Przez dwie godziny po finale 1500 metrów Jakob Ingebrigtsen czuł duże rozczarowanie wobec decyzji sędziów. Norweg finiszował pierwszy, przed Marcinem Lewandowskim, ale został zdyskwalifikowany za wypadnięcie z bieżni.
20-latek nie ukrywał rozżalenia i tłumaczył, że został wypchnięty. Jego ekipa złożyła protest, który ostatecznie został uwzględniony. Norweg wrócił ostatecznie na pierwsze miejsce (WIĘCEJ TUTAJ).
W sobotę Ingebrigsten ponownie pojawił się na bieżni, tym razem w eliminacjach 3000 metrów. I udało mu się awansować do kolejnej serii. Nam opowiadał jednak o wydarzeniach z piątkowego wieczoru.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ana Ivanović w nowej dla siebie roli. Internauci zachwyceni
- Takie sytuacje się zdarzają, każdy z nas chciał zyskać dobrą pozycję. Na dodatek było nas aż 13. Moje relacje z Marcinem? Rozmawiałem po biegu z nim a także z Michałem Rozmysem. Nie było i nie ma między nami żadnych nieporozumień - ocenił w rozmowie z WP SportoweFakty.
Jeszcze przed ostateczną decyzją sędziów Marcin Lewandowski powiedział, że cieszy się ze złota, jednak na pierwsze miejsce zasłużył Ingebrigtsen, bo był szybszy.
- Cieszę się, że Marcin docenia moją klasę, bo to świetny zawodnik. Rywalizacja z nim w finale była super. Dla wielu osób takie wydarzenia to szansa na narzekanie czy próby wywołania konfliktu. Ale my jesteśmy poza tym - podsumował halowy mistrz Europy.
Dla Ingebritsena HME w Toruniu mogą być najlepsze w całej karierze. Przed dwoma laty zdobył złoto na 3000 m, ale na 1500 musiał uznać wyższość Lewandowskiego. Teraz ma wielkie szanse na dwa złote medale.
Dodajmy, że z udziału w konkurencji 3000 m wycofał się Lewandowski, a także Michał Rozmys (WIĘCEJ TUTAJ).
Z Torunia - Tomasz Skrzypczyński, WP SportoweFakty