo rozczarowana, ale nie pozwolę na szprycowanie mnie lekami przez World Athletics i próby zmiany tego, kim jestem. To próba dyskryminacji i to po naszej stronie jest prawda - napisała w oświadczeniu.
Dwukrotna mistrzyni olimpijska w biegu na 800 metrów zapowiedziała dalszą walkę "w imieniu wszystkich, którym odbiera się prawa do startów". Z kolei jej prawnicy ogłosili, że to "walka broniąca praw człowieka".
Wcześniej zawodniczka porównywała swoją walkę do ukrzyżowania Jezusa. - Gdybym mogła porównać moje życie, porównałabym je z Jezusem. Zostałam ukrzyżowana, wyzywali mnie z imienia i nazwiska, wytykając co zrobiłam - przekonywała.
Przypomnijmy, że Semeyna nie wystartowała na ubiegłorocznych mistrzostwach świata w Doha.