Lekcja pokory dla "carycy"

Niektórzy mówią, że jedenastym przykazaniem dla sportowca powinno być "Nie lekceważ rywala!". Coś w tym jest, bo nie raz przekonywaliśmy się murowany faworyt przegrywał z kretesem niejako na własne życzenie. Doświadczyła tego także "caryca" tyczki, Jelena Isinbajewa, która poległa z kretesem w Berlinie.

Niepokonana w żadnej wielkiej imprezie od 2004 roku Rosjanka była faworytem do złota. Praktycznie od kilku lat rywalizacja w skoku o tyczce pań toczyła się tylko o tytuł wicemistrzowski. Złoto bowiem było zarezerwowane dla Jeleny Isinbajewej. Zdarzały się pojedyncze porażki Rosjanki na mityngach, ale chyba nikt nie dopuszczało do myśli fakt, że na Mistrzostwach Świata w Berlinie "caryca" tyczki nie zdobędzie medalu. Nie przeszło to przez myśl samej Rosjance, która po dotkliwej porażce zapłakana udzielała wywiadów. Nie śniła także o tym uradowana do łez polska mistrzyni, Anna Rogowska.

Piękno sportu polega na tym, że nie zawsze wygrywają faworyci. Piękno sportu to także szacunek do rywali, a przede wszystkim dyscypliny, którą się uprawia. Oglądając mityngi z udziałem Isinbajewej można było odnieść wrażenie, że "caryca" czasami lekceważy rywalki, kibiców, a niekiedy nawet… poprzeczkę zawieszoną chociażby na wysokości 4,75 metra. Zazwyczaj scenariusz konkursów wyglądał tak, że to rywalki Rosjanki padały na niższych wysokościach i dopiero wówczas Isinbajewa "budziła się ze snu", stawała na rozbiegu i wygrywała konkurs, oddając czasami zaledwie jeden skok.

Pierwsze ostrzeżenie Rosjanka otrzymała kilka tygodni temu w Londynie podczas mityngu Super Grand Prix IAAF, kiedy też przegrała z Anną Rogowską. Jak widać z tej lekcji nie wyciągnęła żadnych wniosków. Konkurs finałowy w Berlinie trwał w najlepsze. Połowa zawodniczek już się wykruszyła, a mistrzyni nad mistrzyniami nie pojawiała się na rozbiegu. W efekcie nawet nie doskoczyła do poprzeczki zawieszonej na wysokości 4,75 metra. Druga próba również nie była udana, tym razem już 5 centymetrów wyżej. Isinbajewa sama postawiła się pod ścianą. Przed ostatnią próbą mistrzyni była już kłębkiem nerwów. Wyszła w powietrze piekielnie wysoko, ale zahaczyła poprzeczkę, stając się sprawczynią największej sensacji berlińskiego czempionatu.

Gdyby zaczęła konkurs "rozgrzewkowym" skokiem na wysokości 4,55 lub 4,65 w cuglach pewnie zaliczyłaby kolejne próby i byłaby ponownie najlepsza. Rosjanka najwyraźniej poczuła się zbyt mocna. Zapłakana mówiła, że na rozgrzewce skoczyła 4,75. Zresztą, co to za wysokość dla Isinbajewej, która "fruwała" wielokrotnie ponad 5 metrów, patrząc z góry na wszystkie rywalki. Pycha to może za duże słowo, ale zbytnia pewność siebie na pewno zgubiła Rosjankę, która – tak jak powiedziała nowokreowana mistrzyni Anna Rogowska – nadal jest najlepsza na świecie. Nie zawsze jednak najlepszy zostaje mistrzem świata. Do historii światowej lekkoatletyki przeszła Polka, która pokonała wielką Rosjankę.

Isinbajewa pewnie jeszcze nie raz udowodni swoją wyższość nad rywalkami, bo jest mistrzynią w swoim fachu. Lekcja pokory przyda jej się jednak z pewnością, bo nawet najwięksi w sporcie mają gorsze dni. Taki, 17 sierpnia 2009 roku przytrafił się Jelenie Isinbajewie. Polacy rozpaczać z tego powodu nie będą, bo mamy swoje pięć minut dzięki dwóm wspaniałym dziewczynom: Annie Rogowskiej i Monice Pyrek. Obie Polki były przez lata w cieniu Isinbajewej. Pracą, uporem, talentem i pokorą do uprawianej dyscypliny zaszły na szczyt. "Caryca" tyczki sama natomiast z tego szczytu się strąciła, choć pewnie niedługo tam i tak powróci, chyba, że nie wyciągnie nauczki z tego, co stało się w Berlinie…

Źródło artykułu: